Wpis z mikrobloga

Mariusz Kolonko, znany wam pod pseudonimem 'Max' to mój dawny przyjaciel ze studiów oraz wspólnej podróży do USA, w którą wybraliśmy się dokładnie 27 lat temu - 21 sierpnia 1988 roku. Kreuje się na człowieka sukcesu, pewnego siebie żurnalistę, kobieciarza, jednak w młodości był zupełnie inny i o tym właśnie pragnę wam opowiedzieć. To była połowa lat 80-tych - zawitałem do Warszawy spod Pcimia Dolnego, rozpoczynając dziennikarskie studia na Uniwersytecie Warszawskim. Nie miałem znajomych, nie znałem miasta, więc na inaugurację pojechałem z wielką gulą w gardle. Krążyłem po kampusie szukając sali aż w końcu się zagubiłem i w desperacji spytałem przypadkowego młodzieńca o to jak trafić do Auditorium Maximum. Brunet z zawadiacką miną pokazał palcem w prawo i stwierdził, że też tam idzie, bo właśnie zaczyna prestiżowe studia dziennikarskie. Uradowany odparłem, że ja również i mam na imię Jacek, zaś brunet przedstawił mi się jako Mariusz. Tak, był to Mariusz 'Max' Kolonko - wysoki brunet, którego skórzana kurtka Wranglera oraz przecierane dżinsy niekoniecznie pasowały na otwarcie roku akademickiego, jednak robiły na mnie wrażenie, bo sam nie dysponowałem takim asortymentem - w domu bieda i wspólne drelichy ze starym. Od razu złapałem dobry kontakt z Mariuszem, który był wygadany i wydawał mi się człowiekiem sukcesu. Po sztywnej inauguracji udaliśmy się na Starówkę, a podczas ciekawej konwersacji w której Mariusz dał się poznać jako inteligentny, oczytany człowiek, ze zdumieniem odkryliśmy, że będziemy zajmować ten sam pokój w akademiku. Ucieszyłem się, od razu zrobiło mi się raźniej na sercu i z optymizmem wypatrywałem kolejnego dnia. Wtedy nie wiedziałem jeszcze jak gorzki los zgotuje mi przyjaźń z Mariuszem Kolonko.

Nazajutrz wprowadziłem się do akademika, gdzie Mariusz już rezydował. Nad swoim łóżkiem powiesił plakaty Ronalda Reagana oraz Clinta Eastwooda, wywiesił także amerykańską flagę, a na biurku miał orła z porcelany. Popytałem go o te sprawy i Mariusz ochoczo wyjawił mi, że jest wielkim fanem Ameryki i rozważa tam emigrację, gdy padnie już socjalizm, który ciemięży Polaków. Sam lubiłem filmy hollywoodzkie, fakt, byłem jednak prostym chłopakiem z prowincji, więc nie w głowie mi tak odważne plany. Właściwie to na studia szedłem pragnąc poznać nowych ludzi, a także wyjść z kłopotliwego #tfwnogf . W mojej wiosce były tylko trzy dziewczyny w okolicy mojego wieku, z czego dwie brzydkie a trzecia gruba. Liczyłem, że podczas którejś suto zakrapianej alkoholem imprezie złapię jakąś ładną niewiastę za cycka, a może nawet coś więcej. Miałem nadzieję, że Mariusz pokaże mi jak bajerować dziewczyny, wszak na inauguracji połowa z nich zerkała na niego z podziwem. Zresztą Kolonko chodził do liceum w Bydgoszczy, gdzie z pewnością miał wybór jak w amerykańskim markecie. Kontynuując temat Ameryki, spytałem Mariusza skąd ma takie 'czadowe' ciuchy, a ten odparł, że dzień po przyjeździe do Warszawy zatrudnił się w firmie budowlanej jako magazynier i nie ma na co narzekać. Po paru godzinach szybko odkryłem, że Mariusz lubi się przechwalać - wiedziałem już ile dziewczyn zaliczył, ile zarabia kasy, ile to on nie wie o polityce, ile robi pompek na jednej ręce, a także jak jako 16-latek malował działaczom PZPR po oknach znaczek Solidarność, po czym złapany na gorącym uczynku został wypuszczony po krótkiej rozmowie, w której brylował wiedzą o polityce. Myślałem sobie "to się nie dodaje..", jednak nie miałem jeszcze powodu aby przypuszczać, że Mariusz to łgarz. Jeszcze.

Po tygodniu zrobiliśmy małą imprezkę zapoznawczą w gronie chłopaków z piętra. Było nas kilkunastu, ale gwoździem imprezy został Mariusz, postać już dobrze znana w całym akademiku. Ogrywał wszystkich w gry karciane, miał mocną głowę do alkoholu, zasypywał rozmówców anegdotkami o polityce, historii, swojej pracy, wtrącał amerykańskie słówka i przyjmował zamówienia na skórzane kurtki Wranglera, którymi rzekomo handlował ze znajomym Jankesem. I właśnie taką ksywkę wybrał sobie Mariusz, który jak już wcześniej zauważyłem nie przepadał za swoim imieniem. Kazał mówić do siebie per 'Jankes', a dzięki tej oryginalnej ksywce stał się jeszcze bardziej rozpoznawalny. Mijały tygodnie, aż w końcu przyszedł czas na andrzejkową imprezkę, na której miało się zjawić kilkanaście dziewczyn. Zauważyłem, że noc przed imprezą Mariusz w ogóle nie spał, nerwowo kręcąc się po pokoju. Gdyytałem co mu dolega to zapewniał, że wszystko jest w porządku. Cały następny dzień Mariusz był siny i nic nie jadł, zacząłem się poważnie o niego martwić, gdy nagle usłyszałem na dole dzwonek - oto przyjechały dziewczyny. Sam noc wcześniej zgoliłem łoniaki i byłem pełen optymizmu. Wyszykowaliśmy się i zeszliśmy na dół. Mariusz wciąż był drętwy, milczący. Przywitałem się z dziewczynami, wypatrując które ładniejsze, po czym zasiedliśmy do stołu, a z radia popłynęły dźwięki niemieckiego hitu 'You're my heart, you're my soul'. Wszyscy zaczęli tańczyć, tylko Mariusz siedział w kącie z obrażoną miną. Kilka razy podchodziły do niego dziewczyny pytając czy to ten słynny Jankes, mistrz gier karcianych, to Mariusz tylko coś tam mruczał gapiąc się w swoje kolana. Po kilku głębszych ruszyłem w ostre tańce z Zuzanną, z którą odbyłem pierwszy pocałunek, a godzinę później zabrałem ją na górę, do pokoju. Wchodząc na schody zerknąłem za siebie i ujrzałem wściekłego Kolonkę, który raptownie wstał i powiedział, że musi iść się przewietrzyć. Nie przejąłem się jego humorem, bo poszedłem na górę i straciłem dziewictwo z cycatą Zuzą, która zasnęła w moich ramionach. Obudziłem się nazajutrz o 14:00, ale Mariusza nie było w pokoju. Co więcej, nikt go nie widział od czasu nocnej ucieczki.

Radość z pozbycia się stulejki szybko przeminęła i zacząłem poszukiwania Mariusza. Nie było go ani w ulubionej knajpie, ani na kampusie, ani nad Wisłą. Wróciłem zawiedziony do domu, otwieram drzwi do pokoju, a tam przy oknie stoi nie kto inny jak właśnie Mariusz. Zrugałem go za złe zachowanie, lecz ten milczał jak zaklęty po czym stwierdził, że miał zatrucie pokarmowe i idzie teraz spać. Po paru chwilach spytał po cichu:
- Zaruchałeś, co?
- Tak
- #!$%@? z Ciebie.
Zamurowało mnie, bo Mariusz z rzadka przeklinał, tym bardziej do mnie. Zbeształem go jeszcze w paru słowach, lecz już mi nie odpowiedział. Przez noc analizowałem sobie wszystkie zdarzenia i uznałem, że Mariusz chyba jednak nie zaliczył zbyt wielu panienek, że to były tylko czcze przechwałki. Wciąż go lubiłem, wiadomo, najlepszy przyjaciel, ale postanowiłem mieć go na oku. Mijały tygodnie, a ja uważnie obserwując Mariusza zauważyłem, że ma ogromne problemy w kontaktach z dziewczynami. Przy chłopakach był królem życia, duszą towarzystwa, piewcą kapitalizmu i figlarzem z Maseczjusets, a gdy tylko na horyzoncie pojawiała się jakaś dziewczyna to Mariusz nabierał wody w usta, kręcił młynki palcami, patrzył się w podłogę i nerwowo wiercił nogami. Nie wytrzymywał kontaktu wzrokowego z żadną dziewczyną, a gdy poprosiłem Zuzę, z którą zacząłem chodzić, o to by poleciła jakiejś koleżance poderwać Mariusza, to ten blady jak ściana i mokry od potu mruczał, że źle się czuje i uciekał do pokoju. Patrzyłem na to z politowaniem i postanowiłem pomóc przyjacielowi. Przeprowadziłem z nim męską rozmowę i powiedziałem, że w walentynki wpadnie do mnie Zuza ze swoją piękną przyjaciółką Renatą, po czym zostawię go z nią samą oraz paczką prezerwatyw. Przez parę dni motywowałem Maksa do działania puszczając mu muzykę z amerykańskiego filmu 'Rocky', tak że ten trochę w siebie uwierzył. W końcu nadeszły Walentynki, do pokoju weszły Zuza i Renata, która tak naprawdę była zwykłą kurtyzaną z ulicy. Po godzinnym festiwalu żenady, gdy Mariusz nie odezwał się ani słowem i wyrażał dziwne zainteresowanie swoim porcelanowym orłem, powiedziałem, że wychodzę wraz z Zuzą na miasto, ale Renata chce pogadać z Maksem o polityce. Kolonko zastygł i spojrzał na mnie z przerażeniem, a ja tylko puściłem mu oko i naprędce opuściłem pokój. Podczas miłej randki z Zuzą ciągle myślałem o tym, co tam słychać u Mariusza. Idąc Krakowskim Przedmieściem postanowiliśmy wejść do restauracji, gdzie z niedowierzaniem zauważyłem Renatę. Podbiegłem do niej i spytałem co się stało, gdzie jest Mariusz, jak poszło. Renata zaśmiała się na głos i opowiedziała mi co zaszło.

Po naszym wyjściu Mariusz był cały mokry, markotny i patrzył tępo w ścianę odpowiadajac półsłówkami. W końcu powiedział, że musi iść do łazienki, co Renata wykorzystała na rozebranie się i ułożenie na łóżku. Gdy Mariusz wrócił z toalety i ujrzał ją nagą to momentalnie zemdlał i #!$%@?ął jak długi o wersalkę. Przerażona Renata zerwała się by mu pomóc, ale Mariusz szybko się ocknął i jakby wstąpiły w niego nowe siły. Udał, że to był tylko żart, mimo, że z czoła sączyła mu się krew. Renata opatrzyła mu ranę, a jej sutki ocierały się o Mariusza, który w końcu nie wytrzymał i rzucił się na nią jak drapieżny tygrys. Renata twierdziła, że Mariusz chciał odgryźć jej język, zaatakował z taką siłą. Zerwał z niej ubranie, po czym to samo zrobił ze swoim. Ponoć z profilu wyglądał jak Rocky Balboa. Renata w tamtym momencie była pod wrażeniem, i nie mogła się doczekać aż Mariusz założy prezerwatywę i mocno ją spenetruje. Kolonko rzucił się w stronę biurka, otworzył paczkę i starał się nałożyć ogumienie. Zupełnie mu to jednak nie wychodziło. Porwał pierwszą, a drugą po minutach siłowania się w milczeniu wyrzucił przez okno. Została tylko trzecia i Renata zaproponowała pomoc, lecz Mariusz krzyknął do niej 'Morda' i starał się spełnić przysłowie 'do trzech razy sztuka'. Niestety, spocony, zziajany, roztrzęsiony Mariusz zaczął tracić erekcję, a w kącikach oczu zaszkliły się łzy. Szarpał się jeszcze parę minut aż penis całkiem mu opadł. Renata widząc to wstała i rozkazała mu podejść do siebie, ale zawzięty Mariusz dalej się siłował, lewą ręką marszcząc przyrodzenie, a prawą starając się nałożyć prezerwatywę.
- Nie widzisz, że Ci opada, bucu jeden? - wypaliła wreszcie Renata.
- Nie.
Renata rozłożyła ręce i rzekła:
- To są ręce, które opadają.
Po czym ubrała się i opuściła mieszkanie. Zdębiałem i natychmiast pobiegłem do akademika, bojąc się, że po takiej traumie Mariusz odbierze sobie życie. Wpadłem do pokoju, ale Mariuszowi nic nie było - spał spokojnie, choć zauważyłem mnóstwo wyschniętych korytarzy na jego twarzy, niewątpliwie po potoku łez. Strasznie mi go było żal.. Nazajutrz Mariusz wstał wcześnie rano, a gdy obudziłem się i powiedziałem mu, że wiem wszystko od Renaty, to kazał mi przysiąc, że nigdy nikomu o tym nie powiem, a w nagrodę załatwi mi kurtkę Wranglera. Spoko układ, przystałem, zresztą i tak nie miałem zamiaru plotkować o nieżyciu seksualnym Mariusza. Od tamtej pory 'Jankes' zawziął się w sobie i przez długi czas przestał uczęszczać na jakiekolwiek imprezy, a tylko ciężko pracował zbierając laury na konkursach dla młodych adeptów dziennikarstwa.

Skończył się pierwszy rok, ale obaj zostaliśmy w Warszawie na wakacje. Zacząłem się interesować pracą Mariusza, bo co sobotę i niedzielę wychodził z domu o 4:00 rano, a wracał o 23:00 cały w białych plamach. Dziwiły mnie te plamy, wszak miał być magazynierem w zakładzie budowlanym, jednak nie miałem czasu na wnikliwe śledztwo, bo sam wraz z Zuzą tyrałem jak głupi jako kucharz w restauracji. Wakacje szybko zleciały i zaczął się nowy rok akademicki, kiedy to na wydział dziennikarstwa na UW zawitał on - Tomasz Lis. Młody, przystojny blondyn z komunistycznymi koneksjami, prawdziwy kobieciarz, szybko zjednał sobie otoczenie profesorów oraz studentów. Wybrany jednogłośnie na starostę, zaczął powoli budować swoje imperium. Lis był diabelnie zdolny, więc nie miał problemów z pogodzeniem nauki z imprezami - co noc balował w akademikach, by o poranku przygotować raport na temat populacji lisów w dolnośląskim. Pewnego razu gdy podczas imprezy Lis zabawiał wszystkich anegdotką o stosunku z profesorką prawa, do pokoju niespodziewanie przybył Mariusz. Wszyscy przywitali go ciepło, ciesząc się, że wreszcie dołączył do imprezy. Mariusz stwierdził jednak, że idzie się tylko przewietrzyć i zaraz wraca do pokoju. Przechodząc potknął się jednak o puszkę piwa i zatoczył wprost na Tomasza Lisa. Ten odepchnął go i wywiązała się lekka szamotanina, po której obaj mierzyli się gniewnie wzrokiem. Mariusz wyszedł na dwór, a Lis zaczął wypytywać kim jest ten brunet w mokasynach made in California. Paru podwładnych Lisa powiedziało mu wszystko co wiedzieli na temat Kolonki, łącznie z ksywką 'Jankes', po której Lis uśmiechnął się szyderczo. Po pół godzinie Mariusz powrócił, a gdy tylko wszedł do salonu to Lis ostentacyjnie stwierdził:
- A oto powraca buńczuczny Jankes, dołącz do nas, skromnych Polaków.
Z ust klakierów Lisa wybuchnęła salwa śmiechu. Mariusz nie dał się jednak sprowokować i rzucił tylko krótkim:
- Chien qui aboie ne mord pas.
Nikt z nas nie zrozumiał co znaczą te słowa, poza jednym gościem z medycyny, który blady jak ściana przetłumaczył je na 'Krowa która dużo ryczy daje mało mleka'. Zapadła grobowa cisza, a na twarz Lisa wykrzywił okrutny grymas. Czułem, że nie popuści Mariuszowi, który spokojnie udał się do swojego pokoju.

Tomasz Lis to mściwy człowiek i postawił sobie za główny cel zniszczenie życia Mariuszowi. Zebrał swoich ludzi i kazał im śledzić 'Jankesa' 24h/7d, każdego wyposażając w najnowszy aparat fotograficzny firmy Kodak. To był początek końca Mariusza. Nie minął miesiąc, gdy na wielkiej imprezie sylwestrowej Tomasz Lis wyszedł przed szereg i na dużej tablicy wywiesił zdjęcia szkalujące mojego przyjaciela. Skrupulatnie gromadzony materiał śledczy był nie do podważenia. Okazało się, że Mariusz wcale nie jest magazynierem w zakładzie budowlanym, a po prostu nosił bańki pełne mleka na prowincjonalnym Tarchominie, stąd te białe plamy na kurtce. Kurtce, która wcale nie była importowanym z USA towarem firmy Wrangler, bo na zdjęciach wyraźnie było widać, że Mariusz kupował zwyczajną kurtkę w zwyczajnym sklepie, po czym udawał się do żebraków z wysypiska śmieci, aby za parę butelek wódki odkupić od nich znalezione napisy firmy Wrangler. Potem udawał się do znajomego szwacza z roku, który za pomoc w pracy domowej przyszywał mu napis do kurtki. Wspominałem o tym, że Kolonko pakował na siłowni i robił dużo pompek na jednej ręce. Nie da się zaprzeczyć, że był niezłym siłaczem, jednak Lis i tak wyciągnął zdjęcia, na których spocony Kolonko ma problem z podniesieniem samego gryfu. Lis, dzięki sprytnej manipulacji, uzyskał także zdjęcia Mariusza w dwuznacznej pozycji z kolegą z innego kierunku, a także dotarł do ludzi z białostockiego PZPR, którzy zaręczyli na piśmie, że Mariusz został zwolniony z kary za chuligaństwo, dzięki wystawieniu nastoletniej dupy dla starszych baronów z PZPR. Nie wiedziałem co o tym sądzić. Z jednej strony materiał dowodowy był silnego kalibru, rzetelny, solidny, tak jednak łatwo wyczułem manipulację z gryfem i nie mogłem uwierzyć, by Mariusz był homoseksualistą. Podczas gdy Lis zbierał hurralne okrzyki na swą cześć, to ja udałem się do Mariusza na głęboką rozmowę. Nie musiałem. Mariusz zawiadomiony o incydencie przybiegł na miejsce zbrodni i udał się prosto w kierunku Lisa, któremu z rozpędu #!$%@?ł prosto między oczy. Tomasz padł jak rażony piorunem, tracąc przytomność. Mariusz zdjął kurtkę, prezentując swoje barczyste ramiona i zaczął wyzywać na pojedynek każdego lisowskiego klakiera, krzycząc, że zniszczy ich jak Rocky Balboa Hulka Hogana. Niestety, przeliczył się, bo był sam przeciw trzydziestu, czterdziestu chłopa. Rzucili się na niego jak na psa, a ja, oczywiście, byłem zbyt tchórzliwy aby mu pomóc.

Po wszystkim Mariusz spędził 3 miesiące w Szpitalu Bielańskim. Odwiedzałem go co tydzień i było mi go cholernie żal, tym bardziej, że Lis doszczętnie zniszczył mu reputację, a jakby tego było mało szantażem zdobył Zuzę, wszystko nagrał na kamerę i wysłał film Mariuszowi. 'Jankes' bardzo to wszystko przeżył. Obawiałem się próby samobójczej, jednak po jakimś czasie Mariusz stał się dziwnie spokojny. Po wyjściu ze szpitala powiedział mi w żołnierskich słowach, że 'dopadnę Lisa', po czym powrócił na uczelnię z żądzą mordu w oczach. Od tamej pory starał się zrewanżować na Lisie, ale obiektywnie rzecz biorąc jego próby były #!$%@? fatalne - a to wysmarował sprejem łazienkę i podpisał się 'Tu byłem, Tomasz Lis', a to namalował obraz martwego lisa i powiesił go w hallu Auditorium Maximum, a to przychodził na kolokwia na zajęcia Lisa i podpisywał się na swoim teście jako Tomasz Lis, zdobywając zawsze 0 punktów, a to znowu rozsiewał plotki, że Lis jest leworęczny. Nikt się na to nie nabierał, więc Max podkulił ogon i zawziął się do roboty. Udało mu się nadrobić zaległości i zaliczyć 2. rok. Po powrocie z kolejnych wakacji nic się nie zmieniło - Kolonko wciąż był wytykany palcami, wyszydzany i wyśmiewany, jednak cierpliwie wszystko znosił i parł do przodu pragnąc dostać się na praktyki dla Dziennika Telewizyjnego. Pech chciał, że takie same życzenie miał Tomasz Lis, który mówił, że DT to co prawda nie Fox - stacja założona przez jego krewnego, ale zawsze coś dobrego na start. Właściwie cały 3. rok Mariusz spędził w pokoju, nagrywając setki godzin materiału, czytając tysiące książek i milion razy wypowiadając słowa 'dorwę #!$%@?'.

To był ciekawy czas - co prawda Lis miał masę podwładnych, tak jednak zaszedł za skórę wielu ludziom, którzy po cichu wspierali Jankesa. Publiczne castingi do Dziennika zbierały ogromną widownię, a na przerwach dyskutowało się nie o nowej płycie Michaela Jacksona, lecz o starciu tytanów - Mariusz vs Tomasz. Byli jak ogień i woda. Mariusz ekscentryczny, emocjonalny, ekspresyjny, zaś Lis chłodny, spokojny, wyrachowany. Obaj z łatwością doszli do finału, który transmitowała lokalna rozgłośnia radiowa. Za zadanie mieli spontaniczne zrelacjonowanie wylosowanych sytuacji, a wszystko przed 10.000 widownią studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Liczyłem gorąco na sukces Kolonki, bo widziałem jego żmudne przygotowania do ostatecznej batalii. Przebywałem z nim za kulisami do ostatnich chwil i widziałem jak strasznie się poci i chodzi w kółko. W końcu poszedłem na trybuny a Jerzy Urban wywołał obu finalistów na scenę. Zaczynał Tomasz Lis, który poprawnie zrelacjonował ostatnie doniesienia o powodzi w Gdyni. Potem nadeszła pora na Mariusza, który cały czas kręcił niespokojnie nogami. Miał zrelacjonować postanowienia z posiedzenia partii na temat zniżek dla studentów. Zaczął znakomicie, pewny siebie, z twardym głosem, jednak z każdą sekundą tracił rezon, aż nagle zdjął spodnie i zesrał się na scenę. Na widowni zapadła grobowa cisza, a słychać było tylko chichot Lisa. Okazało się, że dorzucił Mariuszowi środek przeczyszczający podczas obiadu z Urbanem. Czy inicjatywa wyszła od Lisa, czy zaprzyjaźnionego z nim Urbana tego już nie wiem, ale faktem jest, że Mariusz po prostu nagle #!$%@?ł się na środek sceny, a gdy zorientował się co zaszło to nagle wybiegł ze sceny i pognał prosto do Kampinoskiego Parku Narodowego. To był koniec kariery Mariusza. Lis został zwycięzcą i w blasku fleszy odebrał certyfikat Dziennika Telewizyjnego. Upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu - sam wygrał, a jeszcze zniszczył Kolonkę.

Co było dalej z Mariuszem? Cóż, nie przeczytacie o tym w książce 'Odkrywanie Ameryki', ani w telewizji MaxTV, gdzie z czarującym uśmiechem relacjonuje wydarzenia z USA - obrazek jakże inny od tego z finału konkursu. Mariusz zniknął na całe wakacje i ślad po nim zaginął. Byłem pewny, że nigdy już go nie spotkam, lecz oto powrócił pod koniec listopada i wybłagał zgodę na studiowanie korespondencyjne. Opuścił akademik i za pieniądze z mleczarni zamieszkał w małym mieszkanku na warszawskiej Woli. Wciąż utrzymywaliśmy kontakt, a jakże, za bardzo lubiłem Mariusza by ot tak opuścić go z powodu publicznego wydalenia fekalii. Na uczelni śmiano się ze mnie, że 'zadaję się z gównojadem', ale spływało to po mnie jak kauczuk po nogawkach Mariusza tamtego pamiętnego dnia. Dokuczano mi roztaczając plotki
  • 13