Wpis z mikrobloga

Grzyby to #!$%@?. #coolstory

No ale od początku…Bądź mną lvl 25. Niedziela szósta rano. Robię to co w niedzielę o szóstej rano robi każdy szanujący się obywatel naszego kraju. Bo co innego można robić w niedzielę o szóstej rano?

Więc mirkuje sobie spokojnie, czekając na zmianę warty na wykopie. Mijam się ze zmianą nocną, która schodząc zdaje raport na temat wydarzeń, które miały miejsce. Przeglądam listę banów, pokażmordów, itd, gdy naglę słyszę stłumione: „grzyby, grzyby…”

Na początku pomyślałem, że coś mi się przesłyszało, jednak szybko zorientowałem się, że wcale mi się nie omany słuchowe, a szept który obił mi się o uszy wydobywał się z ust mojego ojca. Modliłem się z całych sił, żeby wśród tych szeptów nie usłyszał swojego imienia. Bóg był bezlitosny.

- Jedziemy na grzyby.

- Nigdzie nie jadę, jest 6 rano.

- O 9 pojedziemy. Informuje Cię wcześniej, żebyś się przygotował.

SUPER POMYSŁ #!$%@?.

Jak wiadomo mamy listopad. Więc wszyscy szanujący się grzybiarze siedzą już w domach zachwycając się tegorocznymi zbiorami. Wszyscy poza moim ojcem i mną. My pojechaliśmy na grzybowe after #!$%@? party.

Włóczyliśmy się po tym jebnym lesie zbierając te resztki hehe grzybów gdzie trzeba znaleźć co najmniej 3, żeby zrobić z tego jednego normalnego. Szukasz tego ustrojstwa za każdym razem zastanawiając się czy to co właśnie podnosisz to na pewno grzyb, liść czy zwłoki chrapaka krętorogiego. Schylasz się i prostujesz.. leśna joga #!$%@? mać.

I teraz najważniejsze. Mam taką zasadę od dziecka, że jak już zobaczę grzyba to choćby pilnowało go stado dzików podejdę, przeproszę i zetnę. Po prostu nie lubię marnować grzybów, które znajdują się w zasięgu mojego wzroku. Tak więc lezę przez las rozglądając się za tym cholerstwem, nogi się męczą, mózg wariuje z nadmiaru tlenu, zaczynam mieć halucynację.. ale grzybów nie ma. Znaczy się nie ma… to za dużo powiedziane. Są, ale jest ich na tyle mało, że musiałem przejść 30 kilometrów, żeby zapełnić wiadro. W KOŃCU ZAPEŁNIŁEM! Więc odwracam się na pięcie szczęśliwy z dwóch powodów. Po pierwsze: za 30 kilometrów będę w samochodzie wiozącym mnie do domu. Po drugie: jak wybiorę drogę którą przyszedłem to nie napotkam już żadnego grzyba i nie będę musiał przejmować się zasadą, że biorę każdego, którego zobaczę.

#!$%@?!

Jak tylko się odwróciłem- plantacja grzybów. Te #!$%@? czekały tylko kiedy zapełnię wiadro i się zmęczę, żeby wystawić spod liści te grzybowe łby i śmiać się mi prosto w ryj. I śmieją się ze mnie widząc moje zmieszanie, bo co teraz? Widzę je, więc nie zostawię. Muszę zbierać. Wyjściem byłoby zamknąć oczy i zapierdzielać po omacku ale raczej nie do zrealizowania. Tak więc schylam się po wszystkie, które widzę i modlę się, żeby nie widzieć więcej. Pakuje to cholerstwo do reklamówki bo w wiadrze nie ma już miejsca. I kiedy zetnę jednego zaraz na jego miejscu pojawia się następny. Jak bym Hydrze łeb ucinał. Grzybowe El Dorado. Nawet sarny przyszły z pomocą pokazać mi gdzie jeszcze nie wyciąłem. Powycinałem wszystkie w zasięgu wzroku i te które wskazały sarny. Zapełniłem prawie całą reklamówkę więc wlokę się prawie na kolanach w stronę samochodu. W końcu doszedłem.. bogatszy o dwa wiadra i 3 reklamówki grzybów. Tak więc polecam. Grzyby jeszcze są.

##!$%@?
  • 4