Zawsze gdy czytam informacje o tym, że Polacy marnują jedzenie, albo jestem na zakupach robię szybki rachunek sumienia.
Oczywiście nie doszłam jeszcze do tego, że nie marnuję NICZEGO, ale... mam hopla na punkcie marnowanej żywności i staram się tego nie robić.
W ostatnim tygodniu wyrzuciłam camembert, ale to dlatego, że wg. daty przydatności do spożycia powinien być dobry, a pleśń na nim okazała się nie być dobrą pleśnią (trust me I'm an engineer).
Z własnej winy wyrzuciłam w ciągu dwóch tygodni resztkę kefiru (mea culpa - kupiłam za duży kubek, a nie znoszę kefiru, kupiłam go do konkretnej rzeczy i mi zostało). Z innych grzechów to najczęściej psuje mi się jakiś owoc: jabłko, gruszka, winogrona, chociaż staram się obserwować, kiedy zaczynają "mięknąć" by przerobić je chociażby na smoothie (za wyjątkiem winogron, do winogron kupuje wtedy niebieskiemu ser pleśniowy i mówię mu, że ma zutylizować).
Warzywa staram się zjadać zanim się popsują, ale pewnie nie jedną cebulę, ziemniaka czy ogórka mam na sumieniu, podobnie jak nie każdy czerstwy chleb idzie na grzanki, a bułka trafia pod ostrze tarki, ale zdecydowanie jest to 80-90% Natomiast nie pamiętam kiedy ostatnio wyrzuciłam jogurt, mleko, masło (masło mrożę, jeżeli wiem, że nie zdążę zużyć), wędlinę, mięso, ser żółty.
Największy problem mam chyba z dżemami. Lubimy jeść naleśniki ze wszystkimi, a niestety szybko się psują. Dlatego albo nie mamy w domu prawie żadnego otwartego, albo 3-4 otwarte. Czy jedynym sposobem, by ich nie marnować jest częstsze robienie naleśników?
  • Odpowiedz