Gdyby w rozmowie telefonicznej mój nowy pracodawca uprzedził mnie, że zakwaterowanie jakie oferuje w ramach pracy, to zwykła pakamera budowlana a do tego jej lokatorami są kryminaliści-recydywiści, to nigdy bym się do tego Starogardu z Lejsem nie wybrał. Wolałbym spać gdzieś w pod mostem, albo samemu zadekować się gdzieś na jakiejś budowie, byle tylko nie trafić tam, gdzie razem z Lejsem trafiliśmy, zatrudniając się u kolejnego wujka.
Dostaliśmy spanie w siedmioosobowym pokoju, na jednym z siedmiu styropianowych barłogów ustawionych pod ścianą. Byłem taki zmęczony i Lejs chyba też, ale patole z frajerni, czyli pokoju w którym ja i Lejs również mieliśmy mieszkać, musieli jeszcze zjeść kolację po pracy. Ja i Lejs nic nie mięliśmy, bo nie mięliśmy jak iść w trakcie pracy do sklepu. Jakby nie patrzeć podlegaliśmy pod Pato-Brygadzistę, który kazał nam szlifować i groził nam przejebaniem w przypadku złego szlifowania a do tego moje i tego gościa relacje jakoś się za bardzo nie ułożyły tego pierwszego dnia. Baliśmy się nawet zapytać o możliwość wyjścia do sklepu, co myśleliśmy że zrobimy po pracy. Ale po pracy zostaliśmy zapędzeni do pakamery i tam zamknięci razem z resztą patoli. Nie było już opcji wyjścia stamtąd bez wyraźnego polecenia Pato-Brygadzisty lub samego Mąciciela. Jak się potem dowiedziałem, większość jak nie każdy z tych patusów miał jakiś list gończy i było ryzyko, że jak taki wyjdzie to zamiast wrócić na budowę, trafi za kratki. A że dużo było szlifowania, to patole z pokoju gitów, nie pozwalali nikomu wychodzić, żeby przypadkiem ktoś nie wpadł na jakiś debilny pomysł, przez który zawiną go bagiety i będzie jednego do szlifowania mniej.
I tak, jak się potem dowiedzieliśmy, ja i Lejs byliśmy właśnie zrekrutowani na miejsce dwóch takich, co okradli kiosk a potem, zamiast wrócić na budowę to opijali na mieście udaną akcję. Oczywiście goście nie mogli sobie od tak popić z radości, tylko musieli jeszcze kogoś skopać. Potem jacyś znajomi tego skopanego, skopali tych patoli i rano skopanych do nieprzytomności patoli ktoś znalazł i zgłosił na policję i na pogotowie. Tak właśnie dwóch patoli zakończyło swoją karierę budowlaną i powrócili do więzienia dokończyć swoje wyroki. W taki właśnie sposób, w firmie u naszego nowego wujka znalazły się dwa wakaty, które przypadły mi i Lejsowi.
Wracając do naszej pierwszej nocy w pato-brygadzie, leżałem zmęczony i głodny na styropianowym barłogu a do tego musiałem ściskać w sobie klocka, bo jakieś patusy w pokoju obok chlały a według ich zasad, nie mogło być tak, że w jednej kajucie ktoś chla i zagryza a ktoś inny sra w tym samym momencie. Było to niedopuszczalne, surowo zabronione i jeszcze surowiej karane.
To było straszne uczucie, jak taki wredny wyścig podstawowych ludzkich potrzeb. Chciało mi się jeść, spać i srać. I najgorsze było, że ani jednej z tych potrzeb nie mogłem spełnić. Jeść nie miałem co, bo nie kupiłem. Jak już mówiłem, liczyłem, że w przerwie lub po pracy wyjdziemy z Lejsem do jakiegoś sklepu i normalnie kupimy sobie coś do zjedzenia. Srać nie mogłem pójść, bo obowiązywały jak się potem dowiedziałem, jakieś więzienne zasady. W końcu połowa brygady to goście co nie wrócili z przepustki do więzienia a druga połowa to goście po wyroku, którzy nie stawili się do więzienia na odbycie kary i byli ścigani listem gończym, lub po prostu ścigani byli listem gończym aby najpierw można było ich skazać, żeby mogli sobie spokojnie odbyć swoją karę. Ale tak czy owak, każdy z nich miał już jakąś kryminalną, więzienną przeszłość i uciekinierską teraźniejszość. Wyjątkiem był chyba Najmniej-Pato-Majster, czyli ten najstarszy w brygadzie, bo on swoją karę chyba z dwudziestu lat więzienia odsiedział w całości, ale jak wyszedł na wolność, to nie miał dokąd pójść, bo wszystko co miał na wolności przed pójściem do więzienia, przepadło mu na rzecz jakiś czynszów, komorników i takich tam spraw a rodzina, nie chciała już go znać.
Wracając do mojej drugiej potrzeby, nie mogłem wyjść nawet z pakamery, bo chociaż cieć był niby przekupiony czy może raczej zastraszony i dobrze wiedział o melinie jaką sobie patusy uwiły na tej budowie, to deweloper kazał mu spuszczać na noc jakieś trzy skundlone rotwailery, które miały pilnować budowy przed złodziejami i te psiska podobno były bardzo agresywne i jednego z pato-majstrów już kiedyś pogryzły jak próbował przejść przez plac budowy po jej zamknięciu i trzeba było go gdzieś wywieźć, żeby nie było akcji na budowie, żeby się cały ten budowlany azyl pato-majstrów nie posypał.
No i wreszcie w kwestii spania, też był problem, bo pato-majstry przed pójściem spać musiały przecież zjeść kolację. W pokoju gitów libacja rozkręcała się w najlepsze ale u nas na tej całej frajerni w tygodniu był zakaz chlania bo przecież naszym zadaniem było szlifowanie tego co poszpachlowały majstry o statucie gita.
No i siedzieliśmy z Lejsem półprzytomni, głodni i pewnie obydwaj niewysrani. Obok nas towarzycho jadło kolację. Jedli jakieś konserwy wyjadane prosto z puszek nożykami budowlanymi albo szpachelkami. Pato-Naziol każdą kromkę chleba smarował sobie keczupem, ale nie robił tego od tak, tylko robił sobie na każdej kromce swastykę a przed pierwszym gryzem mówił sobie pod nosem „Hlaj Litra” (cenzurka, żeby nie spadło) Goście jedli i chyba dopiero po dobrych dziesięciu minutach zorientowali się że ja i Lejs nie mamy żadnego jedzenia. Najmniej-Pato-Majster dał nam puszkę konserwy, Trochę-bardziej-Pato-Majster taką samą puszkę pożyczył nam i to na procent, reszta nawet nie zwróciła na nas uwagi, tylko Pato-Naziol jak zobaczył, że nic nie mamy to upewnił się tylko czy aby Lejs nie jest Żydem i dał nam wtedy po kromce chleba z keczupem…
No i zaczęły się spyki, za co siedzieliśmy, ile mamy jeszcze do odgarowania, gdzie siedzieliśmy i kogo znamy. Powiedzieliśmy prawdę, że nigdzie nie siedzieliśmy, że za nic nie byliśmy sądzeni i że nikogo nie znamy a szukaliśmy jedynie pracy z zakwaterowaniem bo jeden z deweloperów wybudował sobie osiedle za darmo i nie zapłacił za pracę generalnemu wykonawcy i potem to niezapłacenie poszło w dół przez wszystkich kolejnych podwykonawców aż w końcu doszło do nas i nie dostaliśmy pieniędzy za półtorej miesiąca pracy i jakoś nie możemy się odbić od dna.
- no ale, tu będziecie mieli dobrze, tylko na gitów to na pewno was nie wezmą, ale tutaj to frajernia to i tak nie ta frajernia co w gułagu. Kontrolujcie bajerę i będzie dobrze – powiedział nam taki jeden Średnio-Pato-Majster, ten co na procent pożyczył nam konserwę. Potem ostrzegł nas, że mamy mieć szacunek dla starszych a przede wszystkim do Mąciciela i wtedy okazało się, że mąciciel to nie była jego ksywa tylko właśnie funkcja takiego szefa więźniów a ksywę to on miał Szenk. Ksywa Szenk pochodziła od Szołszenk, czyli tytułu filmu o bardzo ciężkim więzieniu, bo podobno jeszcze w pace, jak ktoś wkurwił Szenka, to miał już potem prawdziwy Szołszenk.
Majstry skrytykowały nas jeszcze, że jak w pace nie byliśmy to prawdziwego życia nie znamy (tak jakby tylko tam było prawdziwe życie) Ale jeden z nich machnął na to ręką i powiedział, że każdego czas i tak w końcu przyjdzie, więc nie mamy się co przejmować a im tu z nimi dłużej popracujemy, tym później będzie nam łatwiej w pierdlu. Gadali zupełnie tak, jakby ich wcześniejsze więzienne pobyty były powodem do jakiejś dumy czy chluby a naszą najpewniejszą przyszłością miał być pobyt w więzieniu, tak jakby miał to być całkowicie naturalny etap życia każdego człowieka. Oczywiście każdy z nich zaczął opowiadać o swoim wyroku, przechwalając się kogo on nie skopał i kogo nie okradł albo pod jakim to słynnym mącicielem nie służył. (wtedy rozmowa zeszła na mącicieli i ich wyczyny i patomajstry przechwalały się wtedy dokonaniami swoich mącicieli czyli tym za co to oni siedzieli i kogo oni nie skopali lub nie przecwelowali)
Pato-majsty zaczęły nas uczyć zasad panujących w więzieniu. Powiedzieli też, że jako świeżaki dostaniemy pewnie teraz zadania, które wcześniej oni musieli wykonywać na zmianę. Bałem się co nam przyjdzie robić, ale mój strach przed nieznanym był niczym, przed lękiem jaki się we mnie obudził kiedy dowiedziałem się co nas czeka. To że w wielkiej budowlanej kaście, czyli takiej czarnej misce mieliśmy niby co piątek robić pranie wszystkich ubrań gitów, to jeszcze było pół biedy w porównaniu z tym, że mieliśmy z Lejsem wynosić i opróżniać ich wiaderka na kupę.
Ale za to w piątek miało być fajnie. Każdy tu czekał piątku, bo w każdy piątek odbywało się coś na co mówili „derby.” Jak dotąd kojarzyłem derby jako spotkanie piłkarskie dwóch drużyn, których kibice się nienawidzą, ale jeden z patoli wytłumaczył nam czym są tutaj u nich te całe derby i powiedział jeszcze, że derby są obowiązkowe, bo jak ktoś nie weźmie udziału w derbach to znaczy że „karyny go nie ruszają” i żaden z niego chłop. Wtedy derby się kończą, a ten co odmówił w nich udziału, z miejsca staje się cwelem…
________________________
PS
Sprawdźcie sobie kochane Mireczki w Internecie, co oznaczają „derby” w gwarze więziennej….
J***ny deweloper!!!
Komentarze (55)
najlepsze
Nie musicie już szukać.
Następny odcinek na pewno spadnie ( ͡° ͜ʖ ͡°)
źródło: comment_1616071447oGyI6i5h0Kb2YwcfXfljGh.jpg
Pobierz