GÓWNIANA SPRAWA POSADZKARZY
Jak bardzo budowlanka potrafi być gówniana, to Wam dzisiaj opowiem.
Zdarzyło się raz, że trzeba było skuć posadzkę bo jakaś niedrożność była w rurach i inspektor kazał odkuć kawałek posadzki, żeby dojść do kolana rury. Gość, kuł obok tej rury i nagle mało się nie przewrócił, bo tak buchnęło takim jadowitym, siarczystym fetorem. Tak śmierdziało, że jak łataliśmy z Lejsem bruzdy po przeróbkach elektrycznych w pomieszczeniu obok, to i tak smród był na tyle mocny, że mięliśmy ochotę się porzygać.
Okazało się, że gówno było pod posadzką a do tego obok leżały jeszcze gacie i skarpety, bo pewnie było nimi podtarte. Co istotne, gówno było na folii, co wskazywało na to, że ktoś kto lał posadzkę, ewidentnie wiedział na co wylewa a może nawet sam był bezpośrednim twórcą tej obrzydliwości.
Inspektor aż się zagotował widząc to okropne znalezisko, które z pewnością nigdy nie miało ujrzeć światła dziennego. Facet klął wszystkich majstrów świata i powiedział, że tego tak nie zostawi i odgrażał się, że posadzkarzom nie odpuści.
I po tygodniu, wrócił z takim sprzętem, że mierzył grubość posadzki i wszędzie gdzie nie miała wymaganej grubości, to robił odwiert. Od razu było poznać czy trafiło się na sarkofag z klocjuszem. Po prostu, tam gdzie pod posadzką był balas, tam po prostu jebało gównem. I chodził ten inspektor z szefem tych posadzkarzy i jednym dziadkiem budowlanym.
Dziadki budowlani, to byli bardzo specyficzni budowlańcy. Z reguły byli to ludzie od dewelopera, zatrudnieni na niejasnych warunkach, pewnie na czarno albo jeszcze gorzej. Robili za kilka złotych na godzinę albo w ogóle jakoś za darmo. Jedzenie przynosił im kierownik budowy. Były to puszki jakiejś mielonki i bochenek chleba. Wolno im było chlać po piwnicach i wykonywali dla inwestora najczarniejsze pracę porządkowe, kiedy nie można było namierzyć sprawcy danego bałaganu. Byli to jacyś emeryci z grupą, czy coś, w każdym razie nieźli życiowi przegrywi. Byli styrani swoją przeszłością, tak już obdarci z jakiejkolwiek ambicji czy dumy, że wykonywali bez sprzeciw każde polecenie kierowników. Potrafili gówno spod biura budowy schwycić gołą dłonią, kiedy im kierownik kazał. Serio!!!
Wyglądali na gości po siedemdziesiątce a nawet lepiej i dla tego mówiło się na nich dziadek. Tak na marginesie, dodam, że każda budowa miała swoich dziadków. Oni wszyscy byli identyczni, tak samo chodzili, tak samo się ubierali, mówili takim samym zachrypłym głosem.
Jak dziadek znalazł peta co miał ponad centymetr za filtrem, zawsze podniósł i dopalił. Nie ważne, że przed chwilą trzymał w tej łapie psie czy ludzkie gówno, które mu kierownik kazał sprzed biura budowy usunąć. Upał, nie upał, dziadek zawsze w takiej grubej zniszczonej kurtce chodził. Taki budowlany żul.
Kiedyś myślałem, że na każdej budowie to jest ten sam dziadek. Serio, myśleliśmy z Lejsem że wszędzie jest to ten sam gość, którego co wyrzucą z jednej budowy, to zatrudnia się na następnej. Ale jak z jednej budowy wyjeżdżaliśmy, to nam dziadek machnął na pożegnanie. Miał taki zwyczaj, że witał się i żegnał ze wszystkimi. Chciał z każdym dobrze żyć, bo a nuż będzie okazja by wysępić od kogoś peta albo chociaż pojarę.
No i wjeżdżamy na inną budowę i kto nam macha na przywitanie? Kurwa, Dziadek!!!
Ten sam!
W tych samych ciuchach!
Z tą samą mordą!
Budowlańcy mówili na niego Dziadek, ale kierownik budowy zawsze zwracał się do niego Ździchu. Dziadek każdej budowy nazywał się Ździchu!
Wtedy naszła nas z Lejsem rozkmina, że taki dziadek to specjalny klon, genetycznie zmodyfikowanego gościa, którego zamawia się z jakiejś hodowli, jako specjalnego budowlańca - Ździcha . Bo przecież kto normalny chciałby pracować jako Ździch na budowie?
No i robił te odwierty w posadzce. Ździchu tejże właśnie budowy jako jedyny nie czuł smrodu tego gówna. Co odwiert, to tylko tak patrzył na reakcję inwestora (sam to już chyba węchu nie miał od papierosów i alkoholu). Ten jak się skrzywił, bo z posadzki jebnęło fetorem, to dopiero do dziadka dochodziło, że trafił na gówno. Kumacie? Jebańce nawet nie czuły smrodu, oni byli stworzeni do swojej roli. Czy to mógł być przypadek?
Jak szedł Dziadek z mieszkania do mieszkania, za inspektorem i coraz bardziej zawstydzonym wujkiem posadzkarzy, to tylko marudził coś pod nosem, że go poprzednia władza oszukała, że za komuny robił normę na 120 procent i że zarabiał większe premie jak kierownik i że coś tam kupował z NRD i sprzedawał to potem w kraju z niebotycznym zyskiem. Każdy Ździchu pierdolił tę historię. Słyszałem ją ponad sto razy, ale nie mogę powiedzieć od ilu Ździchów, bo wszyscy oni wyglądali jak ten sam. W każdym razie zaliczyłem w karierze kilkadziesiąt dużych budów. Wszędzie, spotykało się jakiegoś Ździcha, a te Ździchy zawsze mówiły to samo. Normalnie jak by im ktoś w dupę włożył kasetę z nagraniem i to się z nich odtwarzało. I ten Ździchu co robił te gówniane odwierty, jak szedł z mieszkania do mieszkania to oczywiście pieprzył coś o poprzedniej władzy, normie na 120 procent i jakimś wyjeździe do NRD. I co nie podejrzane?
Ale wracam do tych odwiertów.
Odwierty były robione na wszystkich mieszkaniach, gdzie posadzki lała firma Invest posadzkopol (kurwa - te nazwy jednoosobowych działalności gospodarczych, gdzie szwagry zasuwały na czarnego po kilka zeta za godzinę)
Co każdą dziurę z której śmierdziało, dziadek odkuwał udarowym młotem kawałek posadzki i odkrywał te dwójki zrobione na styropian przed wylaniem posadzki.
Na siódmym trafionym odwiercie, na twarzy szefa posadzkarza zawitała iskierka nadziei.
- WIDZI INSPEKTOR, WSZYSCY SRALI, WSZYSTKICH TRZEBA BĘDZIE OBCIĄŻYĆ. ROZŁOŻYĆ TO BĘDZIE TRZEBA NA WSZYSTKICH PODWYKONAWCÓW!
Z tego wszystkiego, coś się facetowi poprzestawiało w głowie, bo fakt że gówno było pod folią, a nie na foli, nie świadczyło w żaden sposób o sprawcy. Jednak facet stwierdził, że zrobić to musiał ktoś z poza ekipy posadzkarzy. Jego zdaniem cała budowa srała po kątach, bo przestali opróżniać tojki (a była to akurat prawda bo jak przyszły deszcze to szambiara nie mogła dojechać przez błoto do tojek, i stały one przepełnione tak, że klapy już nie szło zamknąć. W każdym toju piramida z gówna! A do kompletu, na podłodze można było znaleźć kilka Sfinksów!!!XD)
Ale ten inspektor nie przyjął argumentu. Za całe gówno obwiniał jedynie posadzkarzy. Poza początkowym wkurwieniem, kiedy odkrywał kolejne gówno w pozostałych mieszkaniach, zachowywał kamienny wyraz twarzy. Zapisywał tylko numer mieszkania i mówił do dziadka
- IDZIEMY DALEJ ŹDZICHU.
Jak za którymś nastym odwiertem, gdzie gówno było pod folią, szef Invest posadzkopolu znów chciał użyć argumentu, że cała budowa srała pod posadzki, to inspektor skomentował to tylko słowami "JA NIE SRAŁEM" wtedy szef posadzkarzy prawie zaczął płakać i krzyczeć, że to jebane złodziejstwo, obciążyć go za naprawę posadzek we wszystkich miejscach. Bagalnym tonem zaczął wyliczać, że on tu miał tylko piątkę ludzi a tych gówien już teraz wyszło ponad dziesięć. INSPEKTORZE, JEDNA BRYGADA NIE MOGŁA TEGO ZROBIĆ! Krzyczał na cały głos ze łzami w oczach, że właściwie, to co to gówno będzie komu przeszkadzać? (w sumie racja, bo ostatecznie połowa populacji w danej chwili ma gówno w środku własnego ciała i jakoś nic złego się nie dzieje) ale wtedy inspektor powiedział, że nie obciąży go za naprawę tych miejsc z odwiertów, tylko za całkowite zerwanie posadzek, a o zapłacie za to co zostało wylane, to kazał już na zawsze zapomnieć szefowi Inwest posadzkopolu. Powiedział też, że już nigdy mu nic nie zlecą, no i powiedział, że już mu się nie chce dalej sprawdzać bo i tak wszystko jest obsrane i do skucia.
Nie wyobrażacie se nawet, jaka to musiała być strata dla Invest posadzkopolu, bo wylali na Jelitkowie dwa bloki, a to jakieś sto koła na materiał i z pięćdziesiąt na szwagrów. Licząc, że i tak w tamtym czasie, co trzecia budowa była po prostu niezapłacona, a kasę właściwie robiło się w budowlance nie na tym co się naprawdę zrobiło, tylko na dopisywaniu fikcyjnych metrów do kontraktów (za łapówkę inspektorów albo kierowników) to Invest posadzkopol był już w tamtym momencie bankrutem. Bo nie dość, że na Jelitkowie podobno nie szło dopisać metrów i wszyscy kurwili po cichu na inspektorów i kierowników, to jeszcze gość nie dostanie pieniędzy a będzie musiał jeszcze zapłacić za materiały.
Na koniec facet próbował się jeszcze złapać ostatniej deski ratunku. Chciał pogadać z inspektorem na osobności, bo twierdził że to można inaczej załatwić, że wszyscy będą zadowoleni, ale inspektor poradził mu tylko żeby nie łapał się brzytwy bo pokaleczy sobie palce.
Od tego czasu, nie spotkałem się już z firmą Invest posadzkopol, i rozkminialiśmy z Lejsem tylko jedno. Co facet powie w domu? Że czemu został wywalony z budowy? Że czemu nie będzie miał kasy? Jak wytłumaczy swój nędzny upadek i długi w hurtowni i urzędzie skarbowym? Czy powie żonie jak bardzo jest to gówniana sprawa?
I żeby było jasne. Faktycznie srała prawie całą budowa. Wymyślili to posadzkarze, ale potem wszyscy szli rąbać tam, gdzie właśnie goście lali beton mixokretem. A jak w danym dniu nie lali, bo rozwijali folię i układali styropian, to już się taki zwyczaj zrobił na tej budowie, że się chodziło walić pod folię i styropian XD
I stało pięciu czy nawet dziesięciu chłopa nad takim świeżo zrobionym gównem i podniecali się na ten widok, jakby było to dzieło jakiegoś znanego artysty.
Afera była taka z tym gównem, że wywalił pozostałe dwie firmy od posadzek (skumajcie te nazwy : POSADNORD BETONEX spółka z o. o. i ZAKŁAD WYKONAWSTWA POSADZEK PRZEMYSŁOWYCH I JASTRYCHÓW ALBIN FAJxxxWICZ I SYN SA, tak, właśnie tak! Gościu dał sobie w nazwie jednoosobowej działalności gospodarczej „SA”! Choć moim zdaniem, bardziej by pasowało XD)
Zła sława spłynęła na Jelitkowo i już żadna firma z okolicy, nie chciała tam wchodzić na posadzki. W końcu odbiory robił pojebany inspektor. Doszło nawet do tego, że tu do Jelitkowo nad morze facet ściągnął jakąś firmę z Wałbrzycha skąd sam pochodził, ale jak się majstry co byli za Lechią dowiedzieli, to zaraz majtry z Wałbrzycha dostali pod budową wpierdol, a jak zniszczono im miksokreta, bo nawrzucali im cegieł do pompy, to się goście zawinęli i już więcej tu nie przyjechali.
I znów budowa była opóźniona.
A potem go zwolnili tego inspektora, i podkupili jednego inspektora od innego dewelopera. Niezły był z niego lis, furą jeździł jak jakiś deweloper, a kasę potrafił wyciągać nawet od podwykonawcy, podwykonawcy, generalnego wykonawcy.
Ale za srogie łapówy od wujków, metry dodawał sowicie i budowy jakoś szły.
________________________________________________
PS
Był taki jeden Krzychu w tej firmie posadzkarskiej. Jak lał posadzki, to wkładał sobie między nogi wibrującą rurę od mixokreta. Darł się wtedy, że złapał intruza analnego i twierdził, że go teraz kiełźnie. Rura pluła betonem i cały Krzychu aż drżał i wtedy zmienił zdanie i ryczał na cały głos, że to nie żadna rura, ani żaden intruz tylko pani majster budowy.
OCH, OCH PANI MAJSTER, OOOCH!
Komentarze (81)
najlepsze
Podszybie windy jest generalnie wszędzie, w każdym kraju powszechnie uznawane za śmietnik, co mnie nie miłosiernie #!$%@?. Ludzie wrzucają do niego różne rzeczy, najczęściej po prostu śmieci. Co najmniej dwa razy mieliśmy w podszybiu gówno zawinięte
Jak tam nie potrzebujecie ludzi do brygady, mam nawet kilka kursów panie majster ʕ•ᴥ•ʔ.
Mieszkalem z kumplem z akademika (wkrecil mnie) i dwoma ziomkami z Rzeszowa. Sami bylo wporzadku ludzmi, prostymi ale fajnymi i pili z jednego kieszlika ( ͡º ͜ʖ͡º) Gorzej jak wpadal andrzej z tesciem, jak ktos zna Szczecin,