"Nie mamy Pańskiego płaszcza i co Pan nam zrobi?" Potrzebny Wykop Efekt.
Człowiek dwukrotnie sądzony za to samo i dwukrotnie proces przypominał ten znany z powieści Franza Kafki
Anacron z- #
- #
- #
- #
- #
- 13
Człowiek dwukrotnie sądzony za to samo i dwukrotnie proces przypominał ten znany z powieści Franza Kafki
Anacron zW 2012 roku, nomen omen 1 kwietnia miałem wypadek samochodowy. Dojeżdżałem do skrzyżowania w Trzemesznie i kiedy czerwone światło zmieniło się w zielone bez zatrzymywania wjechałem na skrzyżowanie. Nagle z lewej strony zza nasypu wyjechał Peugeot. Już gdy go obaczyłem wiedziałem, że kolizja jest nieunikniona. W ostatniej chwili szarpnąłem kierownicą w prawo, aby nie uderzyć w drzwi pasażera a w koło. I to się udało, ale nie byłem w stanie zrobić nic więcej. Choć zgodnie twierdziliśmy, że mieliśmy zielone uznałem, że skoro mi się dopiero co zielone zaświeciło, to on musiał wjechać już na czerwonym lub co najmniej "3 fazie" pomarańczowego, a zielone zapewne widział, ale chwilę wcześniej. Na moje nieszczęście jechałem sam, on miał kilkoro pasażerów. Co prawda rodzina, ale Gnieźnieńska Policja - co mnie zresztą dziś nie dziwi - dała wiarę im i zaproponowała mi mandat oraz przyznanie się do winy. Tego samego wieczoru tam na miejscu zarówno od strażaków, lokalnych policjantów (którzy na marginesie chwilę później dostali zakaz wypowiadania się o tym skrzyżowaniu publicznie) jak i gapiów usłyszałem, że na tym skrzyżowaniu od czasów zamontowania sygnalizacji świetlnej dzieją się cuda. Zgłosiłem się z tymi rewelacjami do Tomasza Jeleńskiego, dziennikarza radiowej Trójki. Nie uwierzył mi, ale kiedy dosłownie kilka dni później wydarzyła się tam identyczna kolizja postanowił przyjrzeć się tematowi. Już podczas pierwszego przejazdu przez skrzyżowanie, gdy dla naszego kierunku jazdy zapaliło się zielone, gdy ruszyliśmy przed maską przejechało nam w poprzek osobowe auto. Tomasz Jeleński poszedł wtedy na parking obok stojącego opodal marketu i zaczął pytać ludzi o skrzyżowanie. Nie spodziewał się tego co usłyszy, a ludzie po kolei jeden po drugim opowiadali swoje dziwnym trafem bardzo podobne historie. Zresztą posłuchajcie sami tego (reportaż radiowej Trójki).
Sprawa trafiła do sądu w Gnieźnie jako kolizja. Blisko 2 lata walki z wiatrakami w czasie których odrzucono wszystkie wnioski dowodowe składane przez mojego obrońce. W końcu mimo szeregu wątpliwości i braku jednoznacznych dowodów zostałem uznany winnym. Po raz pierwszy (choć w sądzie bywałem nie raz) zobaczyłem na własne oczy, jak mogą działać post-stalinowskie tryby sprawiedliwości. Na moje szczęście, ale nie z mojej winy w Sądzie Apelacyjnym w Poznaniu sprawa się przedawniła i jako, że wyrok się nie uprawomocnił nie byłem winien, choć tak naprawdę prawdziwi sprawcy tej i innych kolizji także. Lecz pogodziłem się z tym.
Minęło kilka lat, kiedy zadzwonił do mnie bliżej nieokreślony głos przedstawiając się jako pracownik towarzystwa ubezpieczeniowego z pytaniem, czy przyznaję się winy, a kiedy oznajmiłem, że nie mogę, ponieważ wjechałem na zielonym zrozumiałem, że jegomość z w/w towarzystwem nie ma nic wspólnego. W końcu pracownik towarzystwa nie groziłby mi tym, że zrobią mi z życia piekło i znajdą metodę, aby ponownie postawić mnie przed sądem.
Jak się okazało był to pracownik firmy pomagającej wyłudzać odszkodowania. Dość szybko do prokuratury trafił wynik badania lekarskiego stwierdzający, że Pani odczuwa konsekwencje wypadku dłużej niż 7 dni, co na marginesie nie było żadną nową okolicznością, bo wiedzę tę miał już sąd za pierwszym podejściem, ale sędzia wtedy uznał, że to nie może być powodem do zmiany kwalifikacji. Tym razem jednak nadgorliwy prokurator, mimo że jak wspomniałem okoliczność nie była nowa naciągając prawo zmienił kwalifikację czynu i tak wylądowałem przed sądem za to samo po raz drugi. Tym razem nie była to już kolizja tylko wypadek. Sprawa ruszyła od nowa. Wydawało się, że sprawa karna to nie sprawa wykończeniowa i sędzia powinien traktować ją poważniej, a więc dożyć do prawdy materialnej a nie tylko szykować sobie podkładki pod uzasadnienie. Niestety tylko wydawało. Znów został powołany biegły, który jedynie na podstawie wydrukowanych na papierze niby to logów sygnalizacji (dostarczonych przez producenta tejże, a w którego interesie co oczywiste nie jest wykazanie błędnego działania swojego produktu) napisał niby to opinię uznającą mnie za sprawcę i uprawdopodobniającą jedynie to, czemu nikt nigdy nie zaprzeczał. I choć w ogniu pytań krzyżowych ze strony mojej i tym razem Pani mecenas przyznał w końcu, że de facto, opinia jest tylko jego domysłem, a tak naprawdę on nie wie, jakie światło wyświetlało się dla mojego kierunku (tylko dzięki czujności Pani mecenas jest to w protokole) opinia została utrzymana. Dupochron wszak musi być. Następnie sędzia identycznie jak z pierwszym podejściem sądu odrzucił wszystkie wnioski dowodowe obrony i zamknął przewód. 6 września 2018 zostanie odczytany wyrok. Sędzia zrobił wszystko co mógł aby sprawę zamieść pod dywan i zrobić sobie ze mnie kozła ofiarnego. Nie dziwi mnie to, bo gdyby choć jeden nasz wniosek przeszedł, nie byłby w stanie napisać uzasadnienia wyroku skazującego, bo wykazanych i udowodnionych wątpliwości byłoby aż nadto. Policja nie zabezpieczyła ani sterownika do badań, ani nie dopilnowała, aby logi z sygnalizacji było zachowane bez ryzyka ich modyfikacji. W końcu dla nich jak i GDDKiA wyrok inny niż skazujący mnie w związku z licznymi pismami od burmistrza w sprawie wadliwego działania sygnalizacji, jeszcze liczniejszymi kolizjami i ewentualnymi zarzutami karnymi niedopełnienia obowiązków także byłby problemem. Moje uniewinnienie zaś otworzyłoby dodatkowo furtkę dla masowych (być może idących w sumie w miliony) odszkodowań dla kierowców poszkodowanych przez tę sygnalizację. Tylko w czasie jednego roku lokalna Straż Pożarna odnotowała ponad 30 zdarzeń drogowych na tym skrzyżowaniu. O dziwo gdy nie było sygnalizacji przez kilka lat było ich tylko kilka, a po pośpiesznej modernizacji tejże w Wielki Piątek 2012 roku (dzień po drugiej kolizji i jednocześnie 4 dniach po mojej) wypadki przestały się tam magicznie zdarzać. Muszą więc mnie skazać, muszą iść w zaparte i jedyna nadzieja, że macki lokalnego układu (nie bójmy się tego słowa) nie sięgają do Sądu Apelacyjnego w Poznaniu. Co szczerze mówiąc jest prawdopodobne, bo już raz Sąd Apelacyjny w Poznaniu po równie stronniczym procesie w Gnieźnie w sprawie rzekomego przekroczenia prędkości mnie uniewinnił. Aby jednak się to ponownie stało muszę sprawę nagłośnić. Pomożecie?
Komentarze (13)
najlepsze
"Rolą biegłego z dziedziny rekonstrukcji wypadków drogowych nie jest ocena wiarygodności materiału w postaci logów z systemu działania sygnalizacji."
"Ustalenie, że oskarżony wjechał na skrzyżowanie na sygnale czerwonym wynika z analizy diagramu nadesłanego przez GDDiK. Ja nie jestem na 100 % pewien, czy taka sytuacja miała miejsce."
to ze ludzie tam jeżdżą w cały świat jak dla mnie dowodem nie jest
Komentarz usunięty przez moderatora