Związki bokserów ze światem przestępczym nie są niczym nowym. Przed laty wiele mówiło się o powiązaniach Andrzeja Gołoty z mafią pruszkowską, niedawno gorącym tematem w mediach było zatrzymanie Dawida Kosteckiego. Pięściarzem, który w swoim życiorysie również posiada wiele czarnych kart i wcale się z tym nie kryje, jest Rafał Jackiewicz. Kradzieże, włamania, ściąganie długów, wyłudzanie odszkodowań, porwania, kosa wbita prosto w serce… Wygląda to jak gotowy scenariusz na kolejnego „Pitbulla”. Z tą różnicą, że te historie wydarzyły się naprawdę.
Rafał Jackiewicz sam o sobie mówi, że należała mu się odznaka rozrabiaki. Zanim został zawodowym bokserem, jego życie było pełne ostrych zakrętów. Jako mistrz Polski i zdobywca Pucharu Świata w kick boxingu nie mógł liczyć na wielkie pieniądze, więc dorabiał w inny sposób. W latach 90. dla kogoś takiego jak on – faceta bez wykształcenia, ale potrafiącego się bić – nie było wielu alternatyw. Jackiewicz wsiąknął więc w świat przestępczy, stając się, jak dziś sam o sobie mówi, „wiejskim rzezimieszkiem”.
Reklamówka na głowie i wywózka do lasu
Na życie zarabiał w różny sposób. Zdarzały się kradzieże, włamania, ale były też poważniejsze występki. „Razem z paroma kumplami tworzyliśmy bandę. Mieliśmy swojego herszta” – opowiada Jackiewicz w wydanej właśnie autobiografii „Życie na ostrzu noża”. Herszt miał bar w Mińsku Mazowieckim, gdzie zatrudnił się przyszły bokser. „Stałem w nim na bramce i pracowałem za barem jakoś między 1998 a 1999 rokiem. W roku 2000 zostałem jego właścicielem, bo herszt przepisał go na mnie. Prowadził wtedy dużo różnych interesów, kombinował i ten bar zaczął mu przeszkadzać”.
Banda Jackiewicza nie była w tej okolicy jedyna. „Na horyzoncie pojawiły się grubsze ryby: jedni od nas, z Mińska – prawie wszystkich znałem – i bandziory z Siedlec oraz tak zwana Grupa Warszawska”. Zaczęła się walka o wpływy, która o mało nie skończyła się dla „Wojownika” tragicznie. „Napadali nas w kilku – to znaczy oni zawsze w grupie napadali jednego z nas” – wspomina Jackiewicz. „Nas się bali. Mieliśmy szacunek na mieście i opinię dobrych wariatów, więc cały czas próbowali nas jakoś podejść – stąd te zaczepki i bójki” – dodaje.
Po jednej z kłótni rywalizująca banda zapowiedziała Jackiewiczowi, że jego ekipa musi płacić haracz. Kiedy przyjechali po pieniądze, ten zaczął się stawiać, więc dostał w szczękę. Ocknął się, kiedy ładowali go do samochodu. „We czterech wywieźli mnie ze 20 kilometrów za Mińsk, do miejscowości za Stanisławowem. Większość trasy zapamiętałem, bo reklamówkę założyli mi na głowę, dopiero gdy zjeżdżaliśmy z asfaltu. Podczas krótkiego postoju usłyszałem, jak zastanawiają się, co ze mną zrobić. Żartowali, że mnie zabiją i zakopią” – pisze Jackiewicz.
Wywieziono go do opuszczonego domu w środku lasu. Zostawiono go z jednym z bandziorów, reszta odjechała z powrotem do Mińska. Jackiewicz poczekał, aż jego „ochroniarz” zaśnie, po czym udało mu się poluzować sznurek i rozwiązać najpierw ręce, a potem nogi. Kiedy bandyta się przebudził, nawet nie próbował powstrzymywać mistrza kick boxingu. Jackiewicz uciekł. „Nigdy nie szukałem zemsty. Kilka dni po moim porwaniu podczas awantury w barze jeden z naszych wytarzał w potłuczonym szkle gościa, który pilnował mnie w tej chatce”.
Wyłudzanie odszkodowań i kradzieże samochodów
Porwanie wcale nie ostudziło zapędów Jackiewicza. Na życie jakoś przecież trzeba było zarabiać. Przyszły mistrz Europy nie próżnował. Herszt bandy, do której należał, zajmował się chociażby fikcyjnymi kradzieżami samochodów. „Najpierw trzeba było ubezpieczyć samochód, potem go ukraść, oczywiście na niby” – tłumaczy Jackiewicz. „Kradzioną brykę rozbierało się na części, a budę wstawiało do lasu. Ktoś potem informował policję, że zbierając grzyby, natknął się na porzucone auto, policja holowała karoserię z lasu, dochodziła numerów i właściciela, samochód trafiał do ubezpieczyciela, a ten wypłacał odszkodowanie z autocasco”. Później auto składane było do kupy i znów można było nim jeździć. Pieniądze z odszkodowania były niezłym bonusem za całą „akcję”.
Ten sposób nie był zresztą jedynym źródłem zarobku Jackiewicza w tamtym okresie. „Samochody na części to klasyka. Ktoś kradł samochód i przywoził go na dziuplę. Nigdy tego nie robiłem, ale rozbierałem auta albo je przewoziłem. Taki samochód rozbierało się pół dnia. Części szły na przyczepkę i wywoziło się je na giełdę. Ale to robił już ktoś inny. Bywało też, że załatwiałem, żeby złodziej zwrócił właścicielowi skradziony wóz za kasę. To się nazywało wykupką”. Na takich „transakcjach” również sporo można było zarobić – samochód wracał do właściciela, złodzieje dostawali wykupkę, a Jackiewicz działkę za pośrednictwo.
Wydawało się to idealnym biznesem, ale niewiele zabrakło, by stało się powodem odsiadki Jackiewicza. Policja zorientowała się, że pośredniczy w nielegalnych transakcjach. „Byłem poszukiwany; kominiarze, czyli antyterroryści, wpadli do domu Rafała Jackiewicza, ale nie tego, co trzeba…”. Przez brak meldunku pięściarz kupił trochę czasu, uporządkował wszystkie sprawy, a potem sam zgłosił się na policję. Kobieta, która oskarżała go o sprzedaż kradzionego wozu, w końcu wycofała zeznania i Jackiewiczowi się upiekło. Wpadł jednak nico później na fałszowaniu dokumentów, za co dostał wyrok w zawiasach. „Do dziś mam w policyjnych papierach wbite S, czyli złodziej samochodów. Jak trafia się kontrola, to ląduję z rękami opartymi na masce i rozstawionymi nogami, a cała fura jest trzepana od góry do dołu. Teraz na szczęście policjanci na ogół mnie kojarzą i puszczają, gdy zatrzymam się do rutynowej kontroli” – pisze w książce.
„Jarmark Europa” i gangster Krakowiak
Życie Rafała Jackiewicza pod koniec lat 90. kręciło się nie tylko wokół samochodów. W 1996 roku pracował też jako ochroniarz na Stadionie Dziesięciolecia. „Jeździliśmy czerwonym polonezem i sprawdzaliśmy, czy straganiarze mają pozwolenia na handel, karnety na dane miejsce. Jeśli ktoś nie miał, to płacił. Chińczycy płacili zawsze, a my wydawaliśmy tę kasę zazwyczaj u nich na żarcie. Ze stadionem kojarzy mi się smak sajgonek. A łapówki braliśmy rozsądne, góra po 50 złotych. Zasada była taka, że lepiej brać małą łyżeczką niż łopatą” – wspomina i dodaje: „Czasem nocą pracownicy ochrony pilnowali bud, w których były towary za grube tysiące złotych. Futra, skóry i jakieś inne duperele. Nie brałem w tym udziału, bo byłem za młody, ale wiem, jak wyglądał ten proceder: pilnujący dostawali działkę od złodziei, żeby akurat, przypadkowo, o tej i o tej godzinie w nocy nie być tu albo tam. Generalnie były takie sektory, gdzie złodzieje mogli kraść. Ale tylko ci, którzy zapłacili. Innych przeganiali tacy jak my”.
W tamtym czasie Jackiewicz parał się też profesją nieoficjalnego komornika. Pewnego razu musiał odzyskać pieniądze od jednego gościa, ale nie robił tego sam. Pojechał do jednej z dyskotek z kolegami, którzy pracowali dla gangstera Szkatuły. Ekipa Jackiewicza zrobiła niemały bałagan w dyskotece. Weszli jak do siebie, wepchnęli się za bar, rozlewali wódkę, a ochroniarze nie reagowali. Grupa ochroniarska należała wtedy do innego znanego gangstera: Krakowiaka.
„Poszukiwanego wyciągnęliśmy na zewnątrz i sklepaliśmy. W dyskotece też jakoś zrobił się chlew. Generalnie – jedna wielka awantura. Część ludzi pouciekała, część się biła. Chaos i demolka. Trochę się tak pobawiliśmy i ruszyliśmy dalej” – opowiada Jackiewicz. Zwiedzili kilka innych dyskotek, kiedy ruszyła za nimi ekipa Krakowiaka w dziewięciu samochodach. Jackiewicz wpadł na pomysł, aby ten sznur aut zatrzymać. „– Czy wy czasem, kurwa, nas może szukacie? – zagaiłem, a tymczasem ekipa z reszty samochodów zaczęła nas powolutku otaczać z kijami bejsbolowymi i sztachetami”. Jackiewicza uratował stary znajomy z treningów kick boxingu, który pracował dla Krakowiaka. Przekonał kolegów, że to nie przypadkowy atak, a wyrównywanie rachunków między grupami. Jackiewiczowi wraz z kolegami udało się uciec.
Pięściarz chwalił się tą historią kilka lat później na imprezie w Chicago, gdzie przebywał na zaproszenie Krakowiaka. Gdy skończył opowieść, usłyszał od gospodarza: „A to przez ciebie, mały skurwysynu, straciłem bramkę w Wildze. Przyjechaliście, rozjebaliście, zabraliście wódkę, a oni zadzwonili po mnie i kazali was ścigać.”. Nie wynikła jednak z tego żadna awantura, obaj śmiali się z całej sytuacji: „Doszliśmy nawet do wspólnego wniosku, że lepiej się stało, że nie pojechali wtedy za nami z urzędu. Dwie nieźle jebnięte ekipy na kursie kolizyjnym – Nie wiadomo, jak by się to skończyło. A tak wszyscy zdrowi” – przeczytać można w książce.
„Chodziłem, żeby się napierdalać i upić”
Ulubionym miejscem, w którym przyszły bokser spędzał wtedy wolny czas, były wiejskie dyskoteki. To tam Jackiewicz bawił się często nawet kilka dni w tygodniu, to tam „napierdalał chamów” i robił mnóstwo innych dziwnych rzeczy. „Bawiłem się w okolicznych wioskach od piątku do niedzieli. Oczywiście, jak była okazja, a często była, to w tygodniu też nie odmawiałem sobie baletu. Generalnie chodziłem, żeby się napierdalać i upić. Kilka imprez przeszło jednak do historii. No, przynajmniej ja je zapamiętałem…” – wspomina w autobiografii, opisując kilka ze swoich „spektakularnych akcji”: włamanie do domu znajdującego się naprzeciwko dyskoteki czy jedną z wielu bójek, po której chirurg bez znieczulenia składał mu złamaną w dwóch miejscach szczękę.
Taki tryb życia prędzej czy później musiał doprowadzić do tragedii. Doszło do niej 8 czerwca 2002 roku. Zaczęło się niewinnie – od słownej utarczki z jednym z imprezowiczów podczas dyskoteki. Kłótnia przerodziła się w bójkę, podczas której kickbokser znokautował swojego rywala. Później wydarzyło się coś, co o mało nie skończyło się śmiercią Jackiewicza:
„Podnosząc się, miał już nóż w ręce. Klasyczną sprężynówkę na przycisk – wąską, z długim ostrzem. Takie wtedy były najpopularniejsze. Jeszcze zdążyłem zapytać:
– Po co ci, kurwa, ten nóż? Weź go wyrzuć…
A on w tym momencie od dołu, trzymając nóż z ostrzem przy kciuku, pchnął mnie nim. Poczułem uderzenie w klatkę, jakby mnie ciężarówka uderzyła. Już w szoku podniosłem koszulkę i zobaczyłem, że mam małą dziurkę.
– Co ty, kurwa, zrobiłeś?!
A on, przekładając nóż do drugiej ręki, ruszył na mnie i mówi:
– Zajebię cię!”
Tak tamtą sytuację wspomina pięściarz. Miał szczęście – zdołał uciec kilkaset metrów, a napastnik przestraszył się tego, co zrobił, i zwiał. Niedaleko dyskoteki znajdował się szpital, do którego przewieziono Jackiewicza. Gdyby dotarł tam dwie minuty później, cios w prawą komorę serca prawdopodobnie okazałby się śmiertelny.
Od wiejskich dyskotek do tytułu mistrza Europy
Tamte wydarzenia okazały się przełomowe w życiu Rafała Jackiewicza. Nie dlatego, że przekonał się, jak niewiele dzieliło go od śmierci, ale z powodu… badań. Wcześniej sportowiec był przekonany, że ma wadę serca, którą zdiagnozował u niego jeden z lekarzy. Nie wiązał więc swojej przyszłości z zawodowym sportem – startując w kick boxingu, przedstawiał zawsze lewe zaświadczenie, że z jego zdrowiem wszystko jest w porządku. Niepotrzebnie. Po operacji zrobiono mu dokładne badanie serca i okazało się, że nie ma żadnej wady. Wtedy Rafał Jackiewicz zrozumiał, że sport może stać się dla niego szansą na lepsze jutro.
Co było później, pamiętają wszyscy fani boksu. W 2003 roku Jackiewicz dołączył do grupy Hammer Knockout Promotions Andrzeja Wasilewskiego, następnie zdobył tytuł mistrza Europy EBU jako drugi Polak po Przemysławie Salecie, wywalczył pas mistrza świata IBC, był także pretendentem do tytułu mistrza świata IBF wagi półśredniej. Dziś ma 40 lat i prowadzi spokojne, rodzinne życie. Otworzył też własny biznes – trenuje następców, organizuje walki „Białych kołnierzyków”. Przestępcza przeszłość to dla niego zamknięty rozdział.
Komentarze (2)
najlepsze
I po co wysyłac Cv, uczyć się, pracować - skoro jak