Z racji, iż nikt nie lubi mieć złych doświadczeń związanych z zakupami internetowymi postaram się Was ostrzec przed firmą InPost świadczącą usługi kurierskie.
TL;DR: Reklamacja mojej paczki (wspomnę, iż był to piec gazowy na zimę, mamy już wiosnę i jest zbędny) trwała 98 dni. Konwersacja z działem reklamacji to kpina. Nie otrzymałem pełnego zwrotu.
Koledzy i koleżanki, jeżeli będziecie zamawiać/wysyłać coś cennego, podatnego na zniszczenie i życzycie sobie kompetentnej obsługi klienta oraz w razie kłopotów z paczką chcecie zostać potraktowani profesjonalnie- proszę, nie wybierajcie usług kurierskich InPost.
Sprawa jest (w zasadzie to- była, dzisiaj teoretycznie udało się ją zakończyć) bardzo zawiła i jakbym opisał wszystkie szczegóły prawdopodobnie wysiedlibyście po połowie, dlatego opiszę ogólnikowo.
Dnia 30.11.2016r. zareklamowałem przedmiot z racji, iż otrzymałem uszkodzoną zawartość. Reklamacja odbyła się telefonicznie (mimo, iż wszystkie drogi prowadziły do formularza reklamacji on-line, który nie działał na 3 różnych komputerach i innych przeglądarkach).
Reklamacja została przyjęta, otrzymałem numer reklamacji, na drugi dzień w czasie mojej nieobecności przyjeżdża kurier (osobą wydającą była mama, zupełnie nieświadoma procedur), nie spisuje protokołu(!) reklamacji i jedzie gdzieś. Nie mam ani kasy, ani paczki ani protokołu. Paczka była wysłana do mnie za pobraniem, kwota to 508zł.
Od tego dnia, drogą telefoniczną/mailową byłem w ciągłym kontakcie z InPostem- wymieniłem łącznie z ~25 e-maili, spędziłem dobre godziny na infolinii oraz pisałem z nimi na czacie na Facebooku. Każdy zrzut ekranu to rozmowa z inną osobą (każdą musiałem wdrażać w zaistniałą sytuację).
Telegraficzny skrót: U góry informuję BOK, że złożyłem reklamację podaję wyraźnie numer w pierwszej wiadomości, oni do mnie z pytaniem czy zrobiłem reklamację (?!)
Tutaj w dużym skrócie staram się ustalić gdzie jest moja paczka, Pani ustaliła, że jest w oddziale w Poznaniu. Po tej interwencji otrzymałem w końcu protokół reklamacyjny wypełniony przez jednego z pracowników firmy InPost (bez mojego podpisu/bez poinformowania mnie o tym). Data na protokole została prawdopodobnie zmyślona,ponieważ teoretycznie już 09.12 został spisany protokół, a informację o tym dostaje dopiero 5 stycznia (bez mojej ingerencji nawet bym się o tym nie dowiedział).
Tutaj Pani prosi mnie o dosłanie protokołu, którego nie miałem(nie dostałem informacji, że został sporządzony) a został spisany u nich w firmie w oddziale z datą wcześniejszą. Proszę zwrócić uwagę po jakim czasie odpisuje Pani Małgorzata- po pierwszym emailu brak reakcji (10 dni) po mailu przypominającym otrzymuje odpowiedź praktycznie po paru chwilach, tak jakby odpowiadali dopiero na drugiego e-maila.
Zostaje informowany o kolejnych 30 dniach oczekiwania.
Mamy już luty, tutaj również zostaje informowany o kolejnych 30 dniach oczekiwaniach. Sprawa trafia do ubezpieczyciela (postęp, wow).
Równolegle prowadziłem rozmowę na Facebooku, kwiatek jest jak Pan/Pani w Lutym pyta mnie czy zrobiłem zgłoszenie telefoniczne -zaznaczyłem odpowiednio na grafice.
Postanowiłem napisać prawdę pod jednym z postów firmy InPost na facebooku, od razu otrzymałem prywatną wiadomość od przesiąkniętej PR’em osoby, tutaj konwersacja typowo przypominająca ping-ponga (z jednym kwiatkiem)- Pan/Pani pyta mnie w lutym czy zrobiłem telefoniczne zgłoszenie, ogień.
Dzisiaj, dnia 07.03 otrzymałem pismo od ubezpieczyciela, iż wypłacają mi na konto 367,24zł (za przedmiot zapłaciłem 448+60zł przesyłka (to uczucie jak płacisz 60zł za przesyłkę, a sprzedający wysyła opakowanie w kartonie grubości folii). Vat sobie mogę odliczyć teoretycznie jeszcze… nie wiem jak skoro faktura jest z listopada. Czyli i tak jestem 150zł w plecy, za przesyłkę nie zwracają kosztów.
Generalnie jeżeli ktoś jest słaby, nie ma cierpliwości i chęci na użeranie się z kimś to niech nie liczy na pomoc. O wszystko musisz się prosić, mimo iż jest napisane czarno na białym.
Każdy e-mail, który został wysłany przeze mnie był długi, treściwy i zawierający wszelkie niezbędne informacje.
Na koniec wisienka:
Komentarze (193)
najlepsze
Zamówiłem sobie przedmiot - nie ważne jaki jest to nie istotne.
W każdym bądź razie sprzedawca ten przedmiot wysłał - leciał z nad morza, na samo południe Polski. Doszedł do sortowni w Rzeszowie i wiecie co? Sprawdzam status przesyłki i okazuje się, że paczka po statusie trafienia do RZE, ma status zwrócono do nadawcy. Bez żadnego doręczenia ani nic. I wiecie co się okazało? Że inpost
tak, wiem, że zaraz tu będzie po mnie pojazd na maxa 'bo poczta pulska blablabla'
takie były jego doświadczenia i tyle
Wiecie co pomogło i co wszystkim, którzy się bująją z reklamacją InPost? PISZCIE DO
Przy obu dzwonił kurier, czy nie będę w większym mieście (16 km ode mnie) bo on by zostawił paczki, a ja sobie je odbiorę kiedy będę chciał.
Czy aż tak mało im płacą, że łapią się takich sposobów? Trochę wstyd wydzwaniać do klienta i pyta czy odbierze swoją paczkę za przesyłkę której zapłacił.
-a czy pan ma daleko do tego miasta? to jakiś problem podjechać?
W końcu pani łaskawie powiedziała, że "paczki zostaną przekazane do doręczenia". W końcu sam odebrałem bo to ważne książki były i nie chciałem, by się zgubiły.
Dziwne to było. Dysk działał ale z HDD mogło być gorzej.
Najfajniejsza: po 6 dniach roboczych(!) dostałem powiadomienie elektroniczne, że muszę sobie odebrać paczkę w POK ładnych parę kilometrów od domu. Wyjaśnienia:
a) w dniu wysyłki(!) zmienił się regulamin z D+4 na D+6 więc OK,
b) czy potrafię udowodnić(?!), że kuriera u mnie nie było? Głupio, bo potrafię... (monitoring), ale co z