„Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem?”
(Oczywiście, że tak! W sprawie Boga ten profesor jest takim samym kaznodzieją jak wszyscy inni co o nim mówią. Jedni mówią, że jest, a nawet wiedzą jaki on jest, a drudzy mówią że go nie ma. Czym się różnią? Na pewno nie swoją ignorancją, bo starają się udowodnić komuś coś o czym nie mają pojęcia bladego! Wszyscy Ci ludzie mówią o czymś, co usłyszeli od kogoś i w to uwierzyli. Jeden ojciec powiedział synowi, że Bóg jest, a drugi ojciec powiedział swojemu, że go nie ma. Synowie dorośli, zaczęli się o to kłócić, aż w końcu się pozabijali. Chciałbym napisać, że Bóg widząc to płakał, ale nie wiem czy jest, więc napiszę, że ich matki płakały.
Tak więc w sprawach Boga profesor może być jedynie kaznodzieją, a w sprawach filozofii różnych myślicieli, które nawet mogą dotyczyć Boga, będzie fachowcem, bo przedstawi ich myśli, argumenty. Profesor, który stara się narzucić studentom swój tok myślenia jest takim samym tępakiem jak fanatyk, który z pianą w ustach broni krzyża, a potem leje po pijaku żonę albo dzieci.)
„- Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład - student rozgląda się po sali
- Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora?
Audytorium wybucha śmiechem.
- Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze. Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze?”
(Czy ten Pan profesor ma mózg? Z tego przykładu wynika, że rzeczywiście chyba nie ma, bo taki profesor, który dałby się tak wpędzić w maliny to kompletny tuman! Wyleciałby z uczelni zaraz po tym nonsensownym dialogu. Zresztą do takiego dialogu prawdopodobnie nigdy nie doszło, bo historia została zmyślona przez jakiegoś kretyna, który nie ma pojęcia o czymś takim jak ANALOGIA. Ale żarty na bok. Rzeczywiście nie wejdziemy w głowę profesora i nie sprawdzimy czy ma mózg. To dokładnie takie samo rozumowanie jak to, że nie mogę być pewny, że kiedyś umrę. No bo skąd niby mam wiedzieć, przecież nigdy nie umarłem? W takich głupich przykładach posiłkujemy się właśnie analogią, bo ktoś, kto pracuje w prosektorium widział miliony mózgów w rozłupanych czaszkach ludzi i na tej podstawie twierdzi się, że wewnątrz czaszki naszego buraczanego profesora znajduje się jednak mózg ;) Dokładnie tak samo jak widzimy, że ludzie umierają, to zakładamy że spotka to również nas. A może jednak się mylę i gdy kiedyś umrę i rozłupią mi głowę, okaże się że mam tam drugą wątrobę? To by tłumaczyło fakt, dlaczego mogę tyle wypić i normalni ludzie powinni już leżeć pod stołem, a ja wciąż tańczę jak Fred Aster na disco ;) Analogia nie może być porównywana z jakimś założeniem (istnienie/nieistnienie Boga), bo to dwa zupełnie różne porządki. Na zasadzie analogi można przewidywać różne rzeczy z bardzo wysokim prawdopodobieństwem (100% w przypadku mózgu i śmierci), a na zasadzie założenia o istnieniu Boga można jedynie wierzyć. Rozumowanie studenta jest jak porównywanie galaretki z świńskich nóżek do czołgu. A poza tym jak już chcemy być bardzo dokładni, to wnioskowanie studenta w zdaniu: „A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze” jest błędne! Nie można powiedzieć, że nie ma mózgu, bo tego nie wiemy dopóki nie rozłupiemy profesorkowi czaszki, a możemy powiedzieć jedynie, że NIE WIADOMO CZY MA MÓZG. Może być, a może go nie być. To bardzo podobne do takiego fajnego przykładu, gdzie dwóm osobom pokazuję się skrzynkę i zadaje pytanie: czy w skrzynce jest piłka? Jeden mówi, że jest, a drugi, że nie ma. Kto ma rację? No właśnie, dopóki nie otworzymy skrzynki i nie zobaczymy, nikt jej nie ma. To znaczy ktoś ją ma, ale kto? Wszyscy religijni ludzie, a także ateiści to tacy właśnie obserwatorzy skrzynki. Ateista mówi, że tam piłki nie ma, a wierzący mówi (albo raczej wierzy), że jest i nawet potrafi tą piłkę opisać. Niestety to autor tej historyjki manipuluje, a nie profesor.
„W sali zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczyma szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność profesor wydusza z siebie:
- Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę.
- A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej - stanowi niezbędny element naszej codzienności. A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło?
Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi
- Oczywiście że istnieje. Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy
obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło.
Na to student odpowiada:
- Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się w momencie, kiedy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła.
Profesor osunął się bezwładnie na krzesło”
(Wymyślony profesor Burak nie skorzystał z analogi i dalej daje się ładować niedouczonemu, a może SPRYTNEMU studencikowi?
Czy wiara istnieje? Oczywiście, że istnieje, a widać to każdego dnia po rzeszach wiernych rożnych religii. Czy istnieje dobro i zło? Odpowiem stosując technikę studenta: w świecie istnieją wszystkie zjawiska, które potrafimy dostrzec, a możemy je sobie nazywać jak chcemy – złem lub brakiem dobra, czynami i ich konsekwencjami itd. To nie ma zupełnie żadnego znaczenia, gdyż to tylko słowa, które opisują najprawdziwsze i nie ulega wątpliwości – rzeczywiste zjawiska. Dalej już nie będę się rozpisywał, bo ta zmyślona historia jest współczesną wersją Teodycei św. Augustyna z podstawowym błędem logicznym: IGNOROWANIE KONSEKWENCJI WŁASNEGO DOWODU. Na cwaniactwo studencika można się jeszcze nabrać, ale jak ktoś przeczyta uważnie co nawypisywał Augustyn, to nie ma możliwości, żeby zdrowy człowiek to zrozumiał. Dlatego też kościół zrezygnował z wykładni prawd wiary opartej na jego teologi (głównie chodziło o teorię predestynacji i naukę o łasce, które to były sprzeczne z założeniami wolnej woli) i oparł ją na płodach św. Tomasza. Ale o tym napisałem dosyć dokładnie w tekście: SŁYNNY FILOZOF C/A ŚW. AUGUSTYN. Zapraszam)
„ Profesor osunął się bezwładnie na krzesło”
(?????? hahaha, naprawdę nie brakuje wyobraźni i dobrego humoru autorowi. Jeszcze nie widziałem profesora, który dałby sobie zszargać jakąś swoją opinię/teorię. Oni będą ich bronić jak Ci ludzie pod krzyżem, do śmierci! Wystarczy spojrzeć na pierwszą lepszą debatę w telewizji, tam nigdy nikt nie osunie się bezwładnie na krzesło, bo nikt nie przyzna przeciwnikowi racji. To jest możliwe tylko w takich historyjkach. Ta historyjka to bardzo jednostronna i bardzo śmieszna manipulacja, ZMYŚLONA!
Facebook - Słynny Filozof
KONIEC