Dlaczego „cud" Donalda Tuska się skończył?
Nie łączyłbym polityków żadnej opcji ze względnym sukcesem ekonomicznym ostatnich lat. Polska gospodarka rozwija się tylko dzięki przedsiębiorcom, mimo warunków, które nie są dla nich w ojczyźnie przyjazne.
Rząd się chwali, że w ostatnich czterech latach mieliśmy aż 18,7 prac skumulowanego wzrostu gospodarczego. Najwięcej w Europie.
Znaczna część krajów europejskich rozwija się od lat w granicach błędu statystycznego. Nie powinny być dla nas punktem odniesienia. Warto przypomnieć co działo się na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Wówczas wzrost gospodarczy bywał nawet dwucyfrowy (oficjalnie wynosił 6-7 proc, ale należy doliczać również to, co powstawało w szarej sftefie). Nie mieliśmy powszechnie dostępnego systemu bankowego, telefonów komórkowych, obecnych dróg i tylu roczników wykształconej na potrzeby gospodarki młodzieży czy dotacji z Unii a mimo to dzięki wolności gospodarczej i własnej przedsiębiorczości Polska była krajem cudu gospodarczego. Według Instytutu Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk w ciągu kilku lat małe firmy stworzyły wówczas blisko 6 min nowych miejsc pracy. To jest właściwy punkt odniesienia dla polskiej gospodarki. To, co działo się w ostatnich latach, powinniśmy traktować w kategorii „objawienia", a nie „cudu". A poważnie - z raportu OECD wynika, że rząd likwidując tylko biurokratyczne bariery, może mieć bezinwestycyjnie wzrost gospodarczy większy o kilkanaście procent w najbliższych latach. Nie wykorzystuje potencjału, który już jest. Według Banku Światowego przedsiębiorcy zużywają rocznie 37 dni na rozliczanie podatków w tym 110 godzin na sam podatek VAT. Obecny system sprawia, że energia przedsiębiorców jest bezsensownie i bezpowrotnie marnowana. Swoją kreatywność w dużej mierze zużywają na omijanie absurdalnych przeszkód, a nie rozwijanie firm i tworzenie nowych produktów czy technologii.
Będziemy mieli recesję w przyszłym roku?
Jeżeli rząd nie wykorzysta wniosków z raportów, które zamówił, to przedsiębiorca w końcu przegra walkę na dwa fronty z kryzysem i wrogą mu biurokracją. Możliwości amortyzowania przez polskich przedsiębiorców kryzysu powoli się wyczerpują. Tylko uwolnienie gospodarki, a nie inwestycje rządowe, może być realną i skuteczną receptą na kryzys. W krajach, w których rządy zadłużyły się, aby inwestycjami ratować spadający wzrost gospodarczy, sytuacja jest gorsza niż w początkach kryzysu. Zwiększanie wydatków rządu to nie tylko odwlekanie w czasie kryzysu, ale również czynienie go bardziej dotkliwszym. Długi trzeba będzie kiedyś spłacić. Dopiero ostatnio spłaciliśmy długi z epoki Edwarda Gierka kolejną pożyczką.
Tusk przejdzie do historii jako drugi Gierek?
Każdy polski premier ma szanse przejść do historii jako drugi Mieczysław Wilczek, twórca polskiego cudu gospodarczego lat 90. Jedyny sposób, aby mieć trwały dobrobyt a nie na kredyt jak w wielu krajach Unii, to samemu go wypracować. Pieniądze z Unii Europejskiej nie załatwią sprawy.
Po ponad pięciu latach rządów Tuska spodziewa się pan realnych, a nie pozorowanych zmian?
Zmiana jest możliwa. To wyłącznie sprawa decyzji politycznych. Nic nie stoi na przeszkodzie, nawet zobowiązania wobec UE, by doprowadzić do najniższego poziomu regulacji. Musimy przyjąć zasadę, że przyjmujemy tylko te regulacje, które musimy. To wyniosłoby Polskę na niebotycznie wysoki poziom dobrobytu i rozwoju gospodarczego. Moglibyśmy osiągnąć poziom Estonii, która jest dziś najmniej zadłużonym krajem świata bo ich rząd po krachu w 2008 roku przeprowadził kolejne zmiany.
Tak zwane pobudzanie gospodarki przez rządowe inwestycje to droga do katastrofy. Środki na inwestycje muszą zostać zabrane przedsiębiorcom. Ryzyko, że rząd się pomyli, jest znacznie większe niż to, że pomyli się przedsiębiorca ryzykujący własne pieniądze. Widać to dobrze na przykładach wybudowanych w ostatnich latach stadionów, z których część nigdy się nie zwróci. Niedawno spłacono - jak wspominałem - długi Gierka. Modernizacja wprowadzana w życie przez władzę, a nie przedsiębiorców, jest obarczona ogromnym ryzkiem. Zwracam uwagę na fakt, że za czasów Gierka wydano o wiele mniejszą kwotę. A do dziś ciąży ona nad polską gospodarką. Kredyty kiedyś będzie trzeba spłacić.
Wszystkie liczące się partie chcą się ratować przed kryzysem, zwiększając wydatki państwa
Jeżeli opozycja i rząd zgadzają się, że tylko wydatki rządu mogą uratować gospodarkę,
to niech przegłosują, że to rząd będzie wydawał 100 proc. naszych dochodów. Tak było przecież w PRL. Rząd zajmował się wszystkim i wszystkiego brakowało. Proszę zwrócić uwagę na przyczyny obecnego kryzysu na naszym kontynencie. W Portugalii, Hiszpanii, Włoszech, Grecji dobrobyt nie pochodził z pracy, tylko sztucznie poprawiano go kredytami i dotacjami. Dziś, gdy trzeba długi spłacać, okazuje się, że poziom życia ludzi będzie musiał się dostosować do realnego poziomu, który pochodzi tylko z pracy. Pieniądze unijne należy traktować jako dodatek i zwrot naszej składki do UE, a nie lokomotywę naszego rozwoju. Jak widać po liście 100 najbogatszych Polaków, nąjzamożniejsi płacą podatki za granicą. A przecież każdy Polak powinien mieć prawo do niskich poda tków. Wysokie podatki uderzają tak naprawdę w małe i średnie firmy, które wypracowują blisko 70 proc. polskiego PKB. Nie mają na tyle dużo, żeby uciec przed opresyjnym systemem za granicę. Politycy powinni patrzeć na szanse i potencjał, które zostały w Polsce zgromadzone. A nie cieszyć się z tego - jak jeden z polskich premierów wizytujących Wielką Brytanią - że na czterech kelnerów, którzy go obsługiwali, trzech było Polakami. Dzisiaj zarówno rząd, jak i opozycja ma ułatwione zadanie. Nie trzeba stawiać kolejnych nieużywanych stadionów ani nawet wylewać fragmentarycznie asfaltu, tylko zlikwidować „kajdany zrobione z papieru kancelaryjnego", o których mówił już Franz Kafka. Te kajdany trzeba zdjąć bezzwłocznie.
Czy po 23 latach jest możliwe przebudzenie klasy politycznej?
Taki scenariusz zrealizowano w Irlandii, z której do początku lat 80. wyemigrowało 10 proc. dorosłej ludności. Tak dramatyczna sytuacja zmusiła polityków tego kraju do działania. Podobnie było w latach 80. w Polsce. Ówczesna władza stanęła pod ścianą. Miała wybór: albo zmiany, albo postawienie pod ścianą ludzi. Cud gospodarczy, który nastąpił po odblokowaniu gospodarki, dokonał się mimo obecności wojsk radzieckich w Polsce. Dziś takich ograniczeń politycznych i ideologicznych nie ma.
Premier straszy, że mówienie o kryzysie powoduje kryzys.
Mówienie o kryzysie może wywołać paraliż, ale może też doprowadzić do przebudzenia
klasy politycznej. W momencie, w którym Europie nie pomagają kolejne miliardy pompowane w gospodarkę, nasi politycy mają możliwość wyprzedzenia krachu. Cala polska klasa polityczna zda egzamin, jeżeli zamiast licytować się, kto wyda więcej pieniędzy obywateli, podpisze pakt na rzecz rozwoju gospodarczego, ale opartego na wolnym rynku i przedsiębiorczości, a nie na wydatkach aparatu biurokratycznego.
Brzmi pan jak optymista
Ostatnie i wcześniejsze publikowane rankingi na temat kompetencji polskiego społeczeństwa są budujące. Pod względem znajomości języka angielskiego wyprzedziliśmy już Szwajcarów i Francuzów. Według Komisji Europejskiej Polacy są najbardziej przedsiębiorczym narodem w Europie detronizując Irlandczyków. To jest największy i najlepszy kapitał, którym dysponuje nasz kraj. Na razie niewykorzystywany a wręcz marnowany Czekam na chwilę symbolizującą zmiany, kiedy przywódcy polityczni konkurujących o władzę partii niezależnie od siebie staną publicznie po stronie przedsiębiorcy, któremu sąd nie chce zwrócić miliona złotych wpłaconej wcześniej przez niego kaucji, tłumacząc, że tych pieniędzy już nie ma. Dzisiaj polski przedsiębiorca jest traktowany gorzej niż przestępca, któremu do momentu skazania przysługuje domniemanie niewinności. Jak powiedział jeden z byłych ministrów, administracja stosuje domniemanie winy wobec przedsiębiorców.
Co się musi zmienić, aby polski urzędnik zrozumiał, że przedsiębiorca nie jest petentem, tylko jego pracodawcą?
Na całym świecie takie spory nie są niczym nadzwyczajnym. Tylko że w Polsce przedsiębiorcy nie mogą skorzystać z prawa do normalnie działającego szybkiego sądu, gwarantowanego w konstytucji. Są bezbronni zarówno wobec publicznych instytucji, które im nie płacą np. za pracę przy budowie autostrady, ale także wobec nieuczciwych kontrahentów.
Jak uzdrowić tę sytuację?
Nie trzeba żadnej zmiany w konstytucji. Proste przyjęcie zasady organizacyjnej, że sprawa sądowa trwa do momentu rozstrzygnięcia, zmieniłoby fundamentalnie efektywność wymiaru sprawiedliwości. Nie może być tak, że z błahego powodu odracza się sprawy na pół roku i trwają one latami. Najgorsza jest obecnie akceptacja tyranii status quo. Kolejne rządy poddawały się, bo uznawały, że nic w tej kwestii nie da się zrobić. Niezależnie od funkcjonowania instytucji sprawiedliwości rozmyte kryteria odpowiedzialności ułatwiają pracę decydentom.
Pobierający pensję z budżetu nie chcą pracować?
Z badań wynika, że główną przyczyną pracy w budżetówce nie jest wynagrodzenie, ale brak kryteriów oceny efektywności pracy. Dzisiaj wynagrodzenie części polskiej administracji ma charakter kwalifikowanego zasiłku dla bezrobotnych. Administracja jest źle opłacana i jest jej za dużo, bo zamiast uczciwie płacić i wymagać więcej zatrudnia się kolejnych źle opłacanych urzędników. Administracja nie rozrasta się przez samo zatrudnienie, tylko na skutek przyjmowania coraz bardziej skomplikowanego prawa. Nie można mieć pretensji do urzędników. Nie biorą się z kosmosu. Politycy różnych formacji używają dziś określenia
„reset". Powinien mleć on zastosowanie do polskiej gospodarki i zostać wprowadzony
w życie. Inaczej będziemy się staczali po równi pochyłej a w najlepszym wypadku pełzali.