Przypowieść o policji i sprawie błahej na przykładzie własnym
Postanowiłem podzielić się moją historią, która niestety ciągnie się za mną od pewnego czasu, genialnie na jej przykładzie widać w kogo celują wszelkie procedury i przepisy w naszym "przyjaznym" państwie. Po co to pisze? Ano po to, że może po jej przeczytaniu komuś kiedyś przytraf się coś podobnego to przypomni sobie moją opowieść i zaoszczędzi mu to nerwów. Z góry przepraszam za rozciągłość historii, ale chce opisać wszytko dokładnie i po kolei. A więc do rzeczy.
Wszystko zaczęło się jakoś na samym początku czerwca b.r. Studiuję we Wrocławiu, pewnego piątkowego poranka wyszedłem rano do mojego Focusa, miałem zamiar gdzieś tam jechać. Wspaniały letni poranek zaburzył mi widok mojego auta. Auto od kilku lat parkuje tak samo - ustronna uliczka pomiędzy moim blokiem a uczelnią (miejsce spokojne), zaparkowane równolegle przy szerokiej jezdni i szerokim mało uczęszczanym chodniku. Ktoś przez noc postanowił uczynić moje auto mniej symetrycznym i w przypływie sobie tylko znanych emocji przydzwonił szklaną butelką w moje lusterko (od strony chodnika) w efekcie czego ujrzałem resztę lusterka wisząca na przewodach. Pierwsza reakcja? Czysto polska - bluzgi w kierunku anonimowego sprawcy, polskiego zdegenerowanego społeczeństwa i kwiecie polskiej młodzieży. Nie chcę nikogo tutaj obrażać, też jestem Polakiem i wiem, że jak w każdym kraju są u nas ludzie różni. Stan zdenerwowania przeszedł w stan akceptacji, uświadomiłem sobie, że nasz kraj zamieszkują pokaźne skupiska troglodytów i widocznie w czasie letniej rui takie zachowania są u nich normalne. 5 minut później lusterko było już poskładane i na miejscu, ku mojemu zdziwieniu całe i bez jakiegokolwiek uszkodzenia. Okazało się że zbierając wszelkie części dookoła auta udało się odbudować organ samochodu w 100%, jeszcze tylko test elektryki i podgrzewania i zadowolony ruszam w drogę z umocnioną wiarą w myśl technologiczną naszych zachodnich sąsiadów.
Ruszam... chciałem ruszyć, za wycieraczką tkwi przemoczona kartka, której nie zauważyłem przez nerwy, a na niej: WEZWANIE na komendę, trochę nie do końca pouzupełniane więc z początku nie widziałem o co chodzi, krótko mówiąc jakiś patrol zauważył moje uszkodzenia i postanowił mnie WEZWAĆ na komendę. Wydawało mi się, że to moja sprawa co z tym zrobię, ale jak widać nie. I w p.... i wylądował - mój spokój ponownie zniszczony. Popołudniu udałem się na wspomnianą komendę. Standard: szyba, stara ławka i czekaj sobie aż jakiś łaskawca otworzy okienko z lustra weneckiego. W tym momencie nawet stojący na parkingu komendy wóz ZOMO by mnie nie zdziwił - nie, na szczęście go tam nie było. Po kilku minutach oczekiwania całkiem sympatyczny policjant otworzył okienko:
J: Witam, znalazłem takie coś za wycieraczką mojego samochodu, (podaje co się stało)
P: Hmm... no ja nie wiem po co ktoś to panu włożył, nie musiał pan przyjeżdżać chyba że chce Pan składać wniosek o ściganie sprawcy.........
Podziękowałem za opcje ścigania sprawcy. Sądziłem, że nie warto bo i po co? Z AC bym wiele nie dostał bo generalnie nie widać uszkodzeń no i przede wszystkim chciałem sobie oszczędzić formalności i biegania po komendach, wyszedłem. Oooo w jakim byłem błędzie...
Koniec lipca, wakacje spędzam w swoim rodzinnym Wieluniu. Znajduję awizo w skrzynce "ooooo paczka z allegro", lecę na pocztę "ooooo wezwanie na komendę". Ścisnęło mi żołądek o sprawie z czerwca zapomniałem więc totalnie nie widziałem o co chodzi. Na spokojnie doczytuję, że zostaje wezwany w charakterze świadka w sprawie przestępstwa (nr artykułu). Wpisuje artykuł w googlach: art. 288 § 1 kodeksu karnego, kto cudzą rzecz niszczy, uszkadza, lub czyni niezdatną do użytku, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Skojarzyłem o co chodzi. O formie wezwania napiszę tylko tyle, że chore jest na wezwaniu ustalanie daty i godziny na którą mam się stawić. W ich mniemaniu każdy obywatel może sobie wyskoczyć w środku dnia na komendę. Zadzwoniłem więc i przełożyłem sobie termin.
Okazało się, że wezwanie przyszło gdyż uwaga "nie stawiłem się na komendzie we Wrocławiu po mimo wezwania". Myślałem, że mnie coś trafi. Na szczęście policjant na miejscowej komendzie był bardzo sympatyczny i również dostrzegł absurd całej sprawy. Musieliśmy spisać protokół ze zdarzenia w którym dodałem, że rozmawiałem ze współwłaścicielem mojego samochodu (moim tatą) i on podziela moje zdanie, nie chcemy ścigać sprawcy. Opuściłem komendę z przeczuciem, że to już koniec. Oooo w jakim byłem błędzie.
Wczoraj przyszło identyczne wezwanie dla mojego taty, znowu powiązaliśmy to ze sprawą lusterka chociaż już mieliśmy wątpliwości. Cóż się okazało? Ano okazało się, że jako współwłaściciel też musi złożyć zeznanie gdyż uwaga, wrocławska policja po mimo mojej odmowy i potem powtórnej odmowy w protokole ze zdarzenia przekazała sprawę prokuratorowi. Kyrie eleison! Prokuratura zajmuje się sprawą zniszczenia lusterka, które nie zostało zniszczone a w tym czasie dzieje się na pewno 1000 ważniejszych spraw wymagających dochodzenia. Tata został poinformowany, że NAJPRAWDOPODOBNIEJ nie będziemy już musieli stawiać się na komendzie. Czyli nic pewnego.
Podsumowując:
Osobnik A, niszczy rzecz osobnika B. Kto ma przechlapane i musi użerać się z policją? Oczywiście osobnik B. Więc jeżeli kogoś bardzo nie lubicie i chcecie komuś dogryźć zniszczcie coś komuś i czym prędzej powiadomcie o tym policję.
Pozdrawiam wszystkich, którzy mieli podobne przygody, a tym którzy będą je mieli życzę spokoju i cierpliwości. Nie zapominajmy, że żyjemy na zielonej wyspie. Dżuma Polski nie dotknęła, ale biurokracja nas toczy jak złośliwy nowotwór i w końcu nas zeżre.
Nadmieniam także, że nie winię tutaj policji. Swoją pracę wykonują po prostu tak, jak każą im durne przepisy i pewnie też nie są zbyt zadowoleni tym faktem.
Komentarze (5)
najlepsze