Mirki pamiętajcie, żeby jadąc do jakiegoś kraju UE zawsze, ale to zawsze postarać się o wyrobienie Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego w NFZecie, tym sposobem ominą was takie problemy jakie ostatnio mnie spotkały i doprowadziły do załamania moich finansów. Historia jakich wiele. Nieszczęśliwie skończyłem tę słynną europeistykę na lokalnym uniwersytecie, a że w mojej mieścinie w Polsce B nie ma nawet McDonalda dziadowałem po inwentaryzacjach i innych tego typu gównopracach żeby móc coś dołożyć do lichego budżetu domowego. Nadzieją wydawał się być staż z pośredniaka, ale jak to często bywa popyt kilkukrotnie przewyższał podaż i nie wzięli mnie nawet na parzenie kawy i kserowanie papierów w Urzędzie Gminy.
Wybawieniem okazał się mój sąsiad, niejaki pan Kucyk. Nie żeby miał coś wspólnego z krulewskimi ideami wolnościowymi, mentalny mieszkaniec głębokiej popegeerowskiej wsi, ojciec czwórki dzieci zawsze jak już docierał na wybory oddawał swój głos na zbawców polskiej klasy chłopsko-robotniczej czyli SLD. Jest budowlańcem, ale chyba bez jakiś większych talentów bo od 20 lat robi na budowach i do niczego nie doszedł. Może się tylko pochwalić doskonalonym przez lata, sprytnym sposobem organizacji pracy na zasadzie rok na najniższej krajowej + reszta pensji na czarno - rok na kuroniówce i całą pensja na czarno. I tak w koło macieju. A ksywa kucyk dlatego, ze ma może z metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i zawsze popyla galopem po osiedlu ze swoją nieodłączną skórzaną torbą na kanapki przerzuconą przez ramię w której brzęczą butle z piwem lub też puste na wymianę w zależności od kursu jaki akurat obiera. Pewnego dnia w okresie pobierania zasiłku ktoś z rodziny zaproponował mu zagraniczny wojaż za pracą do Italii, bo tylko tym słowem mój sąsiad określa ojczyznę Petrarki. Może myśli że brzmi bardziej luksusowo i egzotycznie jakby jechał na wczasy do Palermo. A harował z polakami i bułgarami na plantacji oliwek i w tłoczni. Zimy spędzał w Polsce przepierdzielając resztę swojego zarobku, której do tej pory nie przeżarła rodzinka.
Zważywszy na moje długotrwałe bezrobocie mój ojciec nie chcąc dalej trzymać darmozjada w domu prowadził telefoniczne pertraktacje z panem Kucykiem chcąc wynegocjować załatwienie mi miejsca pracy. W zasadzie od razu udało się ogarnąć mój angaż, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu że robota musi być #!$%@? i nikt o zdrowych zmysłach się do tego nie garnie. Oczyma wyobraźni widziałem sobie ocierającego pot z czoła na palonej słońcem plantacji zapierzającego z ciężkim koszem oliwek jak nie przymierzając murzyński niewolnik na ziemi amerykańskiej przed dwustulaty zbierający bawełnę. Głośno było swego czasu o włoskich obozach pracy ale stwierdziłem że skoro pana Kucyka wypuszczają na wakacje do cebulandii to wszystko jest ok i nikt mnie o misce makaronu latami więzić nie będzie. Niebawem już siedziałem w autokarze liniowym firmy Sindbad specjalizującej się w rozwożeniu przepełnionych nadzieją na lepsze życie rodaków po wszystkich zakątkach europy. Jechałem do tego słynnego sycylijskiego Palermo z mocno ograniczonym bagażem, bo w ramach podzięki za pomoc w znalezieniu pracy wiozłem wałówkę dla pana Kucyka składającą się głównie z butelek szemranego spirytusu i swieckich papierosów marki Jin-Ling nazywanych popularnie camelami z ruską kozą. Na miejscu okazało się że nie jest tak źle, robota na akord ale żeby móc wyciągnąć w miarę godziwe pieniądze nie trzeba było zapieprzać jak wół pociągowy w dodatku sprzyjała mi pogoda i akurat nie było jakichś gigantycznych upałów. Sama plantacja była oddalona o jakieś 5 kilometrów od Palermo, mieszkaliśmy w kwaterach na obrzeżach miasta więc po robocie mieliśmy nawet okazję posmakowania europejskiego życia nocnego. W naszym przypadku ograniczało się ono do zalewania ryja winem tańszym niż butelkowana woda gazowana w oddalonej o dwie ulice od naszego miejsca bytowania lokalnej spelunce.
Knajpka mała, służąca głównie jako miejsce posiedzeń dla włoskiej odmiany naszych osiedlowych sebastianów, ale też innych okolicznych mieszkańców więc nie czuliśmy żadnego zagrożenia, praktycznie jak u siebie. Niestety to właśnie tam spotkała mnie dramatyczna historia za której skutki pokutuje do dziś. Tradycyjnie jak niemal każdego wieczoru chlaliśmy wińsko dyskutując w robotniczym towarzystwie o dupie maryny. W rogu siedziało kilku wyraźnie #!$%@? sycylijskich sebków. Jeden cały czas opowiadał im coś z pasją i wyraźnym bulwersem. W pewnym momencie zachciało mi się do klopa więc wstałem z miejsca i ruszyłem w kierunku sali tronowej, która znajdowała się tuż obok wyjścia, blisko stolika sebów. Stojący akurat przy barze pan Kucyk nie wiedząc dokąd zmierzam i pewnie zastanawiając się czy przypadkiem nie kończę wspólnej libacji angielskim wyjściem zakrzyknął gromko młoody gdzie idziesz? Będąc w klimacie języka polskiej klasy robotniczej do tego porobiony winem zupełnie nie przeczuwając zagrożenia odkrzyknąłem że do sracza hehe. Nie zdążyłem się obejrzeć kiedy nagle jak pantera z ogniem w oczach skoczył do mnie sebastiano opowiadacz. Zaczął coś pociskać po włosku, a że byłem tam dopiero od tygodnia zrozumiałem tylko pollaco i wysilając do granic swoje zdolności lingwistyczne mowie mu że si pollaco polonia i tego typu wyrwane z kontekstu słowa mające wytłumaczyć moją obecność w tym miejscu. Sycylijski koksik tylko warkną i wysyczał jedno słowo - Walesa. Ja w pełni ucieszon że nawet do sycylijskich dresów dotarła sława naszego wybitnego noblisty, prezydenta i pogromcy światowej międzynarodówki komunistycznej zupełnie bezmyślnie zacząłem szwargotać że si president walesa bene presidento polonia solidarność. Nie zdążyłem dokończyć, kiedy solidna plomba w twarz obaliła mnie na stojącą obok glinianą donicę z palmą. Światło zgasło.
Przytomność odzyskałem w szpitalu. Przy moim łóżku był jako nieliczny z naszej ekipy znający włoski brygadzista Mariusz spod Radomia. Przypomniał mi co się stało, wyjaśnił że mam złamany nos i podejrzenie wstrząśnienia mózgu po upadku na donicę która na całe moje szczęście się nie rozbiła. Wtedy do pokoju weszła pielęgniarka oznajmiając, że za moment będą u mnie karabinierzy i chcą pogadać o zajściu. Po chwili w drzwiach pojawiło się dwóch rosłych sycylijskich stróżów prawa i jakaś loszka która okazała się pracownicą polskiego konsulatu, Mariusza wyprosili na korytarz. Zapewnili mnie że krewki sebastiano już gnije w celi i pokazali zdjęcie żebym potwierdził czy to na pewno ten. Widząc twarz na zdjęciu tłumaczka z konsulatu zamarła, ale z kamienną twarzą dalej kontynuowała przekładanie pytań dociekliwych karabinierów na nasze. Poprosili o opowiedzenie szczegółów zdarzenia. Kiedy opowiadałem o feralnej próbie wyjścia do toalety loszka sama z siebie dopytała czy na pewno użyłem takiego sformowania krzycząc do pana Kucyka. Odpowiedziałem że nie ale przy kobiecie nie wypada takiego słownictwa używać. W końcu dla świętego spokoju wydusiłem z siebie, że na całą sycylijską knajpę wrzasnąłem że idę do sracza ale w ogóle jakie to ma znaczenie ledwo żyje obolały po tragicznym napadzie a oni mi tu pobity łeb zawracają. Kobieta pobladła i prosząc o szklankę wody wspierając się na ramieniu usłużnego włoskiego amoroso w mundurze wyszła na korytarz. Kiedy wróciła dowiedziałem się dlaczego dostałem w ryj. I to wcale nie dlatego że trafiłem na jakiś sycylianów pałających nienawiścią do Polaków. Również nie dla tego, że jak podejrzewałem po reakcji tłumaczki, słowo "sracz" w sycylijskim dialekcie oznacza coś mogącego wywołać białą gorączkę u miejscowych dresów.
Prawda była zupełnie inna. Otóż mój pogromca najął się ostatnio do roboty w jakimś luksusowym poklasztornym hotelu w którym zajmował się konserwacją powierzchni płaskich i drobnymi naprawami. Płacili nieźle, sebastiano był na okresie próbnym i bardzo się starał żeby przedłużyli mu umowę. Pewnego dnia cały hotel nomen omen zelektryzowała wiadomość o tym, że będzie u nich nocował były polski prezydent, likwidator komuny i wielki przyjaciel papieża Lech Wałęsa. Była to ogromna nobilitacja, na Sycylię rzadko zaglądał ktoś z europejskiego świecznika, a co dopiero do ich hotelu. Wychowująca samotnie sebastiano matka, z którą zgodnie z włoską tradycją mieszkał mimo swoich 29 lat pamiętała Lecha Wałęsę i ten słynny wywiad przeprowadzony z bohaterskim przywódcą robotniczego ruchu przez gwiazdę narodowego dziennikarstwa Orianę Fallaci w sierpniu 80. W pamięci utkwiła jej Matka Boska w klapie marynary Wałęsy i to że jest wielkim i gorliwym katolikiem. Martwiąc się o przyszłość sebastiano, mając nadzieję że praca w hotelu pozwoli mu na ustatkowanie się i zaprzestanie hulaszczo-kryminalnego żywota postanowiła pomóc mu zaskarbić sobie łaski u menagera hotelu. Na przykościelnym straganie kupiła kilka obrazów i figur Matki Boskiej, które kazała synowi umieścić w apartamencie przeznaczonym dla wielkiego polaka. Sebastiano przedstawił pomysł szefowi, który czem prędzej przed zbliżającym się przyjazdem gościa nakazał mu umieszenie świętych wizerunków w apartamencie Lecha żeby ten po przybyciu z ziemi polskiej do włoskiej dalej czuł się jak u siebie w gdańskim domu. Chłopak bardzo gorliwie wykonał zdanie, dbając oto, żeby w każdym pomieszczeniu przepastnego apartamentu na zacnego gościa ze ściany patrzyła Madonna. Postanowił też dla pewności sprawdzić uszczelkę w zlewie, którą ostatnio wymieniał. Wszystko miało być na tip-top. W toalecie ku wielkiemu zdumieniu zauważył wystający ze ściany i szpecący estetykę wnętrza wkręt. Nie wiedział jak mogło dojść do takiego przeoczenia, na zaszpachlowanie i zamalowanie dziury nie było już czasu, więc postanowił przewiesić tam jeden z obrazów, który pasował idealnie i zakrywał niedoróbkę. Kiedy dumny z dobrze wykonanej roboty odpoczywał w swojej kanciapie usłyszał, że do hotelu przybył już Lech Wałesa razem z całą miejscową wierchuszką i pokaźną świtą, w której skład wchodziła również pracownica konsulatu z której ust poznałem całą historię. Obsługa hotelu zajęła się bagażami gościa, a ten w towarzystwie sycylijskiej elity świata polityki i biznesu udał się do restauracji gdzie odbierał honory i przy kieliszku namawiał co zamożniejszych na zakup luksusowego jachtu. Późnym wieczorem zacny gość mocno już podpity i w doskonałym humorze po zawarciu intratnej transakcji jachtowej z miejscowym potentatem utylizacji odpadów udał się do swojego apartamentu. Sebastiano akurat polerował podłogę w holu przy recepcji, kiedy nagle otworzyły się drzwi windy i wyskoczył z nich sapiący gniewnie Lech Wałęsa dzierżący w dłoni nieodłączny jak niegdyś Maryja w klapie marynarki tablet. Z miejsca zaczął się drzeć po polsku na recepcjonistki, że skandal, że prowokacja, profanacja i zaraz nie wytrzymie. Pokazywał wszystkim zdjęcie które zdążył już wrzucić do internetu przedstawiające powieszoną elegancko przez sebastiano w klozecie Madonnę. Matka Boska w sraczu no trzymajcie mnie bo nie wytrzymie zaraz wrzeszczał czerwony na twarzy Lechu. Pogańskie nasienia, Maryję w sraczu wieszać?! Dd! Nie godzi się toż to! Szacunku do świętości nieznajo! J4! Wrzeszczał cały czas, a nagromadzone w holu emocje niemal nie doprowadziły do erupcji znajdującego się nieopodal wulkanu Etna. Zaraz na miejsce akcji zbiegli się ochraniający eks prezydenta borowcy i ekipa konsulatu z tłumaczką. Wałęsa widząc zbiegowisko nieco się uspokoił, oparł o kontuar, rozpiął koszulę uwidaczniając pokaźnie brzuszysko opięte tylko bawełnianą podkoszulką na ramiączkach typu żonobijka i ciężko sapiąc słuchając kajającego się menagera hotelu. Ten zaalarmowany wrzaskiem również błyskawicznie dotarł w samo centrum rozpętanej przez Lecha gównoburzy. Starając się załagodzić sytuację i uniknąć dyplomatycznego skandalu włoch obiecał natychmiastowe zwolnienie odpowiedzialnego za zajście pracownika. Wałęsa domagał się przekazania mu feralnego obrazu bo on wie jak się z takimi świętymi rzeczami obchodzić, co oczywiście od razu mu obiecano. Sebastiano słysząc się co właśnie odwala uciekł z holu i chcą uniknąć ewentualnych uszkodzeń ciała dokonanych przez szarżę wściekłego Lecha schował się w swojej kanciapie, gdzie niebawem dotarł do niego szef z wypowiedzeniem wywalając go z hotelu na zbity pysk. Jak stał wybiegł z byłego już miejsca pracy i wsiadając na swój skuter marki Vespa poprzysiągł zemstę, zwołując ziomeczków na lokalną knajpę celem zapicia bólu i zgryzoty.
Dalszą część opowieści już znacie, do dziś zadaje sobie pytanie dlaczego ja akurat musiałem się napatoczyć boleśnie rozdrapując świeże wspomnienia młodego włocha używając typowego dla polskiej klasy robotniczej określenia klozetu, które tak mocno zapadło mu w pamięć. Po wyjściu ze szpitala postanowiłem wrócić do kraju, zresztą otrzymałem gratyfikację finansową i pokaźną kostkę marokańskiego haszyszu od kolegów sebastiano za wycofanie oskarżenia. Siedząc w domu z goryczą czytałem artykuł w poczytnym dzienniku Fakt o bohaterskim prezydencie ratującym przed skalaniem święty wizerunek. Tego samego dnia do drzwi zadzwonił dzwonek, był to listonosz z jak się okazało rachunkiem za przejazd karetką i dwudniowy pobyt w sycylijskim szpitalu oczywiście naliczony w euro. Nawet nie będę pisał jaka kwota, ale nigdy nie wybierajcie się zagranicę bez karty EKUZ. Będę dokładał do tego interesu jeszcze przez pół roku. Mimo wszystko nie licząc na jakiekolwiek wsparcie rachunek z listem opisującym sytuację postanowiłem wysłać na ulicę Polanki w Gdańsku, gdzie w swojej rezydencji codziennie przyjmuje dziennikarzy i zagraniczne delegacje wielki ambasador Polski na świecie rozsławiający jej dobre imię Lech Wałęsa, za którego wielkość jak się okazuje można zarobić w europie po ryju.
Wybawieniem okazał się mój sąsiad, niejaki pan Kucyk. Nie żeby miał coś wspólnego z krulewskimi ideami wolnościowymi, mentalny mieszkaniec głębokiej popegeerowskiej wsi, ojciec czwórki dzieci zawsze jak już docierał na wybory oddawał swój głos na zbawców polskiej klasy chłopsko-robotniczej czyli SLD. Jest budowlańcem, ale chyba bez jakiś większych talentów bo od 20 lat robi na budowach i do niczego nie doszedł. Może się tylko pochwalić doskonalonym przez lata, sprytnym sposobem organizacji pracy na zasadzie rok na najniższej krajowej + reszta pensji na czarno - rok na kuroniówce i całą pensja na czarno. I tak w koło macieju. A ksywa kucyk dlatego, ze ma może z metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i zawsze popyla galopem po osiedlu ze swoją nieodłączną skórzaną torbą na kanapki przerzuconą przez ramię w której brzęczą butle z piwem lub też puste na wymianę w zależności od kursu jaki akurat obiera. Pewnego dnia w okresie pobierania zasiłku ktoś z rodziny zaproponował mu zagraniczny wojaż za pracą do Italii, bo tylko tym słowem mój sąsiad określa ojczyznę Petrarki. Może myśli że brzmi bardziej luksusowo i egzotycznie jakby jechał na wczasy do Palermo. A harował z polakami i bułgarami na plantacji oliwek i w tłoczni. Zimy spędzał w Polsce przepierdzielając resztę swojego zarobku, której do tej pory nie przeżarła rodzinka.
Zważywszy na moje długotrwałe bezrobocie mój ojciec nie chcąc dalej trzymać darmozjada w domu prowadził telefoniczne pertraktacje z panem Kucykiem chcąc wynegocjować załatwienie mi miejsca pracy. W zasadzie od razu udało się ogarnąć mój angaż, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu że robota musi być #!$%@? i nikt o zdrowych zmysłach się do tego nie garnie. Oczyma wyobraźni widziałem sobie ocierającego pot z czoła na palonej słońcem plantacji zapierzającego z ciężkim koszem oliwek jak nie przymierzając murzyński niewolnik na ziemi amerykańskiej przed dwustulaty zbierający bawełnę. Głośno było swego czasu o włoskich obozach pracy ale stwierdziłem że skoro pana Kucyka wypuszczają na wakacje do cebulandii to wszystko jest ok i nikt mnie o misce makaronu latami więzić nie będzie. Niebawem już siedziałem w autokarze liniowym firmy Sindbad specjalizującej się w rozwożeniu przepełnionych nadzieją na lepsze życie rodaków po wszystkich zakątkach europy. Jechałem do tego słynnego sycylijskiego Palermo z mocno ograniczonym bagażem, bo w ramach podzięki za pomoc w znalezieniu pracy wiozłem wałówkę dla pana Kucyka składającą się głównie z butelek szemranego spirytusu i swieckich papierosów marki Jin-Ling nazywanych popularnie camelami z ruską kozą. Na miejscu okazało się że nie jest tak źle, robota na akord ale żeby móc wyciągnąć w miarę godziwe pieniądze nie trzeba było zapieprzać jak wół pociągowy w dodatku sprzyjała mi pogoda i akurat nie było jakichś gigantycznych upałów. Sama plantacja była oddalona o jakieś 5 kilometrów od Palermo, mieszkaliśmy w kwaterach na obrzeżach miasta więc po robocie mieliśmy nawet okazję posmakowania europejskiego życia nocnego. W naszym przypadku ograniczało się ono do zalewania ryja winem tańszym niż butelkowana woda gazowana w oddalonej o dwie ulice od naszego miejsca bytowania lokalnej spelunce.
Knajpka mała, służąca głównie jako miejsce posiedzeń dla włoskiej odmiany naszych osiedlowych sebastianów, ale też innych okolicznych mieszkańców więc nie czuliśmy żadnego zagrożenia, praktycznie jak u siebie. Niestety to właśnie tam spotkała mnie dramatyczna historia za której skutki pokutuje do dziś. Tradycyjnie jak niemal każdego wieczoru chlaliśmy wińsko dyskutując w robotniczym towarzystwie o dupie maryny. W rogu siedziało kilku wyraźnie #!$%@? sycylijskich sebków. Jeden cały czas opowiadał im coś z pasją i wyraźnym bulwersem. W pewnym momencie zachciało mi się do klopa więc wstałem z miejsca i ruszyłem w kierunku sali tronowej, która znajdowała się tuż obok wyjścia, blisko stolika sebów. Stojący akurat przy barze pan Kucyk nie wiedząc dokąd zmierzam i pewnie zastanawiając się czy przypadkiem nie kończę wspólnej libacji angielskim wyjściem zakrzyknął gromko młoody gdzie idziesz? Będąc w klimacie języka polskiej klasy robotniczej do tego porobiony winem zupełnie nie przeczuwając zagrożenia odkrzyknąłem że do sracza hehe. Nie zdążyłem się obejrzeć kiedy nagle jak pantera z ogniem w oczach skoczył do mnie sebastiano opowiadacz. Zaczął coś pociskać po włosku, a że byłem tam dopiero od tygodnia zrozumiałem tylko pollaco i wysilając do granic swoje zdolności lingwistyczne mowie mu że si pollaco polonia i tego typu wyrwane z kontekstu słowa mające wytłumaczyć moją obecność w tym miejscu. Sycylijski koksik tylko warkną i wysyczał jedno słowo - Walesa. Ja w pełni ucieszon że nawet do sycylijskich dresów dotarła sława naszego wybitnego noblisty, prezydenta i pogromcy światowej międzynarodówki komunistycznej zupełnie bezmyślnie zacząłem szwargotać że si president walesa bene presidento polonia solidarność. Nie zdążyłem dokończyć, kiedy solidna plomba w twarz obaliła mnie na stojącą obok glinianą donicę z palmą. Światło zgasło.
Przytomność odzyskałem w szpitalu. Przy moim łóżku był jako nieliczny z naszej ekipy znający włoski brygadzista Mariusz spod Radomia. Przypomniał mi co się stało, wyjaśnił że mam złamany nos i podejrzenie wstrząśnienia mózgu po upadku na donicę która na całe moje szczęście się nie rozbiła. Wtedy do pokoju weszła pielęgniarka oznajmiając, że za moment będą u mnie karabinierzy i chcą pogadać o zajściu. Po chwili w drzwiach pojawiło się dwóch rosłych sycylijskich stróżów prawa i jakaś loszka która okazała się pracownicą polskiego konsulatu, Mariusza wyprosili na korytarz. Zapewnili mnie że krewki sebastiano już gnije w celi i pokazali zdjęcie żebym potwierdził czy to na pewno ten. Widząc twarz na zdjęciu tłumaczka z konsulatu zamarła, ale z kamienną twarzą dalej kontynuowała przekładanie pytań dociekliwych karabinierów na nasze. Poprosili o opowiedzenie szczegółów zdarzenia. Kiedy opowiadałem o feralnej próbie wyjścia do toalety loszka sama z siebie dopytała czy na pewno użyłem takiego sformowania krzycząc do pana Kucyka. Odpowiedziałem że nie ale przy kobiecie nie wypada takiego słownictwa używać. W końcu dla świętego spokoju wydusiłem z siebie, że na całą sycylijską knajpę wrzasnąłem że idę do sracza ale w ogóle jakie to ma znaczenie ledwo żyje obolały po tragicznym napadzie a oni mi tu pobity łeb zawracają. Kobieta pobladła i prosząc o szklankę wody wspierając się na ramieniu usłużnego włoskiego amoroso w mundurze wyszła na korytarz. Kiedy wróciła dowiedziałem się dlaczego dostałem w ryj. I to wcale nie dlatego że trafiłem na jakiś sycylianów pałających nienawiścią do Polaków. Również nie dla tego, że jak podejrzewałem po reakcji tłumaczki, słowo "sracz" w sycylijskim dialekcie oznacza coś mogącego wywołać białą gorączkę u miejscowych dresów.
Prawda była zupełnie inna. Otóż mój pogromca najął się ostatnio do roboty w jakimś luksusowym poklasztornym hotelu w którym zajmował się konserwacją powierzchni płaskich i drobnymi naprawami. Płacili nieźle, sebastiano był na okresie próbnym i bardzo się starał żeby przedłużyli mu umowę. Pewnego dnia cały hotel nomen omen zelektryzowała wiadomość o tym, że będzie u nich nocował były polski prezydent, likwidator komuny i wielki przyjaciel papieża Lech Wałęsa. Była to ogromna nobilitacja, na Sycylię rzadko zaglądał ktoś z europejskiego świecznika, a co dopiero do ich hotelu. Wychowująca samotnie sebastiano matka, z którą zgodnie z włoską tradycją mieszkał mimo swoich 29 lat pamiętała Lecha Wałęsę i ten słynny wywiad przeprowadzony z bohaterskim przywódcą robotniczego ruchu przez gwiazdę narodowego dziennikarstwa Orianę Fallaci w sierpniu 80. W pamięci utkwiła jej Matka Boska w klapie marynary Wałęsy i to że jest wielkim i gorliwym katolikiem. Martwiąc się o przyszłość sebastiano, mając nadzieję że praca w hotelu pozwoli mu na ustatkowanie się i zaprzestanie hulaszczo-kryminalnego żywota postanowiła pomóc mu zaskarbić sobie łaski u menagera hotelu. Na przykościelnym straganie kupiła kilka obrazów i figur Matki Boskiej, które kazała synowi umieścić w apartamencie przeznaczonym dla wielkiego polaka. Sebastiano przedstawił pomysł szefowi, który czem prędzej przed zbliżającym się przyjazdem gościa nakazał mu umieszenie świętych wizerunków w apartamencie Lecha żeby ten po przybyciu z ziemi polskiej do włoskiej dalej czuł się jak u siebie w gdańskim domu. Chłopak bardzo gorliwie wykonał zdanie, dbając oto, żeby w każdym pomieszczeniu przepastnego apartamentu na zacnego gościa ze ściany patrzyła Madonna. Postanowił też dla pewności sprawdzić uszczelkę w zlewie, którą ostatnio wymieniał. Wszystko miało być na tip-top. W toalecie ku wielkiemu zdumieniu zauważył wystający ze ściany i szpecący estetykę wnętrza wkręt. Nie wiedział jak mogło dojść do takiego przeoczenia, na zaszpachlowanie i zamalowanie dziury nie było już czasu, więc postanowił przewiesić tam jeden z obrazów, który pasował idealnie i zakrywał niedoróbkę. Kiedy dumny z dobrze wykonanej roboty odpoczywał w swojej kanciapie usłyszał, że do hotelu przybył już Lech Wałesa razem z całą miejscową wierchuszką i pokaźną świtą, w której skład wchodziła również pracownica konsulatu z której ust poznałem całą historię. Obsługa hotelu zajęła się bagażami gościa, a ten w towarzystwie sycylijskiej elity świata polityki i biznesu udał się do restauracji gdzie odbierał honory i przy kieliszku namawiał co zamożniejszych na zakup luksusowego jachtu. Późnym wieczorem zacny gość mocno już podpity i w doskonałym humorze po zawarciu intratnej transakcji jachtowej z miejscowym potentatem utylizacji odpadów udał się do swojego apartamentu. Sebastiano akurat polerował podłogę w holu przy recepcji, kiedy nagle otworzyły się drzwi windy i wyskoczył z nich sapiący gniewnie Lech Wałęsa dzierżący w dłoni nieodłączny jak niegdyś Maryja w klapie marynarki tablet. Z miejsca zaczął się drzeć po polsku na recepcjonistki, że skandal, że prowokacja, profanacja i zaraz nie wytrzymie. Pokazywał wszystkim zdjęcie które zdążył już wrzucić do internetu przedstawiające powieszoną elegancko przez sebastiano w klozecie Madonnę. Matka Boska w sraczu no trzymajcie mnie bo nie wytrzymie zaraz wrzeszczał czerwony na twarzy Lechu. Pogańskie nasienia, Maryję w sraczu wieszać?! Dd! Nie godzi się toż to! Szacunku do świętości nieznajo! J4! Wrzeszczał cały czas, a nagromadzone w holu emocje niemal nie doprowadziły do erupcji znajdującego się nieopodal wulkanu Etna. Zaraz na miejsce akcji zbiegli się ochraniający eks prezydenta borowcy i ekipa konsulatu z tłumaczką. Wałęsa widząc zbiegowisko nieco się uspokoił, oparł o kontuar, rozpiął koszulę uwidaczniając pokaźnie brzuszysko opięte tylko bawełnianą podkoszulką na ramiączkach typu żonobijka i ciężko sapiąc słuchając kajającego się menagera hotelu. Ten zaalarmowany wrzaskiem również błyskawicznie dotarł w samo centrum rozpętanej przez Lecha gównoburzy. Starając się załagodzić sytuację i uniknąć dyplomatycznego skandalu włoch obiecał natychmiastowe zwolnienie odpowiedzialnego za zajście pracownika. Wałęsa domagał się przekazania mu feralnego obrazu bo on wie jak się z takimi świętymi rzeczami obchodzić, co oczywiście od razu mu obiecano. Sebastiano słysząc się co właśnie odwala uciekł z holu i chcą uniknąć ewentualnych uszkodzeń ciała dokonanych przez szarżę wściekłego Lecha schował się w swojej kanciapie, gdzie niebawem dotarł do niego szef z wypowiedzeniem wywalając go z hotelu na zbity pysk. Jak stał wybiegł z byłego już miejsca pracy i wsiadając na swój skuter marki Vespa poprzysiągł zemstę, zwołując ziomeczków na lokalną knajpę celem zapicia bólu i zgryzoty.
Dalszą część opowieści już znacie, do dziś zadaje sobie pytanie dlaczego ja akurat musiałem się napatoczyć boleśnie rozdrapując świeże wspomnienia młodego włocha używając typowego dla polskiej klasy robotniczej określenia klozetu, które tak mocno zapadło mu w pamięć. Po wyjściu ze szpitala postanowiłem wrócić do kraju, zresztą otrzymałem gratyfikację finansową i pokaźną kostkę marokańskiego haszyszu od kolegów sebastiano za wycofanie oskarżenia. Siedząc w domu z goryczą czytałem artykuł w poczytnym dzienniku Fakt o bohaterskim prezydencie ratującym przed skalaniem święty wizerunek. Tego samego dnia do drzwi zadzwonił dzwonek, był to listonosz z jak się okazało rachunkiem za przejazd karetką i dwudniowy pobyt w sycylijskim szpitalu oczywiście naliczony w euro. Nawet nie będę pisał jaka kwota, ale nigdy nie wybierajcie się zagranicę bez karty EKUZ. Będę dokładał do tego interesu jeszcze przez pół roku. Mimo wszystko nie licząc na jakiekolwiek wsparcie rachunek z listem opisującym sytuację postanowiłem wysłać na ulicę Polanki w Gdańsku, gdzie w swojej rezydencji codziennie przyjmuje dziennikarzy i zagraniczne delegacje wielki ambasador Polski na świecie rozsławiający jej dobre imię Lech Wałęsa, za którego wielkość jak się okazuje można zarobić w europie po ryju.
tl;dr
#pasta #lechwalesacontent
tl;dr
źródło: comment_bC7WqDysYB5KgLRri8j5ZjmEZOo2JIeF.jpg
Pobierz