Wpis z mikrobloga

Obczajcie Mirki jaka akcja.
Nigdy nie wierzyłem w takie jakieś duchy, strachy i inne halloweenowe pierdoły, aż do zeszłego roku, kiedy pierwszego listopada nad ranem wracałem ze służby.
W robocie jak to zazwyczaj na nocce - każdy zrobił swoje w ciągu pierwszych dwóch godzin i powoli zaczęliśmy uzgadniać kolejność spania. Na zmianie był ze mną kolega Bartek i nasz pomocnik, którego imienia nikt nie zna, bo wszyscy wołają na niego Słoik. Historię ksywki dorzucam w bonusie na końcu wpisu.
Przechodząc do sedna - ustaliliśmy, że pierwszy idzie spać Słoik, drugi Bartek, a ja kładę się na końcu.
Z uwagi na noc przed świętem zmarłych pogadaliśmy chwilę o naszych bliskich, którzy odeszli, o znanych osobistościach, które zmarły w tym roku i na moment zeszliśmy na temat byłego pracownika naszej firmy, który odszedł z tego świata w pomieszczeniu obok tego, w którym aktualnie siedzimy. Pośmialismy się, a potem pierwszy z nas poszedł na zaplecze.
Siedząc we dwóch na naszych stanowiskach najpierw graliśmy w karty, potem zajęliśmy się swoimi laptopami, aż tu nagle z zaplecza dobiegł nas hałas człowieka spadającego z łóżka, potem krzyk "Kuurwa, kuurwa moje kolano", a po chwili naszym oczom ukazał się Bartek mówiąc, że we śnie przyszedł do niego Jurek - nasz ex-pracownik, który zmarł na stanowisku za ścianą.
Bartek był cały spocony, zestresowany i powiedział, że na bank już tej nocy nie zaśnie.
Następny poszedł spać Słoik.
Z roztrzęsionym Bartkiem wypiliśmy herbatę, pogadaliśmy o pierdołach, a po chwili.... Znów usłyszałem z zaplecza odgłosy szamotaniny i darcie mordy "Zostaw moje kolano".
Byłem już pewien, że moi kumple chcą napędzić mi halloweenowego stracha, bo obaj zaczęli opowiadać o śnie, w którym przychodził do nich nasz były pracownik i próbował odciąć im mogę siekierą. Byli przy tym tak przesadnie sugestywni, że nie dało się wierzyć w ich słowa za nic w świecie
Kiedy przyszła pora na mój odpoczynek, położyłem się i spałem bez problemu aż do rana, słysząc jedynie przez ścianę ich pełne emocji rozmowy o strasznym śnie.
O szóstej skończyliśmy robotę i zmęczeni rozeszliśmy się do domów.
I tu dzieje się coś, co do tej pory spędza mi sen z powiek.
Po wyjściu z autobusu minąłem cmentarz i spowitą mrokiem ulicą szedłem w stronę domu. Nagle zacząłem odczuwać ból w klatce piersiowej, pociemniało mi przed oczami, ugięły się pode mną nogi i przewróciłem się, spadając z kilkumetrowej skarpy.
Ostatnią rzeczą jaką poczułem był okropny ból nogi.
Według relacji mojego brata obudziłem się kilkanaście godzin później w szpitalu, po operacji złamanego otwarcia podudzia. Budząc się krzyczałem "zostaw moją nogę, zostaw moją nogę", a po odzyskaniu świadomości opowiadałem bratu, że śnił mi się były pracownik mojej firmy, który próbował odrąbać mi nogę siekierą.
Po długotrwałym zwolnieniu lekarskim rzuciłem kwitem i już nigdy nie wróciłem do firmy w której pracowałem. Przeprosiłem też kolegów, że nie wierzyłem w ich opowieści o snach.
Do dzisiaj nie rozumiem co i dlaczego tam się #!$%@?ło. W duchu nadal nie wierzę, ale nie śmieje się już z cudzych snów, zwidów i strasznych historii

Jestem Wam jeszcze winny historię ksywy mojego kumpla.
Zaczynaliśmy razem robotę w branży gastronomii i zostaliśmy zobowiązani przez pracodawcę do dostarczenia książeczek sanepidu.
Dwóch z nas ogarnęło temat dużo wcześniej, natomiast Słoik zostawił sobie te formalności na sam koniec miesiąca i gdy przyszedł ten sądny czas dostawy kupy do urzędu, zapytał nas o ilość kału, którą trzeba dostarczyć do badania. Był piątek rano.
Humory nam dopisywały i bez wahania we dwóch niemal jednocześnie odpowiedzieliśmy, że trzeba dostarczyć minimum 500 gramów łajna. Dopowiedziałem, że pani w sanepidzie rekomendowała mi zbieranie odchodów przez kilka dni i trzymanie ich w zamkniętym pojemniku w ciemnym i chłodnym miejscu.
W poniedziałek rano nasz bohater poprosił mnie o podwózkę do roboty, z chwilową przerwa na złożenie materiału w sanepidize.
Z ciekawości zaparkowałem auto i poszedłem zobaczyć jak kolega składa pojemnik z kałem w okienku.
Wtem patrzę, a on wyciąga z plecaka ogromny, zaparowany jeszcze słoik po brzegi wypełniony gównem.
Krzyk kobiety z okienka był nie do opisania. Niczego nie świadomy kolega zupełnie nie rozumiał dlaczego baba darła na niego mordę i tłumaczył się szczerze, że przecież zrobił wszystko zgodnie z otrzymanymi rekomendacjami.
Od tamtej pory zupełnie nikt nie zwraca się do niego po imieniu. Po usłyszeniu tej historii nawet jego matka zaczęła mówić na niego Słoik.



  • Odpowiedz