Wpis z mikrobloga

Taką creepypastę znalazłem na starej, czternastoletniej płycie DVD ze zjawiskami paranormalnymi, ebookami i komiksami Thorgal

#creepypasta #creepy #wpiwnicystraszy
---------------------------------------------------------------------
Wannowa opowieść

Leżymy sobie oboje. Ja w wannie wypełnionej gorącą, wrzącą niemal wodą.
Ja we wannie, a moje życie w gruzach. Jest tragicznie, nie zawahałbym się nawet
powiedzieć, że beznadziejnie. No cóż. Życie to naprawdę zawikłana rzecz.

Patrzę tak sobie na parę ulatującą ku sufitowi spod półprzymkniętych oczu.
Rozkoszuję się tą chwilą spokoju. Spokoju, którego jak sądze nie dane mi będzie już
zaznać. Nie no, nie sądź że jestem kolejnym sfrustrowanym młodym Werterem, któren
to rozpacza nad byle czymś, nad rozbitą butelką taniego wina na ten przykład. Podczas
tych wszystkich lat wdeptywałem w różne sytuacje, które wydawać by się mogły ostateczną
klątwą rzuconą na mnie przez Boga. Jakoś się jednak udawało. Przeważnie wszystko
rozchodziło się po kościach, kilka spraw zawdzięczam tylko mocnym butom i własnej
upartości, parę razy trzeba było puścić pięści w ruch. Zdarzało się manipulować innymi,
zdarzało się że inni wysługiwali się mną. Ot - typowe życie przeciętnego szarego
człeka, gdzieś w przeciętnym szarym miasteczku.

Jednak... Zawsze ze mną była ta moc. Ta ulotna, wyglądająca na wrodzony
talent moc. Widzisz... Ja czułem. Zawsze czułem mojego rozmówce, zawsze mogłem się
postawić w miejscu tego komu patrzyłem w oczy. Wiesz, nie zrozum mnie niewłaściwie,
ja nie znałem myśli. Ja po prostu wiedziałem czego ten ktoś w danej chwili pragnął.
Patrzysz na małego dzieciaka, który się przewrócił i potłukł. Wiesz że go boli, że
chce do matki, żeby go przytulić i tak dalej. To proste. Czuć co chce dusza nie jest
takie proste. To.. to trudne do opisania. Po prostu ktoś wspomina mimochodem o czymś,
ot uwaga rzucona pomiędzy jednym a drugim piwem, tak sobie, bez sensu. A ty nagle
rozumiesz, że w tej uwadze jest zawarta rozpacz, krzyk o pomoc, taka prośba :
"Zapytaj o więcej, błagam cię, muszę to komuś powiedzieć". I pytałem. Bo oni tego
chcieli. Czasami nawet nie musieli rzucać tej uwagi. Czasami to się po prostu czuło.

Nie zdajesz sobie sprawy jak wielu ludzi, uznawanych za twardzieli ma
ochotę często sobie popłakać. Jak wybitni intelektualiści marzą o byciu choć przez
chwilę zwykłymi chamami. Frustracja, niespełnione marzenia, żądze, namiętności,
antypatie, tłumiona nienawiść, rany duszy. Ja znałem to wszystko.

"Zamknięci w mroku własnych dusz
Nie zaznają ciepła słońca..."

Co z tego miałem ? Nic. Kilkoro ludzi, których nazwałbym przyjaciółmi, oraz
całe rzesze tych, którzy zwyczajnie byli wdzięczni za to, że ktoś ich słucha, że mogą
się komus wyrzalić, że mają kogoś, przed kim nie muszą udawać, nie muszą się kryć.
Nie uwierzyłabyś ile historii usłyszałem. I to jakich historii. Dość, że gdybym to
wszystko wykorzystał i na przykład opisał w książce - całe nasze miasteczko ległoby
w gruzach. No nieważne.

Opowiem ci o Anc... nie. Bez imion. Bez skojarzeń. Nic ci to nie da, a jemu
tylko zaszkodzi. Zabawne, że nawet w takiej chwili nie mogę się zmusić, aby wyrządzić
mu choćby nikłą krzywdę. Nieważne. Opowiem ci o pewnym moim specjalnym przjacielu.

Znam go od dawna. Kilku ładnych lat. Zawsze był gdzieś w okolicy, to znikał na
jakiś czas, to pojawiał się snując opowieści o swych dalekich wojażach i kolejnych
niespełnionych miłościach. Wyjątkowa postać. Potrafił z gorejącymi oczami opowiadać
o dalekich krajach, gdzie ludzie są inni... Nie lepsi, nie gorsi, ale inni. Opowiadał
o ich tradycjach, wierze, zachowaniu, obyczajach. Opowiadał o swych przygodach między
nimi. Zawsze przebijała z jego powieści taka odrzucająca żałość. Gdy wypijał odrobinkę
zbyt dużo wpadał w ton takiego smutku, że wszyscy jego rozmówcy szybko go opuszczali
i uciekali do domu, dziekując Bogu że nie przeżyli tego co mój przyjaciel. Byłem
jedynym, który wytrwał przy nim do końca jego opowieści. Kosztowało to dużo bólu.

Jego opowieść była naprawdę przygnębiająca, opowiadała o samotności, o
odrzuceniu przez ludzi, zapomnieniu przez Boga, wiecznym pragnieniu, niemożności
zbudowania czegoś stałego. Może opowie ją kiedyś komuś innemu - to małe miasteczko, a
on jest tu od dawna. Od czasu gdy powstało.

Widzisz... Mój przyjaciel jest wampirem. Tak, on jest panem nocy, tym, który
skrada się w cieniu, na marginesie ludzkości. Wieczny łowca i takie tam frazesy.

On jest bardzo samotny. Nie dlatego, że nie ma wokół niego ludzi którzy by
go akceptowali. Wręcz przeciwnie. Dobrze się maskuje. Problem w tym, że żaden z tych
przyszywanych kumpli czy też kumpelek nie zrozumiałby istoty żyjącej tak długo jak
nasze miasto. Właśnie ta przepaść wiekowa, pogłębiająca się z każdym dniem przytłacza
go niczym olbrzymia góra. Nikomu powiedzieć nie wolno o własnym losie, nikt nie
zrozumiałby, nikt nie będzie współczuć. Któż wysłucha opowieści o dawnych, mrocznych
dziejach ? Nikt... Za wyjątkiem tego, który czuje. Za wyjątkiem mnie.

On zrozumiał kim jestem. On wyczuł mój dar. I zakochał się we mnie. Miłością
rozpaczliwą, miłością gorącą, jaką zresztą pała każdy z nas w stosunku do tych, którzy
nas przygarną i zamkną w ramionach nie żądając niczego w zamian. Kochał mnie tak mocno
jak ja kocham ciebie moja droga... Miłości ty moja o szarych oczach, jakże mi ciebie
teraz brakuje.

Przyszedł kiedyś, pewnej cichej bezgwiezdnej nocy i błagał mnie o wysłuchanie.
Przerażający, z rozwianymi włosami, z piękną twarzą ściągniętą bólem. Spełniłem jego
rozpaczliwą prośbę, myśląc że usłyszę kolejną opowieść złamanego przez ludzi człowieka.
Usłyszałem historię znacznie starszą, bardziej mroczną i przerażającą. Otworzył się
przede mną, jak na spowiedzi. A potem, wciąż klęcząc na jednym kolanie tam gdzie padł
kedy przestąpił próg mojego domu - podniósł głowę. Wzrok setek lat opadł na mnie.

Kocham cię.
Dlaczego ?
Nadajesz sens mojemu istnieniu. Ty jeden mnie zrozumiesz.

Włosy podniosły mi się na karku, gdy się zbliżył. Odsunąłem się możliwie
najdalej struchlały, obcujący z bytem daleko występującym poza moją rzeczywistość.

Czego ode mnie chcesz ?
Pragnę byś był ze mną. Po wieki wieków. Razem będzemy przemierzali góry i doliny,
będziemy odpoczywali nad brzegami mórz i w głebi tysiącletnich puszcz. Będziemy kochać
te same kobiety i nienawidzić tych samych wrogów. Zapolujemy tej samej nocy i dzielić
się będziemy każdą zdobyczą. Bądź jak ja. Zostaw swe życie. Zostaw życie, które
skończyłoby się szybciej niż mgnienie oka, Jesteś zbyt cenny by tak po prostu odejść.
Ten świat cię nie docenia. Ja będę.

Dotknął mojego czoła niebywale zimną ręką. Patrzył w moje oczy, a ja czułem
się jakbym patrzył wgłąb bezdennych studni, jakbym się w nie zapadał bez końca.

Boję się.
Nie, nie bój się. Bedę się tobą opiekował. Ukażę ci życie jakiego nie znasz. Nigdy się
nie zestarzejesz, tak fizycznie jak psychicznie, nie zaznasz chorób ni bólu. Nigdy.
Nigdy.

Odepchnąłem jego rękę trochę zbyt gwałtownie. Zaskoczony tym gestem odsunął
się. Spojrzał nie rozumiejąc niczego.

Więc ja mam być twym spowiednikiem ? Mam cię podtrzymywać na duchu przez kolejne
wieki ? Powiedz mi - kto podtrzyma na duchu mnie ? A co z moimi przyjaciółmi ?
A co z moimi snami, moimi marzeniami ? Cóż ty mi ofiarujesz ? Wieczną mękę, jaka jest
i twoim udziałem ? Czy możesz być aż tak okrutny, żeby skazywać na to mnie ? Czyż
nie wystarczy ci że jest ktoś kto cię rozumie ? Nie wystarczy ci to ? Musisz jeszcze
posiąść jego duszę ?

Odsunął się daleko. Wstał na nogi, ciężko dysząc oparł się plecami o drzwi.

Nie chcesz ? Doskonale. Jeszcze sam mnie poprosisz o mój dar. Przyjdę tu jutrzejszej
nocy. A potem kolejnej i następnej. Tak długo aż się złamiesz. A każdemu mojemu
odejściu będzie towarzyszyła jedna śmierć. Kogoś ci bliskiego. Kogoś kogo kochasz.
Zaznaj zemstę pana nocy.

Wyrwał drzwi i nim opadły na ziemię uciekł. Minął cały dzień. A potem telefon
od znajomych... Telefon z przerażającymi wieściami.

Och Diedne, Moja słodka Diedne o szarych oczach i smutnym uśmiechu. Dlaczego
on wybrał ciebie ? Dlaczego zabił właśnie ciebie ? Dlaczego ciebie, której nigdy nie
odważyłem się wyznać mojej miłości ? Nigdy nawet cię nie dotknąłem.

Leżymy sobie we troje. Ja w wannie wypełnionej gorącą, wrzącą niemal wodą.
Ja we wannie, moje życie w gruzach, a ty gdzieś na stole operacyjnym, nieświadoma
tego, że jakiś frajer w szpitalnym fartuchu opowada głupie dowcipy krojąc twoje piękne
ciało w poszukiwaniu śladów broni, którą cię zabito. Leżymy sobie tak we troje. Jest
tragicznie, nie zawahałbym się nawet powiedzieć, że beznadziejnie. No cóż. Życie to
naprawdę zawikłana rzecz.

Leżę sobie we wannie, a moja krew płynąca z rozciętych żył miesza się się
z wodą. Jest gorąco, cudownie... I szkoda tylko, że nie będę widział jego miny, kiedy
przyjdzie i zrozumie że popełnił bład.

Żegnaj ukochana.
  • Odpowiedz