Wpis z mikrobloga

ROZDZIAŁ 1 - MORZE STALI
WYSPY POŁUDNIOWE
Dyplomata
-Cóż, aktualnie wszyscy są zajęci.
-Jak to zajęci? – Zapytał dyplomata..
-Wybraniec Beliara jest na wyprawie wojennej, Wielki Nekromanta budzi tysiące zombie z grobów, a Wielki Mroczny Mag bada temat przywołań z wymiaru Beliara.
-A więc kto decyduje.
-Ja. Jako pełniący obowiązki zastępcy wicekanclerza Wielkiej Światyni Beliara. – Rezolutnieodparł nieumarły urzędnik.
-Doskonale. Znasz moje warunki.
-Znam, wasza Ekscelencjo. Zgadzamy się. Nasza biblioteka jest do waszych usług. Jednak studenci muszą przybywać tutaj, bo wiele tomów może zostać zniszczone w wypadku podróży morskich...
Jesteśmy jednak w stanie przyjąć do stu studentów jednocześnie, oczywiście najlepiej gdyby byli to magowie z pewnym doświadczeniem, a nie jacyś synowie waszych kucyków.
-Kacyków. Mówi sie kacyków. – Poprawił go dyplomata, zapominając o etykiecie.
-Kucyków, kocyków... Co za róznica. Wiesz jak trudno wyszkolić kucyka w używaniu magii? No właśnie. Trudno. Kocyk jeszcze trudniej. – Dyplomata westchnął ciężko po raz pierwszy. Po raz drugi westchnął gdy usłyszał że Dwór Irdorath będzie potrzebował tyle żywności ile 20 tysięczne miasto.
-Orkowie i inne stworzenia jedzą dużo mój panie. – Westchną nieumarły kancelarysta.

Inne wieści były o wiele lepsze. Ponoć ludzie z Dworu świetnie sobie radzili na morzu, a król Myrtany wypłynął na Wschód, szukając Beliar wie czego na Khorinis.

Wielki Degustator
-Czego nie rozumiecie głąby? Mamy ocieplić wizerunek! – Popędził swoich pomocników handlarz towarem w Varancie.
-Darmowe działki czy co? – Spytali z tępą miną dillerzy.
-A no. Darmowe działki dla bogaczy, więcej towaru wśród każdego kto posiada jakikolwiek urząd czy pozycję. Do tego podsyłajcie im nasze dziewczyny czy tam chłopaków, każdemu według potrzeb. No ruchy!

Sieć klientów rosła z dnia na dzień. Oczywiście bezpłatne rozrzucanie towaru przynosiło wielkie straty finansowe, lecz ci którzy mieli zrozumieć zrozumieli. Południowe Wyspy były hojne, bardzo hojne. Łapówki, prezenty, dziewczynki, nawet dwa luksusowe stateczki wycieczkowe... Wszystko to było pewną ceną za ponowne otwarcie wszystkich portów dla towaru z południa.

Pod koniec miesiąca do Degustatora doszły dobre wieści.
-No co tam masz.... – Mrukną Wielki Degustator w oparach bagiennego ziela.
-Myrtański Naczelny Urząd Miar i Wag przestał polowac na naszych ludzi.
-Dobrze... I?
-Varant też stoi otworem.
-Cudnie... I?
-Khorinis weźmie transport towaru, ludzie tam szaleją – każdy boi się śmierci i chce zatopić ból i strach w towarze.
-Błogosławieni najarani bo oni miłosierdzia dostąpią u Beliara. No co tam jeszcze?
-Wiemy że król Myrtany opuścił kraj.
-A to ciekawe...
-Teraz będzie łatwiej tam prowadzić interesy.
-Cudnie... No, mów dalej!
-Varanckie wojska, dokładnie armię Gellona zasilili najemnicy, ich szef obiecał że pomoże w budowie siatki na terenie ich kraju, o ile dostarczymy mu wzmacniającego towaru za połowę ceny. „
-Tylko jemu?
-Jego armii Wielki Degustatorze.
-A ile to będzie działek?
-Na początku chce dziesięć tysięcy.
-To... Dużo.

Duszyciel
Statek zbliżał się do portu. Jednostka nie rzucała się w oczy do tego stopnia aby na pierwszy rzut oka zdradzać pochodzenie. Zresztą na Wyspach Południowych aż tak bardzo nie dopytywano się o wszystkie szczegóły związane z daną łajbą. Dopóki ktoś nie wchodził w paradę interesom Wielkiego Degustatora, Wielkiego Alchemika lub kogoś innego z wierchuszki mógł być bezpieczny.
-Dziś wypijemy zdrowie kapitana. – Mruknął jeden marynarz do drugiego.
-Przyjemna praca, może i Irdorath nie jest zbyt przyjazny, ale w sumie Myrtana też nie jest. Za blisko króla i jego klechów. U Beliara też nie ma za dużo rozrywek ale... – Rozgadał się młody majtek któremu się zdawało że już wszystko wie o morzu.
-Jesteś za głupi żeby się bać. Myślałeś że wieziemy w ładowni świnie? Niewolników? Bagienne ziele? Myślisz że czemu nam zapłacili podwójnie? – Spojrzał na niego z wyższością marynarz.
-Za odwagę! – Palną chłopczyna.
-Odwaga to jest jak się rzucasz na pierwszą lepszą kurtyzanę w zasyfionym porcie. Tutaj to jest szaleństwo. Tam w ładowni jest coś czego nie powinno stąpać po tej ziemi. Słyszę głos tej istoty nocami i uwierz to nie dlatego że dla lepszego snu chleję od kiedy wypłynęliśmy z Irdorathu. – Wymamrotał sennym i nużonym głosem człowieka który zbyt długo się boi.
-Beliarze i Innosie miejscie nas w swojej opiece. – Wyszeptał chłopak.

-Statek na horyzoncie! – Zawołał ktoś z bocianiego gniazda.
-Co? Jaki? – Krzyknął bosman z dołu.
-Nie widze bandery, ale to jakiś galeon.
-Wiem kretynie że nie widzisz bandery! Nie musisz tego za każdym razem powtarzać. – Warknął bosman i ruszył z lunetą na punkt obserwacyjny.

Po pół godziny okazało sięże to nie statek a okręt wojenny.
-Piraci? – Zapiszczał majtek do weterana.
-Demony płyną po swojego... – Westchnął fatalistycznie marynarz.

Okręt wywiesił czerwoną flagę z żółtym szkieletem, a z jego pokładu rozległ się głos trąby.
-Widać brzeg, tak blisko! – Zawodził majtek.
Wkrótce piraci znaleźli się odległośc strzały z łuku od jednostki płynącej prosto z Dworu Irdorath.
Na burcie stało – oprócz wyjącej jak wilki i nieopisanie dzikiej załogi – dwóch mężczyzn wyglądających na dowódców. Jeden był łysiejącym mężem w dojrzałym wieku, którego reszta włosów spięta była w koński ogon. Miał na sobie myrtański mundur. Obok niego stał niższy i otyły jegomość o odstających uszach i twarzy świnki. Obie załogi gotowały się do walki, gdy nagle rozległ się potężny głos kapitana pirackiej jednostki, którego oczy były wymierzone w twarz majtka.
-Ile ty masz lat?! Się pytam ile ty masz lat ladacznico powiedz! Byłeś w wojsku?! Się pytam! – Wył jak potępieniec, #!$%@?ąc długim, varanckim sztyletem.
-Ałuuuuuuu! – Ryczała załoga.
-Kapitanie, to są jakieś zupełne świry, lepiej będzie się im poddać. – Zawołał ktoś do Firentisa, dowódcy jednostki.
-Nie możemy się poddać kretynie. Ładunek jest zbyt cenny, oni o tym wiedzą. – Okręt piratów zwinnym ruchem zbliżył się burtą do burty statku handlowego. Wkrótce rozpoczął się abordaż. Załoganci, choć wspierani przez oddział specjalny złożony z dziesiątki akolitów Beliara z Dworu Irdorath, szybko ulegli dzikości szaleńców.
-Ugaaaa dżaga! Uga! Uga! Uga dżaga! – Kwiczał otyły pirat #!$%@?ąc absurdalnie zakrzywionym ostrzem.
-Śmieeeeeeeeeeeerć! Wrooooooogom! Piratów!!! - Wył ten drugi przebijając serca marynarzy swoim sztyletem varanckim.

Po walce policzono łupy, zebrano jeńców i ich również przeliczono.
-Poświęcić ich Adanosowi. – Z diabolicznym uśmieszkiem powiedział wieprzyk. Jego towarzysz był już cicho, zapadł w dziwny marazm i spoglądał w morze, recytując pod nosem jakiś wiersz o swej rodzinnej krainie.
Jeńców wrzucono do morza. Byli stosunkowo niedaleko brzegu, więc można to było uznać za łaskę. Tylko jeden człowiek w ostatniej chwili zakrzyknął:
-Na bogów, strzeżcie się tego przeklętego ładunku. Zabierzcie co cenne i spalcie ten statek lub go zatopcie! Tam jest demon z wymiaru Beliara.
-Hę? – Spojrzeli nań tępo obaj kapitanowie pirackiego szipu.
-Wieziemy go z Irdorathu, w największej tajemnicy.
-I dlaczego nam o tym mówisz?
-Nie wiem, tak należy. – Mruknął majtek.
-Porządny z ciebie chłopak, weźmiemy cie do naszej watachy. A resztę, do wody! Połowa chłopaków zostaje na tej łajbie, potem pomyślimy co dalej. Płyniemy na wschód.

Lata doświadczeń pozwalały z każdym kolejnym eksperymentem ulepszac działanie mikstur jakie Tasz produkował. Ostatnia mofyfikacja polegała na tym aby pozbyć się negatywnego skutku działania napoju jakim była koszmarna sennośc w którą człowiek popadał parę godzin po wypiciu mikstury. Zwykle to nie był problem – można było opić się tej substancji, ruszyć do walki, wygrać i potem odpocząć jako triumfator snem niezważającym na rany i ból. Lecz w wypadku dłuższych działań, pościgu za wrogiem lub innych tego typu działań pojawiały się problemy. Na szczęście na wszystko była odpowiedź dzięki specjalnej mieszance wyekstrahowanej z liści pewnego krzaka i palonych nasion innego, udało się znaleźć rozwiązanie. Teraz jednak człowiek po wypiciu tejże substancji nie mógł spać przez parę dni.
-Coś za coś mistrzu. – Skomentował jeden z uczniów o czerwonych oczach i skrajnie niewyspanym wyglądzie. Jednak szczęśliwie po trzech dniach udało mu się zasnąć jak kamień.
Modyfikacja tego typu nie należała jednak do podstawowych zadań – trzeba było wzmocnić dekot a nie pozbywać się efektów ubocznych, zastępując je innymi.
-Może potrójna destylacja za pomocą nowych destylatorów? Teraz trochę za dużo przepuszczamy nieczystości do substancji. – Dyskutowali alchemicy.
-Udało się nam uzyskać o połowę mocniejszy efekt, jednak koszty jednostkowe wzrosły również o połowę. – Rzucił inny.

Wielu alchemików, zielarzy i nawet dwóch druidów pozytywnie odpowiedziało na zaproszenie Tasza. Dla nich Wielki Alchemik był człowiekiem o nieposzlakowanej reputacji naukowej – #!$%@?ąc od tego komu służył. Szybko gospody Wysp Południowych zapełniły się dziesiątkami delegatów na umówioną konferencję. Jej rozpoczęcie mogło nastąpić w każdej chwili – a własciwie wtedy kiedy Duszyciel zechce.

Do Wielkiego Alchemika wtargnął jeden z asystentów, również cierpiący ostatnio na bezsenność:
-Mistrzu! Złe wieści. Ludzie w wybrzeża mówią że piraci napadli na statek wiozący delegatów z Dworu Irdorath i ich cały ich ładunek.
-Jacy piraci?! – Zawołał drugi z gniewem, bowiem wiedział że wieść nie rozweseli mistrza.
-Kamraci w Onucach, Alexa Applemana i jego kupla Świnki. Od dawna ich nie widywano na tych wodach, podobno długi czas obaj siedzieli w zamknięciu gdzieś w Myrtanie.

DWÓR IRDORATH
An’Morn
-Magia skumulowana w kamieniu ulega wielokrotnemu wzmocnieniu zanim wyzwolą ją słowa zaklęcia. To czy efekt będzie trwały czy tylko chwilowy, zależy wyłącznie od maga.
Tym samym, po wyzwoleniu energii, kamień staję się jeno pustą, pozbawioną mocy skorupą.
Słowa, które należy wypowiedzieć, aby uwolnić moc kamienia, nie powinny być zagadką dla większości adeptów sztuk magicznych. W dzisiejszych czasach, nawet formuły pozwalające tchnąć magię w nowy artefakt spowszechniały.
Ale tylko nieliczni mają umiejętności potrzebne do ponownego naładowania kamienia. Te prastare formuły są pilnie strzeżonym sekretem arcymistrzów magii.
Zatem, Mędrcze - otwórz swą duszę na słowa starożytnej potęgi. – Nekromanta czytał księgę szukając w niej odpowiedzi.

Kamienie mocy. Czymże one mogą być? W bibliotekach Dworu nie brakowało wiedzy na temat magii, koniunkcji sfer i innych takich. An’Morn szybko znalazł odpowiedź. Kamienie ogniskujące. Gromadziły one energię magiczną i pozwalały ją rozładowywać na rózne sposóby. Spoglądał na portal co jakiś czas szukając odpowiedzi w tych pradawnych kamieniach.

Czempion Beliara był gdzieś tam, na Khorinis. Jego statek również. Na głowie miał różne ważne sprawy, zresztą mimo swojej wielkiej potęgi nie był równym znawcą co An. Może Kuraś? Nie, on miał też swoje sprawy do zrobienia. Mroczny mag oparł się na łokciach o stół. Westchnął.

-Co to? – Zawołał jeden z jego akolitów.
-Co, co to? – Mistrz obrócił się w stronę durnowatego pachołka.
-To mistrzu... – Wskazał rozedrganym palcem na rozedrgane powietrze w centrum portalu.
Budził się. Najpierw powoli i niepewnie, ale z czasem coraz bardziej i bardziej. Mijały minuty, potem godziny. Portal zabulgotał plazmą i wypełnił pomieszczenie strasznie głośnym brzękiem jakby milionów owadów.

-Udało się! Udało! – Wołał akolita.

Z portalu zaczęły wyłaniać się postacie. Choć może nie postacie, a kształty. Kręciły się jak cienie po podłodze sali, ocierając się o wszystko z brzękiem. Robiły się jednak coraz bardziej konkretne i widoczne, przybierając formy straszliwych, skrzydlatych istot o okropnym wyglądzie.
Wypełniły salę dziesiątkami. Portal jednak wkrótce zaczął przygasać, plazma się rozrzedziła, znów zamieniając się w drgające powietrze. Brama się zamknęła. Mroczny mag usłyszał głos.
-Więcej.

Po około tygodniu Wybraniec powrócił. Całość demonów dołączyło do jego armii, nie licząc jednego – wyjątkowo podłej fizycznej konstrukcji i dwóch które pozostały jako pomocnicy An’Morna i Kurasia.
Wtedy też wodzowie Irdorathu poznali prawdę. Krwawa i bestialska ofiara jaką złożył Davros na wybrzeżu Khorinis dała wiele sił Beliarowi w tym świecie. Mógł sprowadzić wielu swoich sług poprzez ten portal. Lecz trzeba było więcej i więcej.

Rycerz Mrocznego Boga opuścił ponownie Dwór.

-Mamy wiele pracy. Te trupy muszą powstać.

Wybraniec Beliara
-Co to jest za statek tato? – Spytała mała dziewczynka siedząca na ramionach swojego ojca.
-To nie statek, to okręt. Okręty to wojenne jednostki, a statki to handlowe jednostki. – Rezolutnie odparł rybak który nie zawsze był rybakiem. Był kiedyś kimś w rodzaju studenta – miał nawet zamiar wstąpić do klasztoru, ale życie to zweryfikowało i obdarzyło go córką z pewną dziewczyną z rybackiej wioski. Tak też i runęła przyszła kariera dzielnego nowicjusza, którym nigdy nie został.
-Nie rozumiem. A co to jest okręt handlowy? – Krzyknęła mu do ucha.
-Nie... – Mruknął szeptem mężczyzna.
-Co nie? Co nie? – Zaczęła go szarpać za ucho, jakby to on był dzieckiem.
-Zostaw mnie do cholery... – Synkął gniewnie i zerwał dziewczynkę barków. Silnym ruchem posadził ją na piasku i znów spojrzał w stronę zbliżającej sie jednostki.
-Za co?! Co to?! Powiem mamie! – Darł się dzieciak niemiłosiernie.
-Nieprzyjaciel. – Warknął ojciec ze złością na cały świat.

To co działo sie potem było do przewidzenia lecz trudne do wyobrażania. Okręt o czarnych żaglach, czarnym kadłubie i z czarnymi wiosłami z niezwykłą szybkością zblizał sie do brzegu. Przez chwilę męzczyźnie zdawało się że głupcy rozbiją sie na potężnych i zdradliwych skałach. Lecz nic takiego nie miało miejsca. Zrzucono szalupy, a część istot wręcz wskoczyła bezpośrednio do wody.
-Demony. – Jęknął nieszczęśnik, łapiąc swoją córkę z piasku, zatykając jej usta i pędząc ku wiosce.

Byli już daleko gdy zapadł wieczór. Nie mogąc znaleźć żony w swojej chacie, rzucili się – a raczej mąż rzucił sie z córką do ucieczki. Kto mógł sobie pozwolić na poszukiwania w takim momencie?
Teraz wieś była ognistą żagwią widoczną z wielkiej odległości. Jako że wkroczenie w głąb leśnych ostępów wyspy było bardzo niebezpieczne, uciekinierzy trzymali się okolicy morza. Niestety wszystkie przysiółki rybackie w okolicy były już tylko stosami ofiarnymi dla najeźdźców.

Wybrzeże było miażdżone przez najeźdźców. Osada za osadą, chata za chatą. Ludzie tak tchórzliwi aby nawet nie rzucić sie do ucieczki byli zapędzani na brzeg, zabijani i ładowani na szalupy. Pozostali byli zabijani w walce lub podczas próby umykania. Ocalali opowiadali o demonach, trupach w zbrojach i szalonej bandzie ubranych czarnych ludzi.

Wybraniec Beliara zwykle obserwował działania ze statku, nadzorując wysłanie kolejnych grup eksterminacyjno-łupieżczych na wybrzeże. Pokład „Najczarniejszej Nocy” był dobrym miejscem do prowadzenia całej operacji. Ze strony wieśniaków czy sił lokalnych władców nie groziło żadne poważne zagrożenie. Ładownia zapełniała sie trupami. Gorzej było z łupami wojennymi o większej wartości rynkowej.
-Te biedaki nie mają nic. Zupełnie nic. Trochę złota, parę pereł i innych śmieci. Nie ma żadnych poważnych skarbów mój Panie. – Doniósł demon-asystent komunikujący się telepatycznie z polowym marszałkiem Armii Cienia.
Okręt wkrótce był już przeładowany i trzeba było wracać. Zebrano około tysiąca ciał – mniej lub bardziej wartościowych i spopielono połowę wybrzeża wyspy.
-Nie napotykamy powaznego oporu. Prawdopodobnie ci głupcy zamknęli się w miastach i czekają aż odpłyniemy.

Rzeczywiście odpłynęli po tygodniu niszczycielskich akcji. Trupy wyładowano w porcie Dworu Irdorath, a następnie wyruszono na kolejną niszczycielską akcję – tym razem bliżej samego miasta Khorinis. Flotę zasiliły jeszcze dwa okręty – orkowa galera „Morra Shaka” i bojowa łódź kultystów Beliara z Wysp Południowych którzy zgłosili się na wezwanie mrocznego czepiona.
Cały zastęp liczył około tysiąca osób – wkrótce dziesiątki szalup wylądowało na południe od miasta Khorinis, tam gdzie niszczycielska ręka Beliara jeszcze nie dotarła. Znów nie natrafiono na poważny opór – tylko grupy śmiałków uzbrojonych w długie łuki i kusze atakowały czasem z większej odległości.

-Jeśli tak dalej pójdzie przepuścimy całą wyspę przez nasze szkieletornie. – Z dumą powiedział przyboczny nekromanta do Wybrańca.

Wkrótce trzeba było robić głębsze operacje gdyż wiosek na brzegu zabrakło. Na statkach pozostawiono podstawową załogę, a osiem setek czcicieli Beliara zebrało się na brzegu.
Wioska była oddalona kawałek od plaży, było ją widać jak na dłoni gdyż chłopi zadbali o karczowanie i uprawę okolicznych ziem.
-Tam będzie mieszkać parę setek ludzi, dobry łup. – Mruknął demon wprost do umysłu upadłego paladyna.

Nagle rozległ się odgłos rogu. Odgłos potężny i doniosły, niosący się wśród nadbrzeżnych równin ze szczytu jednego ze wzgórz. Po lewej stronie, na łysym pagórku zaczęły się pojawiać błyszczące postacie, którym towarzyszy odziani w czerwonawe stroje zbrojni. Przeciwnik rozwinął chorągwie i ponownie zadął w róg.

-Co do nędzy się tu dzieje? – Warknął jeden z oficerów Davrosa.
-Wyszli z miasta? Co to ma być? – Burknął ork wojownik pełniący rolę dowódcy orczego kontyngentu.
-Najwyraźniej. – Rzucił ktoś inny.

Nad wojskiem przeciwnika rozbłysło światło jasne jak słońce. Słudzy Beliara na moment odwrócili wzrok, lecz na szczęscie dla nich tajemny płomień zgasł. Trąba zagrała po raz trzeci i wojownicy nieprzyjaciela dobyli oręża.
Rozległ się nienaturalnie potężny głos z setek gardeł który wstrząsnął na moment doliną:
-RHOBAR! RHOBAR! RHOBAR!

Mściciel
Praca. Dużo pracy. Jakiekolwiek plany miał Kuraś wszystko spieprzył mu to jego umiłowany szef i przywódca – Davros.
-No ja rozumiem że można mieć trochę inne plany nekromanto. Ale niestety, ożywieńcy nie mogą czekac. To sprawa niecierpiąca zwłoki. – Westchnął wysłannik Upadłego Paladyna.
-Ale co to ma być? Dwa tysiące truposzy do ożywienia?! Dwa tysiące! To jest więcej niż leży na przeciętnym cmentarzu... – Westchnął nekromanta spoglądając na zwały zakrwawionych, brudnych, pokrytych często róznymi przedśmiertnymi i pośmiertnymi wydzielinami trupów.
-Kto był tak #!$%@? żeby wyrzucić mi to na środek labolatorium? – Burknął spoglądając na obrzudliwy kopiec zajmujący większość jego pracowni, która do najmniejszych nie należała.
-To rozkazy poruczników naszego wodza. Darion Oscarcoat i Osmund Chaderblack. Znacie ich panie. - Posłaniec myślał najwyraźniej że jego przepraszająca mina ułagodzi gniew Wielkiiego Nekromanty.
-Przyprowadźcie ich tutaj natychmiast i karzcie przenieść to gówno w jakieś bardziej ustronne miejsce. Nie bedzie mi to gniło w mojej pracowni. Ja tutaj też jem i śpię. – Westchnął, patrząc na truposze rzucone na swoje łoże.
-Niestety, z całym szacunkiem to niemożliwe. – Zgarbił się jeszcze bardziej wysłannik wlepiając wzrok w podłogę.
-Niby czemu?
-Bo rycerze Jego Wybrańskiej Mości udali się na pilne spotkanie z przedstawicielkami Wysp Południowych. To podobno się nazywa wymiana kulturowa. – Nekromanta nie dał po sobie poznać wybuchu furii. Damy przybyłe z południa zdawały się jeszcze gorsze niż Myrtanki, otwarcie żartując z sylwetek i twarzy róznorakich postaci z Dworu Irdorath. Dodatkowo poruszały się w sposób wyuzdany i prowokujący nawet co po niektórych orków, którzy traktowali nieufnie wszystko co nosiło znamiona kobiecości. Szczęśliwie udało się uniknąć skandalu po tym jak paru orków chciało upiec sobie to i owo z bujnego ciała jednej z dam.

Wściekły na to orkowy pułkownik Grumbram, przyszedł do nekromanty, swojego przyjaciela i wychlał mu połowę zawartości barku z napojami alkoholowymi. Ostatecznie za
  • 1