Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
52/100

JoJo no Kimyou na Bouken (2012), TV, 3x2-cour & 2x3-cour
studio David Production

Przyznam szczerze, że nie znam osoby, która by odkrywała Jojo inaczej, niż przez memy z tej czy innej części, z mangi czy anime. Wyjątkiem może być ta nieliczna garstka zaczynających od Steel Ball Run, skuszonych ‘resetem’ serii, a zatem nikłej potrzebie śledzenia jej od zawsze. Stąd też Jojo raczej bez sensu jest reklamować tekstem – znacznie lepiej do tego nadają się dowolne sceny i kompilacje z YouTube’a, czy latające po internecie image macro. Dzisiejszy wpis będzie zatem notą nt. tego, czego się po animowanej wersji tej serii spodziewać, a przynajmniej czemu nie dziwić.

Jojo to liniowa, wielopokoleniowa saga rodu Joestar, a konkretnie jego potyczek z nieśmiertelnym wampirem DIO, z jego poplecznikami i z następstwami jego działań. Każda kolejna część, umiejscowiona chronologicznie ciut później, zazębia się z poprzednimi, stąd racjonalnie jest zacząć od samego początku – od Phantom Blood, animowanego w ramach pierwszej połowy pierwszego serialu z 2012. Druga połowa animuje sequel, Battle Tendency, po którym idą obydwa sezony Stardust Crusaders, później Diamond is Unbreakable, a po nim ostatnia obecnie adaptacja, Golden Wind. To gwoli drogowskazu. Zacznijcie od serialu z 2012.

Pierwszym z Jojo jest Jonathan, pisany jako złośliwa parodia Fist of the Northern Star i tym podobnych nawalanek pełnych gigantycznych schabów. Jonathan to angielski arystokrata, perfekcyjny dżentelmen, zawsze grzeczny, szarmancki i o złotym sercu, a przy tym dwumetrowy byk o posturze szafy. Wychowywał się wraz z adoptowanym do rodziny Dio Brando, synem zmarłego przestępcy, chłopaku nad wyraz chciwym i zachłannym, pragnącym odebrać przybranemu bratu wszystko – czego ich ojciec nie zauważa, a co Jonathan zrzuca na karb trudnego dzieciństwa Dio.

W wyniku pewnego splotu wydarzeń, Dio Brando zostaje nieśmiertelnym DIO, jedną z kultowych postaci półświatka mangi i anime, bez żenady pożerającym sceny szwarccharakterem o niepowtarzalnej charyzmie i prezencji (co w anime uwydatnia p. Takehito Koyasu, głos dla DIO idealny). Jonathanowi przyjdzie opanować starożytną technikę walki hamon, opierającą się na prawidłowym oddychaniu, a która pozwala zwalczać nieumarłych mocą słońca. Tę bratobójczą walkę DIO, rzecz jasna, przegrywa, ale wcale nie przeszkadza mu to zwalczać potomków Jonathana przez następnych kilka dekad mangi, ukazującej się w zasadzie nieprzerwanie.

Od trzeciej części rolę hamon wypierają Standy (stojaki?) - duchowe manifestacje wojowniczości bohaterów, walczące ze sobą w imieniu ich użytkowników, lub dające im jakieś szczególne moce, od przybrania postaci rewolweru, z którego nie można chybić, po kultowe Za Warudo, wstrzymujące czas na kilka sekund. Walki od tej pory będą się odbywały głównie z ich udziałem, przy czym Jojo to wśród mordobicia ewenement – niemal wszystkie walki bohaterowie (i, niekiedy, czarne charaktery) wygrywają sprytem, zastosowując umiejętności swoich Standów na niezwykle kreatywne sposoby, których częstokroć przewidzieć nijak się nie dało, aż pozostaje nam jednocześnie podziwiać i przeklinać autora.

Kreatywność autora, p. Arakiego, nie zna granic. Ten mangaka pruje w nas absurdalnymi pomysłami już ponad trzydzieści lat, zupełnie nie tracąc werwy, i zupełnie się nie starzejąc. Buzię ma zawsze młodzieńczą, co tłumaczy myciem jej codziennie tokijską wodą z kranu. P. Araki to wreszcie mistrz stylizacji, a jego manga nieustannie ewoluuje pod względem wizualnym, co widać także na jej adaptacjach. Na tych schabowych ludzi z Phantom Blood już mogliśmy zerkać z ukosa – poubierani byli jakoś niestandardowo, o przesadzonych proporcjach i krzykliwych kolorach, jednak nic nie mogło przygotować nas do postępującej z części na część stylizacji Jojo i reszty bohaterów na metroseksualistów w bardzo awangardowych, kompletnie niepraktycznych wdziankach w pastelowe barwy, na które to stylówy absolutnie nikt w świecie przedstawionym nie zwraca uwagi. Będą zmieniały się kształty i proporcje bohaterów, aż w najnowszym Golden Wind schabowych ludzi w dziwnych płaszczach nie uświadczymy za nic.

David Pro okazało się studio na miarę wyzwania, któremu nie podołało w ‘93 stareńkie studio APPP. Ekipa nie ma żadnych oporów przed waleniem w widza wyraczastymi kolorami, po Arakiowiemu zmieniającymi się jak w kalejdoskopie, na co nie odważyło się APPP. Góry całe świetnej muzyki podbijają atmosferę serialu nieustannie, nigdy nie ustając w tankowaniu seansu patosem i krzepiącym duchem, przy czym czynią to w początkowych stadiach za pomocą muzyki elektronicznej. Rozłożysta kadra męskich głosów nieustannie bije się o zaszczyt wygłoszenia jak najbardziej absurdalnego one-linera, przy których Arnie by uciekł pod łóżko. W rolach głównych Jojo po kolei; p. Okitsu, p. Sugita (później p. Unshou Ishizuka), p. Daisuke Ono, p. Yuuki Ono, wreszcie p. Kensho Ono. Zbieżność nazwisk trzech ostatnich jest przypadkowa.

Dla tych one-linerów i kretyńskich zwrotów akcji Jojo się ogląda, nie oszukujmy się. Fabuła istnieje po to, by po drodze do głównego antagonisty dorzucić jeszcze kilka memów i wykręcających mózgownicę walk. To też może być głównym zarzutem do serii – jej schematyczność, wszak forma przekracza tu treść wielokrotnie. Dla nieprzejednanych fanów ambitnych historii Jojo będzie prezentem zupełnie nietrafionym. Dla wszystkich innych okaże się natomiast świetną zabawą, z wielką dozą humoru i autoironii, opowieścią o najśliczniejszych kulturystach na świecie, którzy pozują jeden na drugiego, gdy wszystko wokół nich płonie i wybucha. Umówmy się – Jojo się nie poleca, tylko wkręca w nie ludzi, by potem ciągle przychodzili po więcej.
Pobierz tobaccotobacco - #anime #bajeksto
52/100

JoJo no Kimyou na Bouken (2012), TV, 3x2...
źródło: comment_7BhYZGoGcXiL7xccRZfXYZjYc98BqG9H.jpg
  • 1