Wpis z mikrobloga

Prof. Antoni Dudek: Formuła, na której oparto III RP, stopniowo się wyczerpuje:
Polska ma wadliwy ustrój w zakresie konstrukcji władzy wykonawczej i to właściwie dotyka wszystkich, którzy ją sprawują. Prędzej, czy później te wielkie aparaty urzędnicze, to znaczy aparat rządowy i prezydencki oraz stojący na ich czele politycy, muszą się ze sobą zderzyć.

Jeżeli w naszym państwie możemy wyróżnić dwa główne obozy polityczne, gdzie jeden umownie nazwiemy obozem kontestującym III RP, a drugi broniącym status quo, to czy zasadnym jest rozróżnienie, zgodnie z którym – przechodząc już do niekwestionowanych liderów obu ugrupowań – dla Jarosława Kaczyńskiego polityka oznacza pewną sprawczość i działanie, podczas gdy dla Donalda Tuska i ludzi z jego środowiska polityczność wiąże się raczej z administrowaniem i zarządzaniem? Czy też może jest to zbyt uproszczone rozróżnienie?

Myślę, że w tej tezie jest dużo racji. Ja bym jedynie dodał do tych dwóch obozów jeszcze trzeci, który nazywa się ostatnio „symetrystami”, co jest oczywiście uproszczeniem, gdyż jest on najbardziej amorficzny i niespójny wewnętrznie. Natomiast co do tych dwóch obozów, o których Pan mówił, to dokładnie tak jest. Jedna z kampanii wyborczych Platformy odbywała się pod hasłem „nie róbmy polityki, budujmy drogi”, tak jakby budowanie dróg nie było częścią polityki gospodarczej. Ta polityka „ciepłej wody w kranie” – nazwana tak celnie przez Roberta Krasowskiego – uosabiała rządy Tuska. Faktycznie Tusk unikał wszelkich głębszych zmian i kontrowersyjnych reform oprócz jednej, dotyczącej wieku emerytalnego. Do dzisiaj możemy spekulować czemu się nią zajął, bo stoi ona w jaskrawej sprzeczności z resztą jego polityki. Natomiast Kaczyński ma diametralnie inną diagnozę. Z tego uczynił główny zarzut wobec Tuska, oskarżając go o wspieranie erozji państwa. I miał w tym sporo racji, bo owo administrowanie za czasu rządów Tuska, to nie było jedynie utrzymywanie status quo, ale to były również np. znikające komisariaty policji czy dworce kolejowe. Tusk nie tylko administrował, ale również pozwalał na kurczenie się państwa. Na to zareagował PiS. Ten niepokój ludzi, szczególnie w małych ośrodkach, spowodowany „znikaniem” państwa wraz z jego socjalną pomocą, dał zwycięstwo PiS-owi. Natomiast za tymi reformami, które uruchomił PiS, idzie obietnica, że od teraz instytucje państwa będą lepiej działać: służba zdrowia będzie lepiej działać, policja będzie lepiej działać, wymiar sprawiedliwości będzie lepiej działać itd. Po dwóch latach jesteśmy w momencie, w którym nie da się stwierdzić, czy to się PiS-owi uda. Obecnie jesteśmy w stanie stwierdzić, że rządowi Szydło udały się dwie rzeczy: program społeczny niwelujący różnice majątkowe oraz zwiększenie ściągalności podatków. Natomiast aby stwierdzić, czy uda im się cokolwiek poprawić w innych sferach, musimy poczekać kilka lat. Oczywiście w przypadku służby zdrowia przekonamy się o tym szybciej – zobaczymy czy po powstaniu tzw. sieci szpitali kolejki istotnie się zmniejszą – ale aby zobaczyć efekty w szkolnictwie potrzebujemy długich lat. A nawet wtedy tenże efekt może być nieoczywisty. Choćby spór o poziom gimnazjów toczy się do dzisiaj – jedni twierdzą, że to była katastrofa dla polskiej oświaty, a inni uważają, że nie było to dobre rozwiązanie i powołują się choćby na testy PISA. Jest to zatem bardzo subiektywna sprawa, natomiast są też twardsze mierniki, pokazujące czy te wielkie zmiany, które PiS zapoczątkował, faktycznie poprawią funkcjonowanie państwa. Bo to w gruncie rzeczy do tego się sprowadza. Tusk nie podejmował tych reform, bo wychodził z założenia, że lepiej nie ruszać tego, co jako-tako działa, bo może być gorzej. Kaczyński natomiast stwierdził, że wszystko działa beznadziejnie i należy to radykalnie zmienić.

Wspomniał Pan o trzecim obozie...

Nazywa się ich popularnie symetrystami, ale nie jest to do końca trafne określenie, gdyż jedyne co łączy wszystkich symetrystów, to fakt że trzymają się z dala od PiS-u i liberalnego anty-PiS-u. W konsekwencji mieszczą się tam zarówno osoby z partii Razem, jak i z ruchu Kukiza, a zatem są to ludzie ideowo odmienni, mający natomiast poczucie, że główna oś konfliktu (PiS-PO) nie wyczerpuje istniejących w Polsce podziałów i jest często sztucznie animowana. Obok radykalnych symetrystów, traktujących POPiS jako główne nieszczęście, są i umiarkowani uznający, że zarówno PO, jak i PiS zdiagnozowały trafnie niektóre problemy, coś Polakom zaproponowały, ale z częścią problemów sobie zupełnie nie poradziły. Mówiąc krótko, że oba ugrupowania mają dla symetrystów swoje zalety i wady. Nie kupują oni narracji jednej i drugiej strony. W ramach tego obozu mieści się elektorat, który rozstrzyga o wyniku wyborów, bo czasem przechylają się w stronę PO (jak w 2007 i 2011), a czasem w stronę PiS-u (jak w 2005 i 2015), ale w tym obozie przeważają ludzie, którzy cały czas czekają na jakąś nową ofertę, zwłaszcza jeżeli dwa główne obozy zaczną się wyczerpywać.

Czyli obserwujemy spór o wymiarze konstytucyjnym, spór o fundamenty ustroju naszego państwa?

Tak, konstytucja niby te kwestie przesądza, ale pamiętam słynny wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2009 r. dotyczący sporu między Tuskiem i Lechem Kaczyńskim. W wyroku było powiedziane, że polityką zagraniczną kieruje rząd, ale musi to czynić we współdziałaniu z Prezydentem. Pozostaje pytanie, co się dzieje jeżeli tego współdziałania nie ma? Było też konkretne zapytanie o szczyty Rady Europejskiej – Prezydent ma prawo w nich wedle TK uczestniczyć, ale musi działać w ramach polityki rządu. A co zrobić jeżeli nie chce w jej ramach działać? Na to już Trybunał nie odpowiedział, a swoją interpretacją potwierdził niespójność konstytucji, która zakłada współpracę, ale cały czas nie wiemy, co robić jeżeli tej współpracy nie ma. Jasno z tego widać, że musi być ostatnia instancja. Polska powinna mieć albo system kanclerski, albo prezydencki. Przy naszym poziomie kultury politycznej naiwnością jest zakładanie, że między tymi ośrodkami będzie współpraca – konstytucja powinna jasno określić prymat jednego z nich. Oczywiście w dającej się przewidzieć przyszłości nie ma na to szans.

Brak programu pozytywnego.


Dokładnie, wbrew propagandowym zaklęciom PiS w bardzo wielu sprawach brakuje programu pozytywnego, bo ta partia przez osiem lat rządów bardziej koncentrowała się na zwalczaniu PO niż na tworzeniu alternatywnych rozwiązań. Dlatego z taką ochotą przyjęła założenie, że jak wszędzie, gdzie się da wsadzimy swoich ludzi, to będzie lepiej bo oni są uczciwsi, bardziej patriotyczni itd. W paru miejscach to się oczywiście może sprawdzić, ale w większości raczej nie. Znakomicie to widać choćby po szefie dyplomacji. Jest to postać zupełnie nietrafiona, co przyznają po cichu nawet niektórzy zwolennicy PiS-u. Dostał stanowisko, które go przerasta pod każdym względem. W efekcie swojej medialnej nadpobudliwości i licznych gaf, potęguje problemy rządu PiS-u na arenie międzynarodowej, miast je ograniczać. Oczywiście przy kursie wyznaczonym przez Kaczyńskiego i tak mielibyśmy problemy z Komisją Europejską, ale szefem MSZ mógłby być ktoś, kto by te sprawy choć trochę łagodził, a nie dolewał oliwy do ognia. Waszczykowski to kliniczny przykład tego, że sama zmiana kadrowa nie jest gwarancją lepszego funkcjonowania instytucji.

#publicystyka