Wpis z mikrobloga

„Ponad 10 lat temu Mateusz Żukowski wyszedł z domu i do tej pory nie wrócił. Dziś miałby 20 lat. Pełni nadziei rodzice wciąż podkreślają, że ma... Pierwotna wersja zakładała, że chłopiec utopił się w okolicznej, zdradliwej rzece Wieprz. Dziś już wiadomo, że to nieprawda. W całej sprawie nadal jest bardzo wiele wątpliwości i niedomówień. Chłopiec przepadł jak kamień w wodę dokładnie w Dzień Matki w 2007 roku. Jego rodzice odchodzą od zmysłów, ale wciąż nie tracą nadziei. W poszukiwaniach syna poruszyli już niebo i ziemię i – jak mówi ojciec chłopca – z pytaniem „Gdzie jest Mateusz?” nie zadzwonili jeszcze tylko do Boga i do samego diabła. Czy rodzice chłopca mają szanse jeszcze odnaleźć swojego syna? Czy dowiedzą się, co spotkało ich ukochane dziecko? Mimo że większość nie wierzy w pozytywne zakończenie tej historii, oni wciąż są pewni tego, że ich syn żyje. – I nie ma innej możliwości! – podkreśla stanowczo ojciec chłopca. Ujazdów to niewielka wioska położona w województwie lubelskim w powiecie zamojskim. To tam wraz z rodzicami: ojcem – Andrzejem i matką – Marzeną oraz czwórką rodzeństwa – Piotrem, Angeliką, Pawłem oraz najmłodszą Martynką mieszkał Mateusz. Rodzina chłopca to zwyczajni ludzie, tacy jakich wiele w całej Polsce. Żyli normalnie, może nieco bardziej skromnie niż inni, ale najważniejsze dla nich było to, że mieli siebie. Tego jednego dnia poza dzieckiem stracili wszystko to, co dla każdego z nas jest bezcenne – poczucie bezpieczeństwa oraz wiarę w ludzi. Od tego dnia przyszło im walczyć z niepewnością, która powoli, dzień po dniu zabija ich rodzinne relacje. 26 maja 2007 roku był wyjątkowo upalnym dniem. 10-letni wówczas Mateusz od rana pojechał wraz ze swoim tatą na ryby. Pan Andrzej kilka dni wcześniej kupił skuter i Mateusz był szczęśliwy, że może wraz z ojcem się nim przejechać. Chłopiec, mimo tego, że panicznie bał się wody, uwielbiał łowić ryby – była to jego największa pasją, oczywiście zaraz obok gry na komputerze. Mama Mateusza tego dnia nad ranem wróciła po nocnej zmianie z pracy i położyła się spać – wiedziała, że Mateuszek ma być z tatą na rybach. Najmłodszą córką – 1,5 roczną Martynką zajęła się jej siostra Angelika. Około godziny 14.00 pan Andrzej postanowił wrócić do domu. – W domu byliśmy o 14.30. Słońce bardzo mocno grzało i zaczęła mnie głowa boleć. Mateusz włączył sobie komputer, a ja położyłem się spać. Umówiliśmy się, że pojedziemy nad zalew z powrotem po 16.00. Mateuszek tak lubił łowić… – wspomina tata chłopca. Tuż przed 15.00 chłopiec wyszedł z domu wraz z dwoma kolegami – mieszkającym w sąsiedztwie rodzeństwem. Wybiegając, Mateusz powiedział, że idzie się bawić do parku, nad wodę i że wróci tak, aby jechać z tatą na ryby. Kiedy minęła umówiona godzina, pan Andrzej obudził się i zaczął szykować wędki i resztę sprzętu. Zdziwiła go nieobecność syna w domu, jednak pomyślał, że może Mateusz zrezygnował z wyprawy na ryby i woli bawić się z kolegami. Dlatego też postanowił nie czekać dłużej na chłopca. Zapakował niezbędne przedmioty i zabrał na połów swojego drugiego syna – Pawła. – Z ryb wróciłem do domu około 21.00 – wspomina pan Andrzej. – Pytam się żony czy jest syn, a ona, że nie ma i zdziwiona pyta „nie był z Tobą?”. Zaprzeczyłem. Ona myślała, że chłopak pojechał ze mną na ryby. Zaczęliśmy go szukać po sąsiadach, ale nie było go nigdzie. Pojechałem wtedy do kolegów, z którymi Mateuszek tego dnia się bawił, ale tam też go nie znalazłem. Pytałem „gdzie Mateusz?”. A oni powiedzieli, że rozstali się z nim pod naszym domem i więcej go już nie wiedzieli. Potem jeszcze kilkakrotnie mówili co innego, a to, że Mateusz został w parku, a to, że poszedł do jeszcze innego kolegi, w końcu, że został nad wodą. Nie wiedziałem już, co mam myśleć. Rozmawiałem też z dziadkiem chłopaków i on mi powiedział, że Mateusz poszedł do „tarnogóry” . A u nas pójście do „tarnogóry” to oznacza, że poszedł z prądem, no, że się utopił. Zdenerwowałem się takim gadaniem. Wtedy postanowiłem, że zawiadomię policję – relacjonuje z drżeniem w głosie mężczyzna. Około godziny 22.00 ojciec chłopca zawiadomił policję o zaginięciu syna. Jeszcze tego samego dnia podjęto czynności, które miały doprowadzić do ustalenie miejsca w którym ewentualnie może znajdować się Mateusz. Użyto psa tropiącego, który podjął ślad i doprowadził funkcjonariuszy i rodzinę chłopca do brzegów rzeki Wieprz. Tam też w ponad metrowych pokrzywach rodzice Mateusza odnaleźli zwinięte w rulonik rzeczy swojego syna – brakowało tylko majtek. Te wszystkie fakty coraz bardziej upewniały zebranych w domysłach, że chłopiec najprawdopodobniej utopił się. Jednak matczyne serce wykluczało taką możliwość. – Czułam, że Mateuszek żyje, nie mógł się utopić. On bardzo, wręcz panicznie, bał się wody, fakt, że nawet jak jeździł na ryby, to zawsze trzymał się bardzo blisko męża i chodził tylko po brzegu. On sam, dobrowolnie, nie mógł wejść do tej rzeki. Nigdy nie wchodził do wody. Dlaczego miałby to zrobić akurat wtedy – mówi z przejęciem matka.
  • Odpowiedz