Wpis z mikrobloga

#konkurspisarski

Anulka została sama na świecie. Miała tylko sukienkę i odrobinę zapasów po ojcu zostawionych. Przykucnęła przy zimnym ciele i zapłakała. Kałuża łez na podłodze się zrobiła gdy słońce zachodziło. Wtem szmer przy nodze stołowej dał się słyszeć i głos zniecierpliwiony.

-A kto mi tu sufit przecieka. Pływać zachwalę zacznę.

Anulka się zdziwiła i rozejrzała po izbie, ale nikogo nie dostrzegła. Czyżby ze smutku głowa jej figle robiła?

-A to tyś dziecko utopić mnie pragniesz. Jeszcze trochę i słone jezioro tu będzie.

Anulka ponownie spojrzała i ujrzała muchomorka zza nogi stołowej wynurzającego się.

-A cóż to?

Rzekła a zdziwienie jej nad smutkiem górę wzięło.

-Jam ci dziecko skrzat Marcepan.

Wyszła zza nogi stołowej mała osóbka skrzata z kapelusikiem niczym muchomor.

-Ryczysz i ryczysz, kałuża na pół izby się zrobiła a mi na głowę kapie, bo mieszkam pod klepiskiem.

-Jakże tu nie płakać.

Załkała Anulka.

-Mateczka nie żyje, ojciec niedawno ducha wyzionął a ja sama bez niczego zostałam. Jakże sobie poradzę, kto się mną zajmie.

-Ehhh babskie problema.

Naburmuszył się skrzat.

-Widzę tu tylko dwa rozwiązania, drogie dziecko. Albo pójdziesz do miasta, może kto chleba ci da, może sprzedasz się w bramie i grosza zarobisz… ale i tak na toś za młoda. Albo tu z trupem zostaniesz i jak nie umrzesz z wycieńczenia to jad trupi cię weźmie boś za słaba by ciało pochować.

Anulka rzewnymi łzami zapłakała.

-Co ja teraz biedna zrobię.

Skrzat złapał się za bary. Pomarudził pod nosem, głową pokiwał i rzecze.

-Jest jeszcze jedno wyjście dla ciebie dziecko. Jako, że dobrze mi się tu pod klepiskiem przez te latka żyło zdradzę ci tajemnicę, którą tylko kapłani rytuałów prastarych zdobyli. Dąb wiedzy znaleźć musisz. Pradawne to drzewo konarami swemi otula każdego, kto wiedze pragnie zdobyć i przez lat siedem dusza osoby takowej doświadcza wizji świata, jakiej uczonym nawet się nie śniło.

-Jakże to drzewo może się mną zaopiekować?

Spytała skonsternowana Anulka.

-Przecie to roślina.

-Nie żadna zwykła roślina. Dąb którego gałęzie na krzyż rosną. Nie tak daleko dla ciebie, bo ledwie trzy dni rogi stąd na północ, opodal jaru złowieszczego.

Powiadają, że sam stworzyciel jego nasienie zasadził. A jak człowiek serce czyste ma to Dąb go przygarnie tak, że ten o nic martwić się nie musi. Dawno, dawno temu byli tacy, co go czcili, ale ich rody dawno powymierały, przyszła nowa moda na wiarę, wyrznięto i spalono na stosach tych, co mieli na nią inne zdanie to i starożytna wiedza przepadła bezpowrotnie.

Jesteś pierwsza osoba od prawie tysiąca lat, co o tym drzewie słyszy. Dlatego daję ci tę radę. Zawiąż tobołek z tymi okruchami, co w komodzie masz, w bukłak wody nalej i w drogę ruszaj, bo w tych okolicach tylko śmierć i cierpienie cie czekać będzie.

To powiedziawszy skrzat ponownie za nogą stołową się skrył i przepadł. Anulka się rozglądała, ale już go nie ujrzała.

Cóż to za przedziwne drzewo? Kołatały się myśli w głowie. Całą noc nie spała z przejęcia a o poranku zawiązała tobołek, bukłak zebrała i ruszyła w las dębu pradawnego szukać.

Dnia pierwszego swojej wędrówki małą sarenkę na osuwisku kamieni dojrzała. Zwierzę biedne desperacko się szamotało, by kopyto spomiędzy głazów wydobyć. Anulka się zlitowała nad zwierzakiem spięła się głaz ruszyła a sarenka wolna w las umknęła.

Wieczorem, gdy zmierzch zapadał, szałas dziewczynka z gałęzi zrobiła i tak zmęczona w nim zasnęła a do snu wycie wilków ją kołysało.

Drugiego dnia wędrówki pisklę nieopierzone na ziemi dostrzegła. Zlitowała się Anulka nad ptakiem spojrzała z przestrachem na gniazdo na drzewie wysokim, ale przemogła się, wspięła po pniu i pisklę z ziemi zabrawszy w jego domku umieściła.

Dnia trzeciego w dolince kałużę ujrzała a w niej ławicę rybek bezradnie miotającą. Najwyraźniej strumień wysechł a rybki dusiły się w jego pozostałościach. Anulka zdeterminowana by pomóc wodnym żyjątkom rozglądać się zaczęła i spostrzegła jak spomiędzy kamieni i zgniłego błota źródełko się sączy. Rozgarnęła ziemię a woda wytrysła zamieniając kałużę w staw, w którym rybki radośnie się pluskały.

I tak po wędrówce do jaru złowieszczego dotarła. Wiatr hulał pomiędzy konarami drzew niebo zasłaniających a chmury potęgowały mrok to miejsce ogarniający. Trzaski, szmery i jęki w jarze gościły a Anulka szła dzielnie przez niego.

Wyszedłszy z jaru, na polanę trafiła a tam dąb prastary z konarami na krzyż rósł . Niezwykłe drzewo roztaczało wokół siebie jasną aurę, panowała tam cisza i spokój.

Sen ogarnął Anulkę, więc na korzeniach dębu się położyła i w moment zasnęła.

Jakże dziwny sen miała. Dąb opluł jej ciało liśćmi jak dłońmi a ona sama opuściła swoją ziemską powłokę i szybowała w górę. Szybowała coraz szybciej i coraz dalej, najpierw widziała siebie w objęciach drzewa, potem już całą okolicę, góry z białymi szczytami mieniącymi się w oddali i lepiankę swoją.

I coraz szybciej i coraz wyżej podróżowała, dojrzała nieboskłon jak się zakrzywia i przemienia w nocne niebo, a ziemia jak piłeczka turla się coraz dalej i księżyc widziała, jako kulę i inne planety dojrzała a gwiazdy zaczęły ją mijać w zawrotnym tempie.

Mknęła coraz dalej poprzez wszechświat miała planety niezwykłe, niektóre skaliste inne gazowe olbrzymy, jeszcze inne błękitne jak ziemia. Jedne zamieszkane inne nie i widziała istoty, co na nich mieszkają. Jakże odmienne one były, czasem straszliwe, z wyglądu inne piękne jak anioły i miasta widziała z wieżami ponad chmury, te co w niebie latają i takie, co pod wodą czy ziemią się skrywają. Przelatywała koło statków przemierzających nieboskłon, tych wielkich i tych małych, tych co do innych planet ruszają i tych co na skraj wszechświata podążają. Srebrzyste spodki, długie niczym oszczepy, okrągłe, te jak kostka wyglądające i inne o kształtach przedziwnych. Istoty olbrzymie dostrzegała niczym wieloryby, które płyną w morzu kosmosu, te co pył między planetami pochłaniają i te co słońcami się grzeją, całe ławice razem z ich bogactwem i różnorodnością.

Chłonęła dusza Anulki obrazy życia wszelkiego, codzienne troski i dążenia istot wszelakich, ich miłości i wojny, kolonizacje nowych obszarów i destrukcje planet, ich wiedzę i glupotę. Płynęła po wrzącej powierzchni gwiazd i patrzyła na pustynie lodu planet wyrzuconych w bezkresną przestrzeń i widziała całe spirale galaktyk szumiących i tętniących życiem niczym mrowiska rozsiane w przestrzeni.

Zanurzała się w obrazach, które postrzegała aż naszło ją uczucie, że jej czas nadszedł i wracać musi do swego ciała, swojej ziemskiej wątłej skorupy. I znów mknęła szybsza od światła tam w to miejsce pod dębem gdzie podróż zaczęła a gwiazdy mijały ją jak iskry paleniska. Zanurzyła się w błękitnej atmosferze ziemi i lecąc nad szczytami górskimi ciemną wierzę ujrzała a w niej postać chłopca czarem wiedźmy otępionego. Zabiło serce Anulki i zadurzyła się w nim. Czuła, że jest jej przeznaczony tylko do niego jeszcze dotrzeć musi.

Wpadła w swoje ciało tak jak kamień wpada w wodę. Otworzyła oczy a świat tak jakby trochę się zmienił, postarzał. Teraz Anulka była młodym dziewczęciem, siedem lat minęło, gdy jej dusza wiedzę wszechświata zdobywała. Czuła się świeża, mądra i silniejsza, niż gdy jako dziecko przez mroczny jar szła. Świat przed nią nie miał tajemnic a ona stąpała po nim mając już cel w życiu i wiedziała jak go zrealizować. Udała się w tamtym kierunku gdzie na horyzoncie wieża wiedźmy majaczyła.

Mozolna przeprawa była już za nią, gdy cień czarnej konstrukcji przesłaniał niebo. Powietrze przepełniał odór zła i zgnilizny.

Wieża nie miała wejścia, więc Anulka wspięła się po pnączu do okna i zaczęła po komnatach się przechadzać. W końcu w jednej z spotkała swego wybranka skutego w kajdanach.

-A cuż to, a cóż to za chłopiec śliczny?

Zadała figlarnie pytanie.

-Kto tu jest? Jak tu trafiłaś?

Zapytał z przestrachem chłopak.

-Jestem Anulka… podróżniczka. Słyszałam, że tu jakiś przystojniak w kłopoty popadł. Jak ci na imię -spytała.

-Jestem Aren.

Odparł młody człowiek.

-Tak mnie nazywali zanim wiedźma Nekrofia nie zamordowała ojca mego, króla tej krainy i swymi czarami, pogrzebała dwór cały w bagnie, które jest naokoło tej wierzy. Zostałem tylko ja, zakuty w kajdany i dodatkowo oślepiony czarem bym nie uciekł. Teraz wiedźma zwie mnie Mięsko, bo ma dusza służy jej za pożywienie i każdego dnia mi ją wysysa. Musisz być szalona, że tu przybyłaś. Ona ciebie zabije.

-Nie lękaj się o mnie.

Odparła Anulka. Ja jeszcze ślepa nie jestem, pomogę ci stad uciec, a wiedźma niech zdycha z głodu. Kiedy ona wraca?

-Może być w każdej chwili.

Powiedział Aren.

-Wejdź po żerdzi i skryj się u powały póki jeszcze możesz.

Jak powiedział tak Anulka uczyniła a po chwili na dachu wierzy rozległ się łopot olbrzymich nietoperzach skrzydeł. Dało się słyszeć kroki po schodach i do komnaty weszła wiedźma. Smukła sylwetka jak u bogini, włos czarny i długi, skóra śnieżnobiała a oczy zimne złowrogie i czarne jak studnia.

Anulka przyczajona w cieniu u powały widziała wszystko, co działo się w izbie.

-Mięsko, Mięsko, choć tu do mnie. Pora na kolację!

Krzyknęła wiedźma. Chłopak z oporem poszedł za głosem. Wiedźma chwyciła za jego łańcuch i wpiła się swoimi ustami w jego, wysysając duszę. Po chwili młodzian upadł zemdlony.

-No najadłam się do syta.

Syknęła wiedźma.

-A teraz gadaj czy ktoś tu dziś był? Mam dziwne przeczucia.

Złapała Arena za kark i uniosła nad ziemię.

-Nikogo nie widziałem.

Wykrztusił chłopiec. Wiedźma badała go chwilę wzrokiem i z szyderczym śmiechem cisnęła w kąt. Zdjęła suknię i poszła spać do łoża.

Anulka czekała tylko na ten moment. Ześlizgnęła się bezszelestnie z powały i zabrała klucz z paska u sukni wiedźmy. Otworzyła kajdany Arenowi i poleciła mu czekać aż wiedźma opuści swe lokum. Odłożyła klucz na miejsce i wspięła się do swego ukrycia u powały.

Gdy wiedźma się obudziła nie zaprzątała sobie głowy chłopcem. Ubrała suknię i odleciała na nietoperzach skrzydłach.

To był znak dla Anulki, że trzeba uciekać z Arenem. Wyprowadziła go przez okno i trzymając za rękę razem uciekali byle dalej od gniazda tego zła. Niestety wiedźma coś przeczuwając zawróciła. Ogarnęła ją wściekłość widząc, że jej Mięsko uciekło.

Zdjęła klejnot z szyi i rzece.

-Tak jak chcę niech się stanie.

A z ziemi wnet powychodziły szkielety i gonić poczęły Anulkę z Arenem.

Już ich doganiają, już chcą rozszarpać a tu jeszcze urwisko przed uciekinierami wyrasta a skały jego tak zdradzieckie, że wspiąć się na nie niemożna.

Anulka się rozgląda a w krzakach łania siedzi ta sama, co przed laty, jako mała sarenka uratowana z jej rak została.

-Łaniu, Łaniu odwdzięcz mi się za przysługę. Chcę się dostać na urwiska górę.

Łania skoczyła wzięła młodych na grzbiet i z kamienia na kamień skoczyła tak szybko, że nawet nie spostrzegli, gdy byli na szczycie.

Jak tylko trupie kości dobiegają do urwiska, wspinają się, łamią karki i czaszki na stromiźnie. Nekrofia się rozsierdziła nie na żarty. Oczy jej poczerwieniały, kły wyszły na wargi a włosy dęba stanęły, zdjęła klejnot z szyi i rzece.

-Tak jak chcę niech się stanie.

Jej nietoperz już dogania Anulkę z Arenem tak ze ci smród jego paszczy na karkach swych czują.

Anulka się rozgląda a po niebie szybuje orzeł olbrzymi, ten sam co przed laty pisklęciem będąc z gniazda wypadł.

-Orle, Orle odwdzięcz mi się za przysługę. Zmłóć nietoperzowi skórę.

Orzeł zleciał na nietoperza jak grom. Sekundę później krwawy strzęp spadał z nieba na ziemię. Nekrofia otrzepała się z mięsa i krwi a jej wściekłość zapaliła pobliskie drzewa. Zdjęła klejnot z szyi i rzece.

-Tak jak chcę niech się stanie.

Już biegnie jak wiatr za Anulką z Arenem a drzewa na jej drodze rozpadają się z hukiem w drzazgi a skały zmieniają w pył. Już uciekinierzy czują szpony wiedźmy na swych kręgosłupach a tu jeszcze przed nimi jezioro olbrzymie wyrasta.

Anulka rozgląda się w koło i ledwie poznaje okolicę. To tu przed laty rozkopała źródełko by rybki nie pozdychały w kałuży, wody tyle było, że jezioro powstało.

-Rybki, Rybki odwdzięczcie mi się za przysługę. Most do ucieczki przed wiedźmą potrzebuję.

A tu rybki jedna za druga się nie ustawią. Tylko grzbiety dorodne z wody wystają a młodzi po nich na drugi brzeg uciekają.

Ledwie na drugim brzegu ich nogi stanęły a tu Nekrofia rozsierdzona na most z ryb wpada. Ledwie do jego środka uszła, gdy most się rozpadł a ryby wiedźmę na dno pociągnęły. Tylko kilka bąbli powietrza wypłynęło i popękało tworząc ogniki na wodzie.

Anulka z Arenem już nie musieli uciekać. Cieszyli się na brzegu jeziora, gdy wypłynęła rybka i wypluła z pyszczka klejnot, którym wiedźma czary przyzywała.

-Ale co nam po klejnocie jak go nie umiem używać.

Powiedział Aren.

-Ale ja wiele widziałam i wiele wiem.

Odparła Anulka. Wzięła klejnot do ręki i rzekła.

-Tak jak chcę niech się stanie.

Czarna zasłona mroku zeszła z oczu Arena a pierwsze, co zobaczył był najpiękniejszy, zapierający dech widok, jaki kiedykolwiek widział. Rozpromieniona uśmiechem twarz Anulki, jej lico jak słońce i oczy niby gwiazdy jasne.

Dzięki klejnotowi Anulka już nigdy nie musiała się o nic martwić. Jej wola zawsze była spełniona. Odczarowała dwór królewski z bagna dzięki czemu Aren odzyskał swój dom i jako prawowity następca tronu został koronowany na króla.

Mimo korony największym, najpiękniejszym i najwspanialszym klejnotem, jaki miał Aren była Anulka.

@rurka_kapilarna: