Wpis z mikrobloga

Gdy wysoki, chudy mężczyzna z burzą blond loków padł na ziemię powalony przez silnie uzbrojonych policjantów ze Specjalnej Grupy Operacyjnej, widoczny w tle budynek drewnianego pensjonatu Seascape Cottage coraz bardziej stawał w płomieniach. Adrenalina nie pozwalała na odczuwanie bólu w mocno poparzonym w wyniku pożaru ramieniu. Pod blond czupryną kołatała się jedna myśl: ile osób udało mu się w końcu zabić? Wystrzeliwując pierwsze pociski starał się liczyć ofiary, jednak po kilku rundach stracił rachubę. Jedno jest pewne: zwęglone ciała w płonącym za nim budynku powiększą końcowy wynik o dwa oczka.

Tasmania, oprócz malowniczych krajobrazów, słynnego futrzanego diabła czy też kilku popularnych australijskich browarów, 20 lat temu stała się znana z jeszcze jednego, dużo mniej przyjemnego faktu. Jako miejsce, do czasu masakry na wyspie Utoya, największego masowego morderstwa jakie świat zachodni widział.

Popołudniu 28 kwietnia 1996 roku, 28-letni Martin Bryant, po skończeniu posiłku na tarasie kawiarni Broad Arrow w zabytkowym tasmańskim miasteczku Port Arthur, wyjął ze sportowej torby lekki karabin samopowtarzalny Colt AR-15 i otworzył ogień w stronę pozostałych gości. Po rzeźni w lokalu, której końcowy bilans wyniósł 20 ofiar śmiertelnych, Bryant udał się w szaleńczą ucieczkę, porywając po drodze samochody, raniąc i zabijając kolejne przypadkowe osoby, ostrzeliwując przejeżdżające auta, a wreszcie barykadując się z dwójką zakładników w jednym z wypoczynkowych pensjonatów. Został ujęty rankiem następnego dnia po spowodowaniu pożaru budynku i skazany na 35-krotne dożywocie, po jednym za każdą ofiarę śmiertelną.

Masakra w Port Arthur odbiła się szerokim echem w światowym mediach, powodując zaostrzenie australijskich przepisów o posiadaniu broni samopowtarzalnej, skutkiem czego stał się zakrojony na szeroką skalę proces odkupienia przez państwo (tzw. buyback) ponad 640 tys. sztuk broni palnej od swoich obywateli (zdjęcie poniżej).

Dziś, po budynku kawiarni pozostały jedynie symboliczne ściany poświęcone pamięci ofiar. Wizyty na miejscu zbrodni próżno jednak szukać wśród punktów programu jakiejkolwiek lokalnej wycieczki. Podobnie jak w położonym na drugim końcu świata Oslo, mieszkańcy starają się nie rozmawiać o tych bolesnych zdarzeniach, a o jego sprawcy wypowiadać się co najwyżej inicjałami. Zabytkowe mury jednego z najstarszych australijskich miasteczek sprawiają wrażenie, jakby czas się w nich zatrzymał, chociaż niektórzy z jego zaledwie 500 mieszkańców woleliby pewnie, aby się cofnął.

#wanderlust - tag z mojej obecnej tułaczki po Oceanii oraz wyspach południowego Pacyfiku.

#podroze #pozdrozujzwykopem #swiat #ciekawostki #zainteresowania #bron #australia

PS. zdjęcie tym razem nie moje (Reuters).
Dwadziesciajeden - Gdy wysoki, chudy mężczyzna z burzą blond loków padł na ziemię pow...

źródło: comment_oUFBAhJFOl8sjJCKlmzy0pxYqOvGHqk5.jpg

Pobierz
  • 12
  • Odpowiedz