Wpis z mikrobloga

#zdzislawintheworld #podroze #podrozujzwykopem #meksyk #bacalar

Życie płynie na MELINIE

Dwa dni po tym jak dotykałem ptaka, okazało się że nie ma wolnych miejsc, bo miejsce jest tak dobre, że ludzie robią rezerwacje, więc musiałem ewakuować się z tego cudownego miejsca z papugami i własnym molo. W ogóle kto robi rezerwacje do hosteli? Ja jeszcze nigdy tego nie zrobiłem, a przez te 5 miesięcy tylko dwukrotnie zdarzyło mi się usłyszeć, że nie ma miejsc. I za każdym razem inne miejsce do spędzenia nocy było rzut patykiem. I ten przysłowiowy rzut patykiem od raju, była melina, w której się zatrzymałem.

Ja wiem, że melina to są ludzie, a nie miejsce. No, ale jak ma się dobrych ludzi i dobre miejsce na melinę, to można wznieść się na szczyty. A jedno i drugie było tam na najwyższym poziomie. Może zacznijmy od miejsca. Otóż budynek zbudowany był na wspornikach i zaczynał się od pierwszego piętra, a pod nim była prowizoryczna kuchnia, zadaszona część na namioty, "pokoje prywatne" - tak nazywano przestrzeń pomiędzy kolumnami odgrodzoną za pomocą zbitych palet i część gościnna - czyli to co można zobaczyć na zdjęciu. Na zdjęciu tego nie widać, ale te meble były stworzony chyba z myślą o krasnoludkach. Jak miałem tam przysiąść to oczami wyobraźni przenosiłem się do podstawówki, kiedy po nauczaniu początkowym zmienili nam ławki i krzesełka na większe, bo już prawie nikt się w nie nie mieścił. No i tu też nie bardzo się ktokolwiek mieścił, ale siedzieliśmy. No, ale parę dni to się można przemęczyć, na melinie.

Muszę też wspomnieć o sanitariach. Kible bez desek, w damskim tak samo, za to drzwi wejściowe do kabin jak w westernie. takie podwójne drewniane drzwi. I do tego kosz na śmieci na zużyty papier, ale to tutaj standard. Jak się o tym dowiedziałem, to spodziewałem się, że to będzie raczej obleśne i pod kątem wizualnym i zapachowym, ale jest zadziwiająco neutralne w obu tych kwestiach. Prysznice też słabo, wybetonowane pomieszczenie i tylko zimna woda. No, ale parę dni to się można przemęczyć, na melinie.

Z tyłu był też spory ogród, w którym można było rozłożyć namiot. Ja jednak swojego nie miałem, więc musiałem pożyczyć od gospodarzy, a że byli bardzo poczciwymi ludźmi, to nigdy nie składali swoich namiotów, więc wystarczyło sobie wybrać. Pierwsze co zrobiłem, to przeniosłem go pod dach, bo stwierdziłem, że wolę karimatę położyć na betonie, niż w razie deszczu zamoczyć wszystkie rzeczy. Bo ten mój namiot to było pół namiotu - nie miał tropiku. Na patykach opięta była jedynie siateczka, więc praktycznie jakbym spał na dworze pod moskitierą. No, ale parę dni to się można przemęczyć, na melinie.

W ogóle właściciele. Bardziej wyglądali mi na Kubańczyków niż Meksykanów, choć sam nie wiem skąd mi się takie skojarzenie wzięło w głowie. Prócz tego byli bardzo sympatyczni, mili, otwarci, znali wszystkich po imieniu, jak wychodzili to prosili wobec, żeby ewentualnym zbłąkanym wędrowcom przedstawić cennik i pokazać gdzie się mają rozłożyć. I do tego zupełnie nie przeszkadzało im praktycznie nic. A działo się całkiem sporo, bo jak wspominałem melina to głównie ludzie.

Głównie meksykanie tu mieszkali. I to tacy podróżujący na maksymalnym budżecie. I to takim naprawdę grubym. Większość czasu spędzali ćwicząc, albo kombinując w jaki sposób można zarobić pieniądze. I tak kilka osób robiły biżuterię skręcając ją z drucików, inne plotły ją ze sznurków, połowa osób grała na czymś, jedna dziewczyna ćwiczyła z hula-hop, jeden gość żonglował nożami i pochodniami. Chciałem napisać na początku w wolnym czasie, albo w przerwach od picia browarów i palenia zielska, ale to wcale nie było tak. Oni po prostu robili to wszystko ciągle i naraz. No, ale parę dni to się można z nimi przemęczyć, na melinie.

W ogóle o narkoturystyce to można napisać by całkiem sporo, bo nawet jeżeli nigdy nie miałeś i nie chcesz mieć niczego wspólnego z diabłem ukrytym w zakazanych substancjach, to i tak spotkasz je nie raz, nie dwa. I obok meliny w której mieszkałem, była melina w której można było nabyć marichuaninę. Zwykły wiejski sklep, a raczej okno wychodzące z czyjegoś domu na ulicę. Na parapecie stało parę zakurzonych jaj, dla niepoznaki, gdzieś z tyłu na półce jakaś zapomniana bułka, kilka cebuli i do tego mieszkało tam kilka osób, przy czym wszyscy byli zamieszani w ten bandycki proceder.

Kolega z meliny mi opowiadał oczywiście. Że tam i jakaś babuszka jest, że oboje rodziców i że dwójka dzieci w miarę dorosłych i każdy z nich na tajne hasło wyskakiwał z narkotyków. I tak sobie można pomyśleć, ale patologia. Choć ja wcale nie nazwałbym tego patologią, zanim nie poznałbym historii skąd to się wzięło i kto wpadł na taki pomysł i jak przekonał resztę domowników do czegoś takiego. Niestety nie dowiem się tego, bo ani mój hiszpański nie jest aż tak dobry, ani zapewne nikt by nie chciał się ze mną podzielić tymi sekretami, a do tego już wyjechałem.

Dzień zanim przeniosłem się na melinę przewróciłem się na deskorolce. Pięć miesięcy noszę ją ze sobą, a miejsc żeby pojeździć prawie nie tu nie ma. No, ale nie każdy dobry pomysł jest mądry, a nie każdy mądry pomysł jest dobry. W każdym razie jak zobaczyłem stan dróg, to stwierdziłem, że teraz będę szaleć. No i sobie, #!$%@?, zaszalałem. Straciłem panowanie i mi deskorolka skręciła prosto w kałużę błota. W której dość szybko wytraciła prędkość, a chwilę po tym i ja utraciłem w niej prędkość. Zyskałem za to piękny komplet obtarć sunąc po błocie.

Ciuchy były w takim stanie, że poszedłem w nich pod prysznic. Nie pomogło to im za bardzo, więc następnego dnia zaniosłem do pralni, która pomogła już trochę bardziej. Do tego okazało się, że dość konkretnie sobie zdarłem skórę na obu przedramionach, a do tego standardowo kolana i nawet straciłem fragment skóry na nosie. Także wprowadzając się na melinę, miałem już odpowiedni look.

Następnego dnia okazało się, że jakimś magicznym sposobem zachorowałem. Dostałem gorączki, co w połączeniu z prawie 40 stopniowym upałem dało mi się dość mocno we znaki i spędziłem kilka dni siedząc w miejscu i trzęsąc się. Obraz całkiem adekwatny do miejsca, w którym się znajdowałem. Także wbiłem przygotowany - cały w strupach, z gorączką, próbując przespać jak najwięcej, od czasu do czasu dotrzymując towarzystwa, żeby podłapać parę nowych słówek, ale parę dni to się można przemęczyć, na melinie.

I ostatnia meliniarska rzecz, której się zupełnie nie spodziewałem. No może trochę, bo mam taką drobną przypadłość, której nieświadomie folguję. Otóż bardzo często zdarza mi się zostawić prawie pełen żel pod prysznic. Nie zliczę ile razy podczas tej podróży tak zrobiłem, ale kilku podróżników powinno mi być wdzięcznych. To samo miało miejsce dziś, a dokładniej jakieś 15 godzin temu jak wyjeżdżałem z Bacalar - zostawiłem żel pod prysznic, który kupiłem w przeciągu ostatniego tygodnia. I po tym długim i męczącym dniu podróży musiałem się myć hostelową atrapą mydła, która zapewne bardziej nadaje się do zjedzenia niż do namydlenia. Człowiek może wyjść z meliny, ale melina z człowieka - nigdy.

wołam @dolandark @Refusek @L_u_k_as @Cooyon @Nabucho i @angeldelamuerte
źródło: comment_qqBlRzr7auauXzcxkw4irGxAXJrS7mRt.jpg
  • 6
@Nabucho: do postu chyba tylko jedno można wrzucić i na każdy komentarz też. Pomysł oczywiście dobry, bo jak później sklejam z tych historyjek podsumowanie miesiąca na blogu to daje o wiele więcej zdjęć. A jak to tu zrobić? Linkować do zewnętrznych albumów?