Wpis z mikrobloga

Zielony? Czerwony? Który to będzie tym razem? Brus poczuł jak kropla potu spłynęła mu po karku. Właśnie uświadomił sobie, że za każdym razem kiedy zadaje sobie te pytania obiecuje, że to już ostatni raz; że nigdy do tego nie wróci, bo tak nie można żyć. Ciągły stres, skoki adrenaliny, poczucie, że następny gest może być tym ostatnim w karierze. Świadomość nieodwracalnych skutków swojej decyzji. I za każdym razem ruga się w myślach, że znowu pozwolił sobie znaleźć się w tej sytuacji. Czerwony? Czy jednak zielony? A może biały? Tylko, że biały jest fikuśnie zakończony, jeśli go tknę może zruszyć całą konstrukcję, a wtedy … niech niebiosa mają mnie w swojej opiece! Czas mijał a on wciąż przyglądał się zakończeniom każdego z podłużnych obiektów. Lustrował je i analizował pod wszelkim możliwym kątem. Gdyby tylko ten niebieski nie przeszkadzał, wtedy widziałby więcej, mógłby lepiej ocenić sytuację, a tak? Nawet delikatne uniesienie czerwonego nie rozwiąże problemu. Zegar tykał nieubłagalnie, jak to zegary mają w zwyczaju. Albo coś zrobię, albo pozostaje mi ucieczka. Jak ja się w ogóle w to wplątałem? Trzeba było trzymać gębę na kłódkę. I jeszcze tylu gapiów. Na cholerę oni tu stoją? Jeśli popełnię błąd cały budynek pójdzie z dymem!
- Twój ruch. - usłyszał głos z góry.
No co ty nie powiesz? Oddech Brusa stawał się coraz głębszy, kiedy starał się uspokajać swoje skołatane serce. Teraz albo nigdy, pomyślał. Wóz albo przewóz. Koń albo koniak. Wyciągnął dłoń i przybliżył ją do białego patyczka. Wziął głęboki oddech i wstrzymał powietrze. Nie zwykł tego robić w takich momentach, ale tym razem sytuacja była inna. Tym razem pieprzony Lazur miał już jeden trójząb, dwa wiosła, jednego bosaka i czternaście oszczepów. Brus z trzema harpunami, jednym wiosłem, jednym bosakiem i pięcioma oszczepami, potrzebował trójzębu jak osoba z atakiem biegunki potrzebuje wychodka, natychmiast! Ciężko przełknął ślinę, zbliżył dłonie do cienkiego, białego obiektu. W pomieszczeniu zapadła cisza. Wszyscy w oczekiwaniu wstrzymali oddechy. Palec wskazujący lewej dłoni Brus oparł tuz obok jednego z zakończeń, tego fikuśnego. Za sobą usłyszał łkanie jakiejś kobiety. Poprawił się na krześle. Opuszkiem palca dotknął patyczka. Nie poruszył się. Patyczek, nie Brus. Choć Brus tez starał się być nieruchomy. Bardzo wolno zaczął zagarniać końcówkę obiektu pod swój palec. Przesuwając nim, starał się nie zahaczyć pozostałych. Wielu, łącznie z Lazurem, pochyliło się nad stołem i wpatrywało w te poczynania. I wtedy poruszył się! Brus, nie patyczek. Choć patyczek też się ruszał, bo był już w zaciśniętej pięści, którą mężczyzna wymachiwał w powietrzu.
- Ha! - wrzasnął Brus.
Wśród wiwatu, który rozległ się po całym pomieszczeniu, Lazur poderwał się z krzesła.
- Liczymy! - wrzasnął. - To jeszcze nic pewnego! Tym udowodnił, że bierki to dla niego tylko głupia gra. Nie mógł wygrać tej rozgrywki, to było po prostu niemożliwe. Mogli sobie liczyć ile razy chcieli, ale za każdym razem zwycięstwo byłoby po stronie Edmunda Brusa. I całe szczęście. Dla Brusa. Nawet teraz ściskany przez gratulujący mu tłum nie wiedział jak mógł się dać wplątać w ten zakład. Co prawda jest najlepszym znanym mu graczem w bierki w tej części kontynentu i to właśnie przesadna pewność siebie doprowadziła do tej sytuacji. Musiał ryzykować, by zdobyć ostatni trójząb! W przeciwnym razie … wolał nawet o tym nie myśleć.
Odesłał Lazura spojrzeniem stwierdzającym „a nie mówiłem”, po czym przeszedł przez wciąż wiwatujący tłum i napełnił kieliszek wódki. Osuszył go jednym haustem i nalał sobie kolejny. Tłum niech świętuje. Dostali jeden dzień wolny od strachu. Jutro wszystko zacznie się od nowa, ale to już nie problem Brusa. On będzie miał kaca i mało co będzie go obchodziło.

#fragment #tworczoscwlasna
  • 2
  • Odpowiedz