Kiedyś moi znajomi pojechali na dyskotekę do jakiejś podrzędnej miejscowości zeby hehe pobaletować z hehe dupami. Zasadniczo nie znam szczegółów tej imprezy, ale nie jest to szczególnie istotne w tej opowieści. Ot balet jak balet xD. Tak czy siak jakoś w nocy mocno już wstawieni postanowili powoli szykować się do powrotu. Wyszli z tuputajki, wsiedli do samochodu (kierowca naturalnie nie pił cnie) i ruszyli w drogę powrotną.

Podczas przejeżdżania przez jakąś losową wólkę czy inne wypiździewo kolonia zauażyli jebutny szyld z napisem KEBAB, dumnie umiejscowiony na elewacji czygoś co w równoległym wszechświecie mogłoby nosić miano punktu gastronomicznego, a wręcz prawilnej, wielkomiejskiej budki - kebabiarni.

Bohaterowie mojej opowieści przyciągnięci magnetyzmem bijącym z charyzmatycznego napisu postanowili zatrzymać się by spróbować lokalnego przysmaku gdyż o dziwo lokal był jeszczy czynny sprawiając wrażenie oczekiwania na #!$%@? delikwentów z dyski. Po przekroczeniu progu spostrzegli, że zasadniczo nie była to nawet typowa "budka" z kebabem, a część lokalu/domu mieszkalnego zaadaptowana na typowo wiejski sklep spożywyczy tj. 70% alkoholu i 30% spożywki i chemii gospodarczej marki aro. Czynnikiem odróżniającym go od tradycyjnych sklepów była możliwość skonsumowania kebaba prosto spod ręki mistrzyni kuchni, maestro wiejskiej starej Grażyny, która oczywiście miała nadwagę, chodziła z nóżki na nóżkę jak kaczka, a z pieprzyka na jej policzku wyrastała urokliwa kępa czarnych włosów.

Koledzy