W sylwestra 1999r. przyszła do mnie koleżanka ze szkoły. Rodzice dali nam odrobinę gazowanego czerwonego wina żeby dodać nuty dorosłości partyjce bierek, którą rozgrywałyśmy. Wino mi nie smakowało i nie mogłam go dopić.
Nie mogłam go dopić także dlatego, że bardzo się tej nocy bałam. Obie z koleżanką bardzo się bałyśmy, podsł#!$%@?ąc naszych rodziców rozmawiających w pokoju obok.
- Kiedy wybije północ, komputery na całym świecie przestaną działać.
- I nigdzie nie będzie prądu! Jak my sobie poradzimy?
- Nie poradzimy sobie. Będzie katastrofa.
- Wszystkie samoloty rozbiją się o ziemię. One też mają przecież komputery. Tylu ludzi zginie, wyobrażasz sobie?
Nie mogłam go dopić także dlatego, że bardzo się tej nocy bałam. Obie z koleżanką bardzo się bałyśmy, podsł#!$%@?ąc naszych rodziców rozmawiających w pokoju obok.
- Kiedy wybije północ, komputery na całym świecie przestaną działać.
- I nigdzie nie będzie prądu! Jak my sobie poradzimy?
- Nie poradzimy sobie. Będzie katastrofa.
- Wszystkie samoloty rozbiją się o ziemię. One też mają przecież komputery. Tylu ludzi zginie, wyobrażasz sobie?
- Straszne rzeczy. Dziecko wybuchło.
- Co?
- U Kurdów. Dziecko wybuchło. Sześćdziesiąt osób zginęło.
Zawsze gdy rozmawiam z mamą przez telefon, mam wrażenie, że dodzwaniam się do jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w której etykieta towarzyska wymaga by - po pierwsze - nie mówić o sobie, a po drugie - aby nie wspominać o dobrych rzeczach, bo to straszliwy nietakt.
- Jak się czujesz, mamo?