Wrzucam jeszcze raz to samo, wyjaśnienie pod pastą
Medalion w kształcie żaby zadrżał, gdy się zbliżyły. Nie otwierając oczu zacząłem nasłuchiwać szelestów. Usłyszałem bieg czterech, może pięciu osobników. Słyszałem, jak ich łapy uderzają o suchą ziemię, potem słyszałem dech z ich pysków, a gdy usłyszałem bicie ich serc, zeskoczyłem z drzewa. Księżyc był w pełni, nie potrzebowałem pochodni, aby je zobaczyć, nigdy jej nie potrzebowałem. One zresztą też nie potrzebowały światła, aby mnie widzieć, a nawet jeśli, wystarczał im tylko mój zapach. Dla nich był kuszący; przyspieszał tętno, pieścił nozdrza, kusił swym pięknem. Dla mnie to po prostu smród kocich szczochów, szałwii i śledzia. Nie cierpię go.
Wyjąłem zza pasa bolas - dwa ciężarki połączone srebrnym łańcuchem, po czym zacząłem nim kręcić. Bestie wodziły wzrokiem za metalową kulą, miałem nadzieję, że któraś z nich spróbuje pokazać przed resztą dominację, jednak przeliczyłem się. U gatunków, których jedynym warunkiem kopulacji jest posiadanie otworu, wykazanie się przed grupą nie ma znaczenia.
Sztylet świsnął pierwszemu prosto między oczy, wtedy ruszyły. Rzuciłem bolasem, bestia o czerwonym futrze upadła na ziemię równie szybko, jak wyciągnąłem miecz z pochwy. Chciałem do niej doskoczyć, jednak zbliżało się do mnie kolejne monstrum. Wielkie ślepia kipiały pogardą, mdliło mnie, gdy patrzyłem w te oczy. Ciąłem płasko, nienawistnie właśnie w nie. Czerwona posoka towarzyszyła skowytowi mojego przeciwnika, lecz nim zamilkł, wilczy pysk zacisnął zęby na moim udzie.Stłumiłem ból, dźgnąłem końcem posrebrzanej stali w grzbiet potwora, a gdy ten zaryczał, wygrzebałem nogę z sideł jego paszczy oraz poprawiłem ciosem w skroń.
Nie zdążyłem ochłonąć, gdy tłuste cielsko zwaliło mnie na ziemię. Czerwona paszcza kłapała przed moją twarzą. Ignorując ból, smród i ciężar oswobodziłem dłoń, po czym złożyłem ją w znak Wyper'alay. Monstrum, jakby za uderzeniem niewidzialnego tarana, wyleciało kilka metrów w powietrze. Zmęczyłem się, niedobrze. Druga bestia próbowała wykorzystać to, że leżałem, więc ja wykorzystałem jej pewność, iż coś to zmienia. Gdy zbliżyła się wystarczająco, wylałem zawartość trzymanej w ręku fiolki prosto do jej otwartego pyska. Dla jednych woda z mydłem to tylko środek higieny, dla innych zabójcza trucizna. Może zrobiłem się zbyt miękki, ale skróciłem męki mojego przeciwnika. Został tylko jeden. Czerwony. Cios mojej kinetycznej magii zaledwie go ogłuszył. Staliśmy naprzeciwko siebie. Wściekli. Ruszył na mnie, ja na niego, ślepo kierowani swą gniewną ekstazą. Skoczył na mnie, skoczyłem w bok, zrobiłem półpiruet, ciąłem po karku, upadł. Futrzasta głowa potoczyła się po ziemi, jednak bestia ostatnimi siłami skierowała się ku mnie. Żałosna, pryszczata twarz z wyrzutem spojrzała na mnie i spytała:
Medalion w kształcie żaby zadrżał, gdy się zbliżyły. Nie otwierając oczu zacząłem nasłuchiwać szelestów. Usłyszałem bieg czterech, może pięciu osobników. Słyszałem, jak ich łapy uderzają o suchą ziemię, potem słyszałem dech z ich pysków, a gdy usłyszałem bicie ich serc, zeskoczyłem z drzewa. Księżyc był w pełni, nie potrzebowałem pochodni, aby je zobaczyć, nigdy jej nie potrzebowałem. One zresztą też nie potrzebowały światła, aby mnie widzieć, a nawet jeśli, wystarczał im tylko mój zapach. Dla nich był kuszący; przyspieszał tętno, pieścił nozdrza, kusił swym pięknem. Dla mnie to po prostu smród kocich szczochów, szałwii i śledzia. Nie cierpię go.
Wyjąłem zza pasa bolas - dwa ciężarki połączone srebrnym łańcuchem, po czym zacząłem nim kręcić. Bestie wodziły wzrokiem za metalową kulą, miałem nadzieję, że któraś z nich spróbuje pokazać przed resztą dominację, jednak przeliczyłem się. U gatunków, których jedynym warunkiem kopulacji jest posiadanie otworu, wykazanie się przed grupą nie ma znaczenia.
Sztylet świsnął pierwszemu prosto między oczy, wtedy ruszyły. Rzuciłem bolasem, bestia o czerwonym futrze upadła na ziemię równie szybko, jak wyciągnąłem miecz z pochwy. Chciałem do niej doskoczyć, jednak zbliżało się do mnie kolejne monstrum. Wielkie ślepia kipiały pogardą, mdliło mnie, gdy patrzyłem w te oczy. Ciąłem płasko, nienawistnie właśnie w nie. Czerwona posoka towarzyszyła skowytowi mojego przeciwnika, lecz nim zamilkł, wilczy pysk zacisnął zęby na moim udzie.Stłumiłem ból, dźgnąłem końcem posrebrzanej stali w grzbiet potwora, a gdy ten zaryczał, wygrzebałem nogę z sideł jego paszczy oraz poprawiłem ciosem w skroń.
Nie zdążyłem ochłonąć, gdy tłuste cielsko zwaliło mnie na ziemię. Czerwona paszcza kłapała przed moją twarzą. Ignorując ból, smród i ciężar oswobodziłem dłoń, po czym złożyłem ją w znak Wyper'alay. Monstrum, jakby za uderzeniem niewidzialnego tarana, wyleciało kilka metrów w powietrze. Zmęczyłem się, niedobrze. Druga bestia próbowała wykorzystać to, że leżałem, więc ja wykorzystałem jej pewność, iż coś to zmienia. Gdy zbliżyła się wystarczająco, wylałem zawartość trzymanej w ręku fiolki prosto do jej otwartego pyska. Dla jednych woda z mydłem to tylko środek higieny, dla innych zabójcza trucizna. Może zrobiłem się zbyt miękki, ale skróciłem męki mojego przeciwnika. Został tylko jeden. Czerwony. Cios mojej kinetycznej magii zaledwie go ogłuszył. Staliśmy naprzeciwko siebie. Wściekli. Ruszył na mnie, ja na niego, ślepo kierowani swą gniewną ekstazą. Skoczył na mnie, skoczyłem w bok, zrobiłem półpiruet, ciąłem po karku, upadł. Futrzasta głowa potoczyła się po ziemi, jednak bestia ostatnimi siłami skierowała się ku mnie. Żałosna, pryszczata twarz z wyrzutem spojrzała na mnie i spytała:
Kurs brzmi fajnie, ale kwota powala.