@jankotron: Nic złego, ale na takie pomysły wpadaliśmy za młodych lat, początkowe czasy szkoły podstawowej, więc to nie żadna nowość ta b--ń na komary, my w wieku ok. 7 lat , takie cuda mieliśmy na użytek własny :) z tym że niebył to lakier do włosów, tylko jakieś dezodoranty które były w łazience :) Zdaję sobie sprawę że nibyło to zbyt humanitarne posunięcie w moim życiu, ale cóż mam poradzić?
Ja znalazłem niezawodny sposób na komary - prawdziwe Wunderwaffe. To taki p%@$#$$nik, który się podłącza do kontaktu, w środku jest wymienna płytka. p%@$#$$nik ten nagrzewa płytkę, płytka pod wpływem ciepła uwalnia jakieś związki eteryczne o ledwo wyczuwalnym kwiatowym zapachu.
Po dziesięciu minutach od podłączenia komary zaczynają latać otumanione pod sufitem, po piętnastu lądują na ścianach, firankach, meblach i nie uciekają, po dwudziestu zaczynają umierać, po czterdziestu pięciu minutach wszystkie nie żyją.
@niepokonany: Myślę, że grzeczniej będzie poprosić o elektrofumigator niż pierredolnik :)). Do domu to chyba najskuteczniejsza opcja (+moskitiera w oknach). Używam tego od czasów kiedy jeszcze babka musiała przysyłać wkłady z ameryki, a póki co żadna trzecia ręka mi nie wyrosła.
Komentarze (49)
najlepsze
zapomniałaś dodać, że śmierdzi od tego kwiatka niesamowicie.
Po dziesięciu minutach od podłączenia komary zaczynają latać otumanione pod sufitem, po piętnastu lądują na ścianach, firankach, meblach i nie uciekają, po dwudziestu zaczynają umierać, po czterdziestu pięciu minutach wszystkie nie żyją.
Nie
Raidy itp. wymiekaja przy tym. Nawet wynalazek z tematu.