U mnie pod koniec dzieciństwa zabawa w wojnę patykami-karabinami ewoluowała w strzelanie do siebie z kondostrzelek (odcięty gwint z butelki i nałożony nań palec od gumowej rękawiczki). Amunicja- jarzębina. Zabezpieczenia- nikt o nich nie myślał, dopóki jeden nie dostał między oczy. I już nigdy nie udało się zorganizować takiej bitwy, bo latanie z okularami było strasznie lamerskie, a bez nich jednak dużo osób się bało o oczy ;)
marzyliśmy o takich pistoletach!!! ale cóż... oni bawią się na przedmieściach a my mieliśmy cały las dla siebie i łąki i sady... łażenie po drzewach, latanie na linach po wąwozach, karabiny z patyków i łuki.. ah.. łuki to była prawdziwa broń z którą nie igraliśmy strzelaliśmy tylko jako "zawody" z tarczą a i tak jeden raz oberwał w ramie :) co za czasy... a ja już taki stary jestem :(
U nas między blokami często były jakieś prace ziemno-budowlane (kanalizacja deszczowa itp.), toteż często prowadziliśmy wojny w okopach. Za granaty służyły zaschnięte bryłki gliny. Zdarzyło się, że ktoś oberwał w głowę taką bryłą, w której niestety był kamień - rozcięta skóra na głowie, trochę krwi i koniec zabawy. Za to ile potem było do opowiadania, że ze 2 scenariusze można było napisać.
Komentarze (64)
najlepsze