Pamiętam jak dziś. Niedziela, szósta rano. Zima, wszyscy opatuleni szalikami, czapkami, kapturami czekają na tramwaj. Jeździły co 15 czy 20 minut więc była chwila czekania. Nic się nie dzieje. Przychodzi starsza pani w długim płaszczu. Raczej biedna z wyglądu. Jak gołębie ją zobaczyły od razu się zleciały. Pani rzuca kawałki chleba. Gołębie sobie dziobią. Pani wyciąga z kieszeni jakieś ziarna, wyciąga rękę. Gołębie siadają na niej. Pani nagle myk, jednego gołębia zawinęła
Komentarze (4)
najlepsze