Marcin i Michał objechali prawie całą Norwegię.
Przez tydzień szukali jakiegokolwiek płatnego zajęcia. Pomimo, że obaj
znają angielski (Michał bardzo dobrze) i mają doświadczenie w pracy za
granicą, niczego nie znaleźli. Dlaczego poszło im tak źle?<br /> Dwaj
30-latkowie na wyprawę wyruszyli 7 czerwca z Leszna (Wielkopolska). Do
Seata Ibizy z 1996 r. zapakowali pokaźne zapasy jedzenia, namiot,
ubrania i trzy połówki wódki, która później miała okazać się bardzo
cennym towarem. - Przed wyjazdem przeglądaliśmy fora internetowe
poświęcone Norwegii, staraliśmy się zdobyć jak najwięcej informacji o
tym kraju - zapewnia Marcin. - Rozesłaliśmy również spore ilości CV do
różnych firm, ale w 80 proc. pozostały bez echa. Z kolei odpowiedzi
wszystkie były negatywne.
No to w drogę
<p>Pomimo pierwszych niepowodzeń Wielkopolanie ruszali w drogę pełni
optymizmu. W końcu rozmowa twarzą w twarz to zupełnie coś innego niż
bezosobowy mail.<br /><br />Ponieważ mieszkają stosunkowo blisko niemieckiej
granicy, do Norwegii postanowili dostać się promem z Danii. Podróż z
miejscowości Hirthals zajęła 2, 5 godziny. Bilet na prom kosztował 60
euro, ale z Norwegii do Danii już 80 euro. - Chociaż istnieje możliwość
zakupu biletu przez internet, nie opłaca się tego robić, bo na miejscu
jest taniej - radzi Michał.<br /><br />Mężczyźni nie mieli jasno obranego
celu, do którego chcieli się udać. - Początkowo myśleliśmy o Bergen,
jednak napotkani Norwegowie odradzali nam ten pomysł. Tłumaczyli, że
tamtejsi mieszkańcy są "hard", czyli radzą sobie ze wszystkim sami i do
pomocy nikogo nie najmują. Jechaliśmy więc przed siebie, zahaczając
również o Oslo - opowiada Marcin.<br /><br />O pracę pytali w fabrykach, urzędach pracy, a także napotkanych ludzi. W czasie podróży nasuwały im się ciekawe spostrzeżenia.</p>
Nocleg za wódkę
<p>- To bardzo dziwny kraj, moim zdaniem nieporównywalny do żadnego
innego - uważa Michał, który m.in. rok spędził w Australii. - Nietypowe
jest na przykład to, że po prostu nigdzie - poza specjalnymi sklepami w
miastach - nie można kupić mocnego alkoholu.<br /><br />W związku z tym,
jednym z najbardziej poszukiwanych towarów jest wódka. - Dzięki niej
można naprawdę sporo załatwić - dodaje Marcin. - I tak jednego razu za
domek na kempingu zapłaciliśmy nie 600 koron, zgodnie z cennikiem, ale
200. W zamian za "zniżkę" zarządca kempingu dostał od nas połówkę.<br /><br />Napotykani
Polacy też chcieli kupić od leszczyniaków wódkę. Warto zatem zaopatrzyć
się w ten trunek wybierając się na fiordy, ale też nie można
przesadzać, bo przed wjazdem na prom zdarzają się kontrole.<br /><br />- W
ogóle Norwegowie są bardzo restrykcyjni jeśli chodzi o nadużywanie
alkoholu. - przestrzega Marcin. - Pewnego razu jadąc drogą zatrzymał nas
patrol policji. Niby to nic szczególnego, ale zatrzymywali wszystkie
przejeżdżające pojazdy, a ich kierowcom po kolei kazali dmuchać w
alkometr. Tylko ustniki wymieniali. - Mężczyźni wspominają, że na
podobną kontrolę w ciągu tygodnia trafili jeszcze dwukrotnie.<br /><br />Zwyczaje
drogowe też bardzo różnią się od naszych. Na większości odcinków
maksymalną dozwoloną prędkością jest 80 km/godz. Tylko w okolicach Oslo
można było jechać "setką". Polaka przyzwyczajonego do dużej samowolki na
naszych drogach może dziwić, że wszyscy tej prędkości przestrzegają i
nikt nikogo nie wyprzedza. - Za przekroczenie prędkości grożą po prostu
bardzo wysokie mandaty - wyjaśnia Michał.</p>
Drogo i jeszcze raz drogo
<p>Obaj Polacy potwierdzają powszechną opinię, że w Norwegii ceny są
astronomicznie wysokie. Kostka masła w przeliczeniu na złotówki kosztuje
20 zł, chleb 13 zł, pocztówka 10 zł. - Pewnego dnia wstąpiliśmy do
miejscowego baru - opowiada Michał - Poprosiłem o piwo dla siebie i wodę
mineralną dla Marcina, bo tego dnia akurat prowadził. Piwo 0, 4 litra
kosztowało 30 zł, z wody mineralnej mój kompan postanowił już
zrezygnować.<br /><br />Drogie są również noclegi. Polacy wprawdzie
początkowo rozkładali namiot, ale było zimno i przede wszystkim mokro,
bo często padało. Jedną noc przespali w samochodzie, w którym musieli
włączyć ogrzewanie. W końcu postanowili wynająć skromny domek, zwany tu
hytą. - Ceny kształtują się w granicach 300-1000 koron, z reguły może w
nich nocować do czterech osób - wyjaśnia Marcin. - Taka hyta za 300
koron jest bardzo skromnie urządzona. Znajdują się w niej jedynie dwa
łóżka piętrowe, czasem umywalka. Prysznic jest na zewnątrz, niekiedy
nawet dodatkowo płatny. Domek jest za to ogrzewany i jest w nim maszynka
elektryczna, więc można przygotować jakieś jedzenie lub chociaż zagrzać
wodę na herbatę.</p>
Żadnej pracy
<p>Przez cały czas dwójka naszych bohaterów bardzo intensywnie
poszukiwała pracy. Wjeżdżali do kolejnych miast i odwiedzali wszystkie
lokalne firmy. - Z reguły prosili nas o zostawienie CV - mówi Michał. -
Inni od razu mówili, że pracy nie będzie. W pamięci utkwiła im
szczególnie jedna rozmowa kwalifikacyjna. - Jeden facet zaprosił nas do
swojego biura i posadził przed sobą - wspomina Marcin. - Następnie wziął
do ręki nasze CV, bacznie im się przyglądał i coś sobie na tej
podstawie notował. Trwało to dłuższą chwilę, więc rozbudził nasze
nadzieje. Nie odzywał się jednak, tylko pisał. Nie wytrzymaliśmy więc i w
końcu zapytaliśmy, czy będzie jakaś praca. Ten spojrzał na nas i
powiedział, że nic dla nas nie ma. Po co więc były mu te notatki, nie
mam zielonego pojęcia.<br /><br />Polacy rozmawiali również z napotykanymi
Norwegami. - Większość z nich mieszka w drewnianych lub pokrytych
plastikową boazerią domach - tłumaczy Marcin. - Co roku lub przynajmniej
raz na dwa lata, trzeba te domki malować. Niestety, takiej pracy też
nie było. Leszczyniacy najczęściej słyszeli, że przyjechali za późno, że
miejscowi już mają ekipy remontowe. - Spotykaliśmy mnóstwo Polaków i
Litwinów. Prawie wszyscy jednak od lat przyjeżdżają w to samo miejsce,
ewentualnie polecają swoich znajomych.<br /><br />Skoro w fabrykach i przy
remontach nie było pracy, pomyśleli jeszcze o rolnictwie. Niestety, była
pierwsza połowa czerwca, więc na jakiekolwiek zbiory za wcześnie. -
Wysyp truskawek opóźnił się w tym roku przez długą i mroźną zimę - mówi
Michał.<br /><br />Po pięciu dniach byli coraz bardziej zniechęceni i
zaczęli myśleć o powrocie. Wtedy pojawiła się propozycja pracy przy
odmalowywaniu domu. - Robota miała zacząć się jednak za tydzień, a nam
kończyły się już pieniądze - narzeka Michał. - Poza tym byliśmy oddaleni
od tego miejsca o 500 km i dodatkowa kasa poszłaby jeszcze na paliwo.
Praca też była tylko tymczasowa, choć za kilka dni mieliśmy dostać po 7
tys. koron dla jednego. Podjęliśmy więc ostateczną decyzję, by wracać.</p>
Bilans zysków i strat
<p>Mężczyźni wydali po 2, 5 tys. zł na osobę. - Wszystko poszło na
paliwo i noclegi. - wyjaśnia Marcin. - Przez cały tydzień nic tam sobie
nie kupiłem. Całe jedzenie mieliśmy z Polski, na które wydaliśmy jeszcze
oddzielne pieniądze.<br /><br />Obaj są zgodni, że krajobraz w Norwegii
jest niepowtarzalny. Widzieli dużo, dojechali mniej więcej do połowy
kraju, gdzie leżał już śnieg. Cóż jednak z tego, skoro ich celem było
znalezienie pracy, a nie wakacje. Osobom, które myślą o podobnej
wyprawie w ciemno, radzą wziąć spory zapas gotówki. - Ci, którzy są w
ciężkiej sytuacji i na taki wyjazd muszą się zapożyczyć, lepiej niech
dadzą sobie spokój, by nie popaść w jeszcze większe tarapaty -
przekonuje Michał. - Prawdopodobieństwo znalezienia pracy zależy w dużej
mierze od szczęścia. Nie wykluczam, że gdybyśmy byli dłużej, w końcu by
się udało. Ale nasz budżet też był ograniczony.<br /><br />Zdaniem
leszczyniaków swobodne posługiwanie się angielskim w zupełności
wystarczy. - Tam każdy zna ten język, może jedynie poza starszymi
osobami po 70-tce - zapewnia Marcin. - Jedyny plus, że osoby ze
znajomością norweskiego pewnie wzbudzają większe zaufanie.<br /><br />Mężczyźni
przez tydzień odwiedzili około dwustu pracodawców. Uważają, że zrobili
wszystko co w ich mocy, by cokolwiek znaleźć. Może jedynie termin był
trochę nietrafiony - za wcześnie na rolnictwo (choć na taką pracę i tak
się nie nastawiali), a za późno na prace remontowe. Obaj mają za sobą
doświadczenie pracy w Wielkiej Brytanii i są przekonani, że tam dużo
łatwiej znaleźć zajęcie. Przede wszystkim Anglicy są bardziej otwarci na
obcokrajowców. Dla nich to norma, w Norwegii na przejezdnych wciąż
patrzy się z lekką nieufnością.<br /><br />Milena Waldowska<br />Źródło: praca4u.net</p>
Komentarze (3)
najlepsze