Drogie Wykopki (mam tu na myśli różowe i niebieskie paski, jak i tych użytkowników, którzy przeglądają Wykop bez posiadania konta),
Pomimo znaczącego stażu na Wykopie jest to moje pierwsze „znalezisko” , albo precyzyjnie rzecz ujmując spowiedź i sprostowanie do apelu https://www.wykop.pl/link/3355... mojego przyjaciela @Me-fisto, który był moim pełnomocnikiem prawnym w czasie mojej podróży.
Pozwolę sobie przedstawić:
- pasek: niebieski
- rocznik: 90
- staż wykopowy: można przyjąć, że od samiutkich początków portalu, kiedy sam @m_b jeszcze nie wiedział, że kiedyś przejmie stery. Niestety moja aktywność ogranicza się do przeglądania. Nie wykopuję i nie komentuję. Bierze się to stąd, że kiedyś zapamiętanie hasła w przeglądarce wymagało pewnej wiedzy z zakresu opcji przeglądarki, której ja nie posiadałem, a byłem zbyt leniwy na każdorazowe logowanie. Z resztą nigdy mnie nie ciągnęło udzielanie się w bitwie na komentarze, ponieważ mój stary walczył na onecie xD
Długo się zastanawiałem, czy napisać do Was, ponieważ wiele komentarzy było krzywdzących na Julii i mój temat. Cieszę się, że nasi rodzicie nie są tak postępowi jak ludzie w Brazylii i nie mają czasu na czytanie komentarzy na fb, wykopie, czy innych portalach.
Wiem, że jestem zobowiązany wytłumaczyć nasze „zaginięcie”, ponieważ ta wiadomość dotknęła wielu Wykopów, o czym świadczy dyskusja w komentarzach i liczba wykopów.
Do rzeczy.
We wrześniu 2018 roku Julia i ja na podstawie informacji zebranych od brata księdza Marcelo nt. Ekwadoru postanowiliśmy odszukać Indian Chachi, których jeszcze nie dotknęła łaska turystów. Znajdowaliśmy się w okolicach Esmerladas.
Północna część kraju, do której należą wyspy osławione przez Darwina została w kwietniu 2016 roku nawiedzona przez trzęsienie ziemi o mocy 7,8Mw. Ślady zniszczeń były nadal usuwane podczas naszej wędrówki. Doświadczyliśmy ich osobiście, gdy odwiedziliśmy posterunek policji (brak internetu – uszkodzona infrastruktura) w Camarones, aby dopytać o drogę do osady Chachi.
Policjanci ochoczo wskazali nam kolejne miasta w drodze do Indian: Rioverde oraz Chumunde i poinformowali, że na wioskach jeszcze długo będą się odbudowywali, ale miasta już posiadają internet. Kazali nam pytać o Indian w Chumunde, ponieważ dalsza podróż miała przebiegać przy użyciu czółna.
W Rioverde, w kafejce internetowej ostatni raz nawiązaliśmy kontakt ze światem. Chciałem się dowiedzieć: czy zagubiona w Vilcabambie ładowarka do akumulatorów aparatu została odnaleziona, podziękować za zaproszenie poznanemu w podróży studentowi oraz napisać krótką informację do mojej mamy.
Pośród drzew dżungli i wykarczowanych połaci przygotowanych do upraw, czy też polan na wypas bydła, prowadziła gliniasta droga do miasta zwanego Chumunde.
Dumnie brzmiąca nazwa administracyjna Chumunde w rzeczywistości skrywała w dżungli narożnik skrzyżowania z murowanymi budynkami handlowo-usługowymi, kościół z kamienia i wiele rozproszonych drewnianych domów stojących na palach wraz z wychodkami postawionymi przypadkowo niczym satelity krążące wokół planet.
Jak możecie się spodziewać, internetu tu nie było, ani przed trzęsieniem ziemi, ani po. Nie martwiło nas to specjalnie, ponieważ nosiliśmy się z zamiarem krótkiego - dwudniowego pobytu wśród Indian, o ile bylibyśmy mile widziani.
Na placu tuż przy stoku prowadzącego do rzeki, gdzie znajduje się przystań dla kilkunastu czółen natychmiast wzbudziliśmy zainteresowanie. Dwoje gringos, w mocno wypłowiałych strojach wpisujących się doskonale w kanon lokalnego dreskodu. Jednak kolor skóry i plecaki o wadze 25kilogramów znacząco wskazywały na obce pochodzenie. Lokalsi ochoczo i radośnie przyszli wypytywać: kim jesteśmy, co tutaj robimy i czy mogą nam pomóc.
Po chwili pojawił się barczysty mężczyzna o trochę niższym wzroście od pozostałych oraz kwadratowej twarzy z wąskimi oczami i zaciśniętymi ustami. Był to Fernando de la Cruz – nauczyciel w wiosce Chcachi zwanej Mediania. Oświadczył, że mamy wielkie szczęście, ponieważ jutro jedzie do Esmerladas po medyków i jeżeli prezydent Chachi (już nie mają wodza, mają prezydenta) zezwoli na nasz pobyt to jesteśmy mile widziani.
Zaoferował nam również nocleg w domu plemiennym w Chumunde, gdzie rano doświadczyliśmy osobliwego spotkania z jego kuzynem, który był przerażony widząc moją osobę w domu plemiennym, ale to już inna historia.
Oczekując Fernando, zrobiliśmy zupę pomidorową z kluskami lanymi. Po chwili przybył Fernando w towarzystwie starszego mężczyzny. Podzieliliśmy się posiłkiem pogadaliśmy chwilę i Fernando wraz z mężczyzną sobie poszli nakazując nam czekać.
W tym czasie Fernando organizował podróż do wioski, której pierwszy etap, ze względu na niski poziom wody w rzece przebiegał najpierw terenówką do oddalonej od Chumunde wioski o godzinę jazdy, a drugi etap właściwą podróż czółnem po rzece. W podróży towarzyszyła nam para wraz Cristianem, który odegrał znaczącą rolę w odnalezieniu nas.
Dotarłszy po półtoragodzinnej żegludze do wioski Mediania Fernando przekazał nam, że mamy zaproszenie na miesiąc i prosi nas byśmy uczestniczyli w nauczaniu dzieci języka angielskiego, ponieważ nie posiadają żadnego nauczyciela z tego przedmiotu. Spojrzeliśmy się po sobie, gdyż plan podróży obejmował powrót do Polski na Święta Bożego Narodzenia, a przed nami jeszcze Kolumbia, Wenezuela, Guyana, Surinam, Guyana fr. oraz droga do Rio de Janeiro skąd mieliśmy loty powrotne.
Mężczyzną, który zjadł z nami zupę pomidorową okazał się być prezydent Chachi, który wstępnie chciał się nam najpierw przyjrzeć zanim podejmie decyzję o zaproszeniu. Zgodziliśmy się na dwa tygodnie, ustalając, że informację o naszym pobycie przekaże chłopak z pary, która z nami przypłynęła. Julia napisała kartkę z wiadomością i nr Whatsapp do swojej mamy. Chłopak zobowiązał się do przekazania wiadomości w chwili, gdy trafi do cywilizacji.
Nasza wizyty była zagmatwana w wiele nieporozumień, gdyż mieszkańcy wioski przypuszczali, że jesteśmy lekarzami, których oczekiwali.
Lekarze i pomoc humanitarna przybyli dopiero wieczorem.
W ostatnim dniu pobytu ludzi z pomocy humanitarnej rozmawiałem z kierownikiem tej ekspedycji w języku hiszpańskim i angielskim prosząc by wysłała wiadomość(napisaną wcześniej na kartce przez Julię) za pośrednictwem Whatsapp po wejściu w zasięg sieci internetowej. Tłumaczyłem powagę sytuacji, ponieważ mama Julki utrzymywała kontakt z córką co 2-3 dni.
Podsumowując próbowaliśmy przekazać informację za pośrednictwem dwóch niezwiązanych ze sobą osób. Niestety jak miało się okazać, żadna z tych wiadomości nie dotarła do adresata.
Po upływie paru dni, mama Juli wpadła w rozpacz z tytułu braku kontaktu. Ostatecznie rozpoczęła poszukiwania korzystając ze wszystkich dostępnych możliwości: facebook, znajomych Julii i moich, mediów oraz fundacji.
Wraz narastającym rozgłosem również moja mama wpadła w panikę i zaczęła angażować się w poszukiwania. W ten sposób wiadomość trafiła poprzez Me-fisto na Wykop.
Nie obwiniam rodziców za akcję poszukiwawczą. Jestem im wdzięczny za troskę i miłość oraz cieszę się, że nieznajome sobie osoby potrafią się zjednoczyć, gdy przyświeca im wspólny cel. Cieszę się również z tego, że istnieje tyle empatycznych osób, które potrafią bezinteresownie nieść pomoc, choćby poprzez udostępnienie z pozoru nic nieznaczącego postu na fb. Jako rzecze powiedzienie: kropla drąży skałę.
Z mojej perspektywy akcja ta była niepotrzebna, ponieważ byliśmy bezpieczni. Ale brak informacji wzbudził niepokój, który mógł zostać załagodzony jedynie jedną z informacji: żyją lub nie żyją.
Mnie i Julię zgubiła technologia XXI-wieku oraz nadopiekuńczość rodziców, którzy są przyzwyczajeni do świata online, a nie na tym podróż polega, pokusiłbym się o stwierdzenie, że nie na tym życie polega.
Prawda jest taka i każdy kto był w miejscach zapomnianych przez Boga to potwierdzi: zaginięcie osoby w środowiskach nieuporządkowanych i nieodkrytych zazwyczaj kończy się tragicznie. Dowodzi to, że nieznacząca część komentujących osób była niepocieszona naszym odnalezieniem i tworzyła teorie krzywdzące np. że był to zabieg marketingowy lub żądała krwi!!!
Odnalazł nas internet, a ściślej – facebook. Pewna dziewczyna z Peru miała w znajomych Cristiana, który pracuje w ministerstwie turytyki Ekwadoru. Dziewczyna prosiła Cristiana by popytał biura podróży o nas, lecz on widziąc nasze zdjęcia opublikował post i filmik przedstawiający nas w Miedanii, że jesteśmy bezpieczni, tylko odcięci od cywilizacji.
Ze względu na daty ludzie nie dawali wiary. Została wysłana ekspedycja policyjna, celem uwiarygodnienia oraz sam Cristian porzucił swoje dwa dni pracy, by dotrzeć do Medianii i wykonać aktualne nagranie.
Jak się domyślacie, Indianie Chachi byli przerażeni sytuacją i zasmuceni, gdyż bali się oceny świata, że są niegościnni, bo nie posiadają internetu i prądu lub co gorsza zostaną posądzeni o porwanie!
Z mojej i Julki strony przepraszamy w pierwszej kolejności naszych rodziców oraz wszystkich przyjaciół i znajomych i jeszcze nieznajomych, którzy nie przespali wiele nocy, którzy angażowali się w poszukiwania oraz tych którym dostarczyliśmy negatywnych emocji.
Szczególne podziękowania należą się Leonardo z Brazylii, który koordynował akcję poszukiwawczą na terenie Peru, Ekwadoru i Kolumbii, ponieważ w policja Ekwadoru nie zarejestrowała naszego przekroczenia granicy Peru-Ekwador.
Policja Peru zarejestrowała nasze opuszczenie kraju, ale ze względu na trwającą w tym dniu uroczystość Maryjną w La Balza(Ekwador) była bardzo zajęta, więc przybiła nam pieczątki w paszporty, a wnioski wizowe schowała do szuflady i najwyraźniej nie wprowadziła danych do komputera. Stąd nie wiadomo było, w którym kraju się znajdujemy: Peru, Ekwadorze czy już w Kolumbii.
Z pozytywnych stron zaginięcia jest rozgłos jakim cieszyła się przez chwilę wioska La Mediania. Budowane zaufanie do policji Ekwadorskiej , gdyż parę miesięcy wcześniej w tej okolicy zostały znalezione dwie martwe Argentynki.
Odpierając zarzuty na nieprzyjazne nam komentarze odpowiadam:
Staram się być osobą odpowiedzialną. Mierzę siły na zamiary, ale również uporczywie dążę do celu. Hipsterski backpacking jest dla każdego pod warunkiem, że nie odrzuca drugiego człowieka. Nie ważne, czy będzie to przestępca, czy elita świata. Najważniejsze jest znaleźć wspólny język z drugą osobą i nie angażować się w niebezpieczne przedsięwzięcia. Jeżeli nie kreujemy się na cel, nie zostaniemy ofiarą.
Ludzie są zbawieniem i przekleństwem tego świata, ale to od nas zależy kim się dla nas staną.
Do najważniejszych naszych przygotowań do podróży należały:
- szczepienia
-ubezpieczenie podróżne (w tym akcje poszukiwawcze do 50tys. zł)
-wywiad środowiskowy zbierany na bieżąco wśród tubylców
-przejmowanie zachowań lokalsów dot. bezpieczeństwa
-powołałem pełnomocnika w osobie @Me-fisto, który zajmował się moimi sprawami urzędowymi w Polsce podczas mojej nieobecności
Nie dotykają mnie krzywdzące komentarze nt. mojej osoby, ponieważ wiem, że mierzymy ludzi własną miarą.
Jedynym bólem dupy, który mi doskwiera jest fakt, że poklask zdobywają osoby zaglądające ludziom do portfeli. Nie rozumiem, jakim prawem byliśmy oceniani jako osoby, które defraudują pieniądze publiczne poprzez wzywanie helikopterów i angażowanie osób dobrej woli?!
Chumunde
La Mediania
Zabawa w lesie
Dach Świata
Dziewczynka z ptaszkiem ;) - jest to dziki ptak, który zaprzyjaźnił się z tą dziewczynką, jeżeli ktokolwiek się zbliżył ptak odlatywał i wracał do dziewczynki, gdy była co najmniej 5m oddalona od innej osoby.
Wizyta policji
Komentarze (2)
najlepsze
chodzi o wrzesień 2016
Zapomniałem podziękować Karolinie, która koordynowała całą akcją wspierając mamę Julki.
Dziękuję Tobie Karolino i przepraszam, że Cię pominąłem w moich wypocinach.