Tak mnie wzięło na wspominki bo dziś Dzień Zaduszny to się rozpruje.
Z pamiętnika kontraktora.
Miejsce akcji:Subway linia D, Manhattan , Nowy Jork.
Czas akcji:popołudniowe godziny szczytu.Lato 2006.
Gonimy na pociàg na Brooklyn z dzidami na chate.
Bohaterowie:Stanley alias Kurwowski vel Stasiu z Podkarpacia RIP i ja.
Charakterystyka:Stanley typowa mordo Ty moja a pod nosem piękny wàs sarmacki , ja lat 21 bez wàsa.
Akcja!
Wbiegamy na peron po całym dniu dymania na dachu. Typowa polsko-amerykańska końporacja.Wy nam dolary , my wam dachy.My to ja i Stanley. Wy to rodzimy podwykonowca,który chycił robote od Włocha. Mniejsza o te.
Styrani stoimy na peronie , czekamy na pociàg po naszemu Subway. Narodu z całego świata, że jakby mieli mierzyc poziom powietrza w powietrzu to nie daliby rady bo gO2 tam nie ma. Stoimy ujebani po kolana w pocie i czekamy. Jeden po drugim wychylamy łeb czy już jest i czy już nadjeżdża. Nagle gwizd!Nagle świst!Yest!Wchodzimy do środka ujebani potem po kostki w pocie i tylko jedna myśl kołacze się po głowie. Posadź dupę na siedzenie. Nie ma nic wolnego. Cały naród z całego świata już siedzi wygodnie rozpoztarty w pomarańczowych siedzeniach wagonu. Nie ma szans przenika mi przez głowe na zmiane z przejeb@ne.Godzina stania po 12h tyrania na dachu w środku lata. Nagle niczym wybuch komety przepity głos Stanleya świdruje rytmiczny stukot wagonu a i ten rytmicznie klepie się w uda wołajàc "Fuckin asbestos!"
Kurz z krojonych desek na dachu unosi się w górę. Nasze dupy opadajà w dół. Siedzimy. Wyciàgamy nogi. Jedziemy do domu. Thanks Stanley! Byłeś genialny w swojej prostocie.