A pamiętacie haclówy? Miałem ich kilka. Zawsze w domu był dym o gumy z majtek, które wyciągałem :D Jak dobrze zrobiło się taką haclówę, to spokojnie do 5-6 piętra dolatywało :)
Pamiętam też "maściówy" do gry w kapsle zrobione z maści bengalskiej. To był rarytas i wygrać taką w bitwie na kapsle to było coś! Teraz już nie robią kapsli z "poduszkami" jak kiedyś...
Edit: Przypomniałem sobie właśnie jak wyglądała encyklopedia po
Oj taaa. Haclowa z porzadnego drutu to bylo cos. Bron o wrecz niesamowitej sile rażenia biorac pod uwage z czego sie toto robilo. Choc osobiscie bardzoej mnie bwiło strzelanie z takich małych czerwonych "jabłuszek" (jabuszka rajskie czy cus takiego no nie wiem). Bralo sie zaostrzony sienki kijek, nabijalo takie jabluszko na koniec, porzadny zamach i fru - udawalo sie nawet ladne odleglosci osiagac.
Sulfan zwierzę na "i" ? z tym akurat nie miałam nigdy problemów: indyk.
Nie wiem czemu jednak zawsze trudność sprawiało dzieciom wymyślenie zawodu na "j".
Najpopularniejszą odpowiedzią był oczywiście jajcarz, mimo wyjaśnień starszych kolegów o braku istnienia takowego zawodu, krzyk młodszego pokolenia wygrywał i odpowiedź zostawała uznana.
Dość często też jako młodym zbereźnym dzieciom do głów przychodziło w pytaniu zawód na "s" -striptizerka. Uzyskiwało się wielkie uznanie w gronie grających wypowiadając to
Skąd Ty w dzieciństwie miałeś nadmanganian potasu?!
Kiedyś spróbowałem małą łyżeczke saletry i koledzy mi powiedzieli, że to trucizna, poleciałem do mamy spytać sie co to saletra to mi powiedziała, że takie coś do rozmiękczania mięsa. Całą noc płakałem że mi się mięso w ciele rozmiękczy..
Brakuje zabawy w chowanego, strzelanie do siebie wzajemnie ze wszystkiego, co kształtem przypominało pistolet, zabawy w "policjantów i złodziei" i paru innych. Ah i za moich czasów zbierało się pokemony! Nie lubiłem grać o nie, zawsze wolałem zbierać. Bałem się, że przegram i nie uzbieram 150. :D
granie w 'piwko na przeciwko' najczęściej na placu zabaw
budowanie w piasku różnych przejść podziemnych i wlewanie tam wody
i ten ogromny żal jak było już ciemno i mama wołała do domu:)
u mnie w szkole jeszcze były takie karty, nazywało się to chyba flirt, dawało się karte (z reguły chłopak dziwczynie a dziewczyna chłopakowi) i mówiło numer np. numer 1 to było 'kocham cię', numer 2
Tak.Jezu zapomniałam o tej grze. Ale jej nie lubiłam przez długi czas bo byłam spaślak do 6 klasy i nikt mi nie chciał dać karty z "czy mogę cię pocałować":D :D I tak nazywało się to właśnie "Flirt"
O tak, noga na korytarzu przy użyciu piłki z gazety oklejonej szarą taśmą :) Jak się ją zbytnio podeptało to trzeba było "wyklepać" a najlepiej dodać jeszcze parę warstw żeby wyrównać ;)
Ale wiecie co. To też nie do końca prawda, że dzisiejsze dzieciaki siedzą cały czas przed komputerem na naszej-klasie, albo fotce. Moi bracia cioteczni (około 10,11 lat) też grają w miasta-państwa, bawią się, tak, jak my kiedyś i też będą to wspominać.
U mnie "sekreciki" nazywały sie "WIDOOCZKI" bez ściemy z podwójnym "O"(brzmi jak {widze oczki :D :D ) jakoś mnie to wtedy nie zastanawiało a i dzisiaj tak miło sobie przypomnieć. A ze skakania w gumę zrezygnowałam na rzecz solówek "za kiblami" oraz zbierania robali :D
Pewnego razu schowałam się za krawężnikiem i krzakami tak, że mnie nie było widać gotowa do biegu. Niestety mama z balkonu nade mną pokrzyżowała mi plany. Na pół osiedla krzyknęła dziecko co Ty robisz wstawaj z tej ziemi i marsz do domu. Oczywiście byłam zaklepana ;)))
Albo inne wspomnienie dzwonienie po domofonach i darcie się ziemniaki, pomidory, cebula. Kolega raz tak omyłkowo zadzwonił do siebie
chodzenie "na grandę" (żeby wyżerać komuś owoce z drzew),
zabawy w chowanego (bywało że i wieczorem),
zimą zjeżdżanie z taaakiej stromej górki z progiem na końcu (ale po którymś lądowaniu rozwaliły się moje teh best drewniane sanki :[),
Dzisiaj nie mogę się nadziwić jak można było iść w krótkich spodenkach wąską ścieżką wśród pokrzyw, albo wchodzić po desce na piętro pustostanu mając ~5m do gruntu pod sobą :/
a u nas wyjadanie już ledwo pojawiających się owoców wszelkich nazywało się "szaberek" :)
a zimą najlepiej jeździło się na białych prostokątnych pokrywach świśniętych z transporterów w masarni albo na małych saneczkach wielkości niemal naszych dupci zrobionych ze starych łyżew przybitych do obitej skają i gąbką deski... :))
ech... aż się łezka w oku kręci... piękne czasy... :|
Heh a grał ktoś z was w "Czołgi" w piaskownicy..wykopywało się ten mokry pod ziemia piasek i lepiło kule potem dołączaliśmy parę patyków niby że lufy sprzętu wojskowego i to wszystko po przeciwnych stronach murku piaskownicy. Szukaliśmy dość porządnego kamienia ale nie za ciężkiego i ogień :)... zabawa była przednia ale tylko wieczorami bo w dzień dzieciaki ganiały w środku piaskownicy i nie dało się strzelać :P. Pamiętam zawsze kłóciliśmy się bo
Pamietam, jak zawsze powrot do szkoly trwal nawet 2 godziny mimo ze byla to odleglosc nie wieksza niz 1km. Zawsze po drodze wpadalo sie na jakies fajne pomysly :)
o wiele milej wspominam blok edukacyjny we wtroki chyba na tvp1 - legendarny już kwant, sonda, i inne, do tego dokumenty national geographic. W szczytowym okresie trwalo to od około południa aż do teleexpresu o 17:) Niestety z czasem skracano długoś tego - ehh szkoda
a zabawa w przywiazywanie sie do krzesla/kaloryfera ? kto szybciej sie uwolni ? kiedys z siostra i kolezanka zrobilysmy wiekszy hardkor, na składakach pojechalysmy do lasku przy torach (jakis kilometr od domu) i tam siostra przywiazala nas kilkoma grubymi linami do drzewa (rece razem, pien miedzy nogami) poczym poszla sobie spokojnie na obiad. wrocila po nas za kilka godzin i jeszcze kazala sie odwiazywac !
Komentarze (390)
najlepsze
Od siebie dodam parę 'rozrywek':
- strzelanie z puszek z karbitem,
- rzucanie się piaskowymi grudkami - czasami okazywało się, że w grudce był kamień ;)
- gonitwy rowerowe - cosik jak berek połączony z podchodami,
- budowle ze słomianych bołd - trochę nas ganiali za to,
- gra w patyki,
- szałasy (tzw. bazy)
Strzelanie z karbitu rządzi. Raz jak strzelaliśmy na śmietnisku pod lasem to z krzaków wyskoczył leśniczy bo myślał że to kłusownicy :)
Pamiętam też "maściówy" do gry w kapsle zrobione z maści bengalskiej. To był rarytas i wygrać taką w bitwie na kapsle to było coś! Teraz już nie robią kapsli z "poduszkami" jak kiedyś...
Edit: Przypomniałem sobie właśnie jak wyglądała encyklopedia po
Komentarz usunięty przez moderatora
Nie wiem czemu jednak zawsze trudność sprawiało dzieciom wymyślenie zawodu na "j".
Najpopularniejszą odpowiedzią był oczywiście jajcarz, mimo wyjaśnień starszych kolegów o braku istnienia takowego zawodu, krzyk młodszego pokolenia wygrywał i odpowiedź zostawała uznana.
Dość często też jako młodym zbereźnym dzieciom do głów przychodziło w pytaniu zawód na "s" -striptizerka. Uzyskiwało się wielkie uznanie w gronie grających wypowiadając to
Mogło się to nazywać inaczej w różnych rejonach Polski. Zasady proste:
- minimum 2 zawodników,
- każdy okupuje swoje w miarę kwadratowe pole gry, które przylega jednym bokiem do pola sąsiada,
- typowe ustawienia pól to 2 obok siebie lub 4 w szachownice (do tego już trzeba było czterech),
- piłka do nogi,
- umiejętność podbijania piłki, najlepiej bez odbijania o podłoże,
- możliwość odbicia się piłki
Kiedyś spróbowałem małą łyżeczke saletry i koledzy mi powiedzieli, że to trucizna, poleciałem do mamy spytać sie co to saletra to mi powiedziała, że takie coś do rozmiękczania mięsa. Całą noc płakałem że mi się mięso w ciele rozmiękczy..
Komentarz usunięty przez autora
granie w 'piwko na przeciwko' najczęściej na placu zabaw
budowanie w piasku różnych przejść podziemnych i wlewanie tam wody
i ten ogromny żal jak było już ciemno i mama wołała do domu:)
u mnie w szkole jeszcze były takie karty, nazywało się to chyba flirt, dawało się karte (z reguły chłopak dziwczynie a dziewczyna chłopakowi) i mówiło numer np. numer 1 to było 'kocham cię', numer 2
Tak.Jezu zapomniałam o tej grze. Ale jej nie lubiłam przez długi czas bo byłam spaślak do 6 klasy i nikt mi nie chciał dać karty z "czy mogę cię pocałować":D :D I tak nazywało się to właśnie "Flirt"
ganianie za płuczką uliczną
sekreciki - takie szkiełka a pod nimi różne kwiatki i p!##!!#y, zakopane w ukrytym miejscu
puszki na szafie
breloczki sportowe
skakanie w gume
i wiele innych fajnych rzeczy
U mnie "sekreciki" nazywały sie "WIDOOCZKI" bez ściemy z podwójnym "O"(brzmi jak {widze oczki :D :D ) jakoś mnie to wtedy nie zastanawiało a i dzisiaj tak miło sobie przypomnieć. A ze skakania w gumę zrezygnowałam na rzecz solówek "za kiblami" oraz zbierania robali :D
Pewnego razu schowałam się za krawężnikiem i krzakami tak, że mnie nie było widać gotowa do biegu. Niestety mama z balkonu nade mną pokrzyżowała mi plany. Na pół osiedla krzyknęła dziecko co Ty robisz wstawaj z tej ziemi i marsz do domu. Oczywiście byłam zaklepana ;)))
Albo inne wspomnienie dzwonienie po domofonach i darcie się ziemniaki, pomidory, cebula. Kolega raz tak omyłkowo zadzwonił do siebie
chodzenie "na grandę" (żeby wyżerać komuś owoce z drzew),
zabawy w chowanego (bywało że i wieczorem),
zimą zjeżdżanie z taaakiej stromej górki z progiem na końcu (ale po którymś lądowaniu rozwaliły się moje teh best drewniane sanki :[),
Dzisiaj nie mogę się nadziwić jak można było iść w krótkich spodenkach wąską ścieżką wśród pokrzyw, albo wchodzić po desce na piętro pustostanu mając ~5m do gruntu pod sobą :/
a zimą najlepiej jeździło się na białych prostokątnych pokrywach świśniętych z transporterów w masarni albo na małych saneczkach wielkości niemal naszych dupci zrobionych ze starych łyżew przybitych do obitej skają i gąbką deski... :))
ech... aż się łezka w oku kręci... piękne czasy... :|
W zimie to zazwyczaj wracało się rowem, skacząc po lodzie. Chodziło oczywiście o to żeby ktoś się skąpał :)
wiem wiem cool story ;)
po raz drugi jak wiekszy ode mnie kolega robil mi samolot i mu sie puscilo niechcacy :)
Król zawsze bije królową, albo jak kto woli posuwa ;)