Po zarejestrowaniu się w hotelu, pojechałem taksówką spotkać się ze znajomym Marokańczykiem, którego poznałem 2 lata temu jak byłem w Stambule. Oczywiście, tak jak przypuszczałem, spotkaliśmy się w najdroższej i najładniejszej dzielnicy miasta gdzie znajdowały się wszystkie międzynarodowe znane sklepy oraz dwie wieże, wysokie na około sto metrów, które pełniły funkcję luksusowego hotelu, a ich łącznik był galerią handlową.
Gdy dojechałem na miejsce zapłaciłem za taksówkę, po raz pierwszy uczciwą, lokalną cenę. Umówiliśmy sie pod barem Sarafi, którego nie umiałem znaleźć. Zacząłem pytać ludzi, jednak każdy mi pokazywał inną drogę, dlatego napisałem wiadomość do kolegi i umówiliśmy się pod jednym z sieciowych sklepów. Po dwóch minutach zauważyłem, że machał mi z drugiej strony ulicy. Był ubrany w czarną marynarkę, trochę zużytą i dżinsy o tanio wyglądającym materiale. Jego ubiór wzbudził we mnie podejrzenie, zważywszy na to, że na serwisie społecznościowym wszystkie zdjęcia które umieszczał pokazywały, że jeździ na różne atrakcyjne wypady. Widziałem zdjęcia w drogich restauracjach, w wózku terenowym po środku pustynii czy też na spadochronie za ciągnącą go motorówką. Miałem o nim wyobrażenie, jako osoby, która żyje na wysokim standardzie. Poszliśmy w kierunku baru, który tak jak domniewałem, nie znajdował się w centrum handlowym tylko na jednej z bocznych ulic. Nie był to pierwszy raz, kiedy ktoś miejscowy kazał mi przyjść do miejsca, którego nie można było łatwo znaleźć. Zastanawiałem się, czy osoby mieszkające w danym mieście zdają sobie sprawę, że przyjezdni nie znają ich miasta i że mogą mieć wielki kłopot ze znalezieniem docelowego punktu, nawet w epoce smartfonów. W każdym razie dotarłszy do baru, mój znajomy przedstawił mnie jego dwóm kolegom. Marokańczyków widziałem dziesiątki razy, ale był to pierwszy raz w życiu kiedy usiadłem aż z trzema przy jednym stole. Zamówili mi herbatę i zaczęliśmy rozmawiać o Europie. Dwóch z nich nigdy tam nie było, ale mądrze wypowiadali się na temat historii czy geografii Europy. Znali całkiem dobrze w teorii Europę, w praktyce nie mieli pojęcia o panujących w niej realiach. Rozmawialiśmy o Marokańczykach na naszym kontynencie i o tym co tam robią. Mówili, że bardzo by chcieli tam pojechać, ale dla nich dostanie wizy Schengen graniczy z cudem. Mnie nie było łatwo rozmawiać na ten temat i im przytakiwać, tym bardziej, że ich agresywny sposób bycia mi przeszkadza. Ich mentalność cechuje wybuchowość. Wydaje się, jakby byli wściekli na cały świat, tym bardziej, że to właśnie oni w całej Afryce są najbliżej Europy, tylko 14 kilometrów cieśniny Gibraltarskiej dzieli ich od raju na Ziemi. Są tak blisko, a jednak tak daleko. Podczas rozmowy wychodziły wszelakie kompleksy bycia Marokaninem poprzez nachalne zachwalanie lokalnych atrakcji i warunków życia, które są dalekie od naszych standardów. Rozmowa mimo wszystko się nie kleiła. Z natury jestem uśmiechnięty, a to im przeszkadzało. W Maroko o życzliwości czy dobroduszności można zapomnieć. Jest to naród pełen nienawiści. Bardzo zamknięty, niemiły i tak jak już pisałem sprawiający wrażenie ciągle rozdrażnionego. Moim zdaniem ich sposób bycia wynika z faktu, że czują się odrzuceni przez Europę. Podobne zjawisko zaobserwowałem wsród nas samych Polaków. Od kiedy weszliśmy do Unii, poczuliśmy się bardziej zaakceptowani przez Zachód, a co za tym idzie, złagodnieliśmy. Nie musieliśmy już sterczeć na granicach z paszportami i liczyć na dobry humor celników. Teraz często nawet nie zauważamy, że już wyjechaliśmy z Polski do Niemiec czy do Czech.
Podobne zjawisko zauważyłem wsród Rumunów i Bułgarów. Stali się spokojniejsi, nie mieli już tyle pretensji do świata, co wcześniej. Kiedyś Maroko złożyło wniosek o przyjęcie ich kraju do Unii Europejskiej. Unia odmówiła szans na członkostwo m.in. z powodu nierozwiązanego konfliktu z Saharą Zachodnią, a przede wszystkim, nie pisząc tego bezpośrednio, grzecznie napisała, że Maroko nie leży w Europie. Maroko z drugiej strony jako jedyny kraj nie należy i nie chce należeć do Unii Afrykańskiej. Wszystkie osoby, które spotkałem podczas pierwszego pobytu w Maroko oraz te z którymi miałem sposobność rozmawiać we Włoszech bądź w Hiszpanii zaprzeczały, że Maroko jest w Afryce i mówiły, że Afryka zaczyna się dopiero pod pustynią. Tak, stuprocentowa czarna Afryka na pewno zaczyna się dopiero w Senegalu pod Saharą, ale to nie zmienia położenia geograficznego ich kraju.
Po około dziesięciu minutach pierwszy kolega musiał iść. Z pewnością odejście od stołu nie jest stosowne po tak krótkim czasie. Może faktycznie mu się spieszyło, chociaż w Afryce słowo pośpiech jest trochę nie na miejscu. Jednakże po kolejnych dziesięciu minutach drugi kolega również musiał iść. Poszedł zapłacić, natomiast mój znajomy wstał i powiedział, że za mnie zapłaci, ale czułem, że coś jest nie tak. Pośpiesznie udał się za swoim kolegą do środka i przez witrynę widziałem, że był nerwowy, ale nie widziałem czy wyciągnął portfel. Wyszli, pożegnałem się z nowopoznanym kolegą i poszedłem z moim znajomym przejść sie po mieście. Poszliśmy oczywiście do dzielnicy gdzie znajdowały się ambasady. Musiałem koniecznie zobaczyć tę amerykańską, inaczej wizyta w Casablance nie miałaby sensu. Po obejściu kilku ambasad weszliśmy do pubu. Wewnątrz ludzie palili papierosy. Dym unosił się wszędzie. Usiedliśmy i kiedy dostałem kartę, mocno się zdziwiłem. Był to jeden z najdroższych pubów w jakim kiedykolwiek siedziałem. Zamówiłem colę i kebaba, kolega bezalkoholowe mojito i pizzę. Colę dostałem w puszcze, a obok szklankę z lodem z tanią białą rurką w zielone paski. Rodzaj rurki, który u nas serwują najtańsze bary. W sumie ten bar na taki wyglądał, jednak ceny były zdecydowanie wygórowane. Zamiast kebaba przyszło pięć kawałków czegoś podobnego do falafela. Ewidentnie mrożony produkt po pięciominutowej kąpieli w gorącym oleju. Pizza natomiast była mała i sztywna. Ser na niej śmierdział. Nie była to mozzarella. Włoch zjedzenia takiej pizzy najprawdopodobniej by odmówił. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy o podróży, która mnie czekała i o tym jaką wielką szkodą jest fakt, że on nie może ze mną pojechać, pomimo olbrzymich chęci. miał ze mną pojechać na południe Maroka oraz do Sahary Zachodniej, której terytorium jest obecnie okupowane przez Maroko, także w tym przypadku nie potrzebował nawet paszportu, ale ostatecznie nie pojechał. Na ekranach w barze leciał mecz. Grała Barcelona, jej przeciwnikiem był paryski klub PSG. Cały pub śledził poczynania piłkarzy i kiedy Barcelona strzeliła gola, ta sztuczna radość z gola powaliła mnie na łopatki. Ci ludzie nie potrafią się z cieszyć. Źle się czułem w tym miejscu. Ludzie kibicowali hiszpańskiej drużynie, a powinni francuskiej, chociażby dlatego, że wszyscy znają język francuski i to własnie Paryż inwestuje miliardy euro w ich kraju na jego rozbudowę. Chciałem stamtąd wyjść. Im prędzej tym lepiej. Było to miejsce dla w miarę bogatych Marokańczyków, udających wielkie zainteresowanie europejską piłką nożną. Kiedy wypiliśmy i zjedliśmy, trzeba było za to wszystko zapłacić całkiem sporo, bo na taką kwotę w Maroko trzeba pracować aż tydzień. Kolega jak z procy wybiegł z pubu, mówiąc, że zostawił portfel w barze. Zrobiło mi się przykro. Nie trudno było się domyśleć, że kłamał. Po prostu nie miał grosza przy duszy. Zapłaciłem za ostatnie marokańskie dirhamy co miałem przy sobie i zostałem tylko z euro. O bankomat było w miarę łatwo, ale wybierać pieniadze w nocy na ulicy to duże ryzyko. Wyszedłem z pubu i czekałem na zewnątrz. Po pięciu minutach przyszedł i powiedział, że portfela już tam nie było. Musiał wejść z powrotem do baru i podładować koniecznie swój rozładowany telefon, aby pilnie się skontaktować, jednak nie zrozumiałem z kim. Czekałem na zewnątrz, nie chciałem już wchodzić do pubu. Czułem się tam nieswojo. W końcu wyszedł. Był nerwowy, jeszcze trochę i możliwe, że zacząłby się jąkać. Jego zachowanie kompletnie się zmieniło, chciałem wracać do hotelu, ale uparł się, że mnie odprowadzi. Na głównym placu w mieście bezpiecznie nie było. Pełno band chłoptasi, wrzeszczących w bardzo niemiłym dla ucha dialekcie arabskim. Przez centrum przechodziła nowoczesna linia tramwajowa. Była bardzo dobrze wykonana. W Polsce nie widziałem takich torowisk. Po niej jeździły tramwaje, identyczne do tych, które jeżdżą po francuskich miastach. Nowoczesne, ciche, eleganckie.
Po kwadransie dotarliśmy do hotelu, który znajdował sie nieopodal stacji kolejowej i portu. Był na jednym z nielicznym placów gdzie nie jeździły samochody. Wszedłem do hotelu zapytać się na recepcji czy nie wymienią mi euro, ale szybko zareagował pewien Niemiec, mówiąc że za godzinę z dziewczyną wraca do domu i że może mi sprzedać to co mu zostało. Po załatwieniu sprawy, wyszedłem przed hotel, na plac, na którym grało w piłkę około 20 młodocianych. Usiedliśmy na ławce i od razu zaczepił nas jeden chłopaczek. Jedyne pytanie jakie zadał po francusku, to skąd jestem. Powiedziałem, że z Polski. Nie zrozumiał. Powtórzyłem wielokrotnie, bezskutecznie i wtedy powiedziałem Alemagne (Niemcy). No i się zaczęło. Gadał, potem krzyczał do mnie po arabsku, jedyne słowo jakie dosyć często rozumiałem z jego przemówienia to Hitler. Mój kolega udawał, że jest Turkiem i że nie rozumie, chociaż bardziej Marokańczykiem niż on chyba się już nie da wyglądać, ale okazało się, że chłopaczek łyknął haczyk. Rozmowa wyglądała tak, że mówiłem do niego po francusku, ale nie miałem pojęcia czy on cokolwiek z tego rozumiał, wyglądało na to, że nie. Natomiast ja nie rozumiałem dosłownie nic. Po kilku minutach uspokoił się i zaczął robić skręta. Zostałem praktycznie zmuszony do zapalenia. Zrobiłem to dla świętego spokoju, ale przyznam, byłem ciekawy smaku i efektu. Skręt faktycznie był mocny. Na innej ławce, całkiem blisko nas leżał inny młody Marokańczyk, był skonany. Dowiedziałem się od kolegi, że ludzie często zażywają ostrych substancji. W sumie im się nie dziwie. Realia w tym kraju są okropne. Po tym wszystkim stwierdziłem, że najwyższa pora iść spać po pierwszym pełnym wrażeń dniu. Dałem rzekomo bogatemu koledze na taksówkę, aby nie wracał na piechotę, bo powrót na drugi koniec dwumilionowego miasta nocą, gdzie komunikacja miejsca jest kiepska, nie był najlepszym pomysłem. Pojechał i już go wiecej nie zobaczyłem i pewnie nie zobaczę. Wróciłem do pokoju, położyłem się na łóżku i zasnąłem.