By osiągnąć w życiu spełnienie, wyhodowany przez kłamliwe społeczeństwo na Ryśka z Klanu męski naiwniak musi umrzeć, by narodził się nowy, silny i szczęśliwy mężczyzna. Zdychaj! Dr Kubler Ross wyszczególniła siedem faz umierania człowieka; są one absolutnie zbieżne ze śmiercią męskiej fajtłapy, marionetki tańczącej na sznurkach społeczeństwa.
FAZA I UMIERANIA – NIEŚWIADOMOŚĆ
To okres życia mężczyzny, najczęściej młodego, który jeszcze nie był w związku. Czuje frustrację, różnego rodzaju lęki, poczucie niższości, gniew na "zgredów" i swoją sytuację życiową; media promują ideały, których w żaden sposób nie da się spełnić, co powoduje smutek i załamania nastroju. Koledzy mają ajfony, kaloryfer na brzuchu, modne ubrania, są akceptowani w swoich stadach (skejci, metale, skini, dresiarze, emo); niektórzy już jeżdżą własnymi samochodami, opowiadają przy wódzi o swych seksualnych podbojach (często podrasowane, niech lamusy zazdroszczą). Za moich czasów (końcówka liceum) był to kolega z komórką (pierwszy raz na oczy widziałem), imprezy w wypasionych mieszkaniach, ładne dziewczyny które miały mnie w nosie, żeby nie powiedzieć dosadniej. To sprawiało że czułem się nikim, ponieważ swoją wartość utożsamiałem z zasobami finansowymi rodziców, oraz atrakcyjnością przyciągającą ładne dziewczyny i fajnych kolegów. Tata jeździł trabantem, a ja się tego panicznie wstydziłem; koncentrowałem się jedynie na tym co widoczne, pomijając to, czego nie widać na pierwszy rzut oka.
Lamus i twardziel, dwie strony tej samej monety
Społeczeństwo sprawia że młodzi ludzie cierpią, promując ideały których nie można spełnić. Ideał prawdziwego faceta, to ktoś kto daje mocno po mordzie, i można z nim melanżować. Bić się nie umiałem i nie chciałem, a jak mi dopiekli, zacząłem ćwiczyć. Po kilku latach umiałem już z miejsca znokautować dresiarza, ale wiązało się to z bardzo silnym stresem. Żeby być dobrym zbójem, trzeba mieć to we krwi, a ja zawsze byłem z natury strachliwy. Jestem w stanie na jakiś czas pokonać te ograniczenie, ale wiąże się ze znacznym ubytkiem sił, wręcz traumą. Jeśli nie jesteś "twardy", ani nie masz kogoś kto za Tobą stoi, jesteś lamusem. Znowu jeśli wyćwiczysz w sobie agresję i hardość, masz szacunek grupy, skrycie boisz się silniejszych, tego że Ci zabiorą mocną pozycję, a wcześniej czy później ktoś Cię mocno zbije, połamie albo trafisz do kryminału. Życie kryminalistów wygląda zupełnie inaczej, niż pokazują to w filmach. Tak czy siak cierpisz, przeżywasz negatywne emocje, niezależnie po której stronie barykady stoisz (lamus/twardziel). Gdy się śmieją z lamusa (często wrażliwego, bystrego chłopaka), jest to bardzo przykre. Gdy katują deskami ostrego zawodnika na oczach jego kolegów a on wrzeszczy i płacze z bólu, jest to po stokroć gorsze upokorzenie, a spotka to każdego twardziela, jeśli ten nie wyhamuje. Coś o tym wiem, ponieważ przez wiele lat byłem lamusem, a później gdy mi się odmieniło, skatowałem kilku ostrych gości; myśleli że będzie fajna beka, a ja to wziąłem naprawdę na serio. Smutnego losu twardzieli nie podzieliłem, ponieważ tylko się broniłem i nigdy nikogo sam nie zaatakowałem. Ćwiczę kilkanaście lat, z nawyku.
Ideał religijny też tworzy konflikt, bo z jednej strony chciałem być Bożym sługą, ale widząc wykrzywione w męce twarze męczenników, zamęczone, zmasakrowane zwłoki na krzyżu, narzędziu tortur, panicznie się tej "miłości" bałem. Nie byłem sługą Bożym? Cierpiałem, bo wierzyłem że trzeba nim być, by zbliżyć się do Boga. Gdy się do tego ideału zbliżałem, strach przed cierpieniami i mękami mnie przerastał. Co byś nie zrobił, cierpisz, przeżywasz.
Potęgi tego świata kochają Twoje problemy
Każdy ideał jest tak wykreowany, że osiągnięcie go jest praktycznie niemożliwe, a jak się uda generuje wiele strachu, rozpaczy i w końcu bólu. Bycie ideałem to bezustanny stres, walka o utrzymanie swej uprzywilejowanej, idealnej pozycji; zapomnij o lekkim, przyjemnym śnie, chętni na Twoje miejsce aż kwiczą na myśl o Twym upadku. Dlaczego tak się dzieje? Byś cierpiał, napędzał gospodarkę zakupami, które mają poprawić na chwilę humor. Zakupy to nie tylko rzeczy materialne, ale także idee, np. religijne. Cierpisz więc i płacisz komuś, kto Cię pociesza, obiecuje kiedyś w przyszłości szczęście. Cierpisz mój przyjacielu? Rozsadza Cię gniew na nieudane życie (tylko Twoim zdaniem, zapytaj o ocenę umierających z głodu dzieciaków nie tylko w Afryce)? Super! Szybko wskażą Ci wroga, by wysłać na wojnę w interesie kliki miliarderów na szczytach władzy. Stracisz nogi i ręce, wypalą oczy albo oszpecą twarz, będziesz latami wył po nocach ze strachu od stresu pourazowego, ale dostaniesz medal i prezydent uściśnie Ci dłoń, nazwą Cię człowiekiem honoru. Gdyby ludzie wewnętrznie nie byli sfrustrowani, nikt by ich nie wysłał na żadną wojnę by okaleczali i mordowali ludzi. Religia, państwo i korporacje potrzebują ludzi chorowitych, przeżywających wewnętrzne koszmary, bo szczęście ludzi rozsadziło by cały system. Nikt by nie kupował szmelcu którego nie potrzebuje, nie chodził do świątyń, korzystał z całej masy leków które nie leczą, a utrzymują tylko przy życiu, nie można ludzi napuścić jeden na drugiego... upadły by wielkie potęgi. Dlatego ludzi się unieszczęśliwia, osłabia ich zdrowie i ogłupia umysł na wszelkie możliwe (także chemiczne) sposoby. Zdrowy, radosny, znający swą wewnętrzną moc człowiek to największy wróg nowoczesnego społeczeństwa, a przy okazji outsider, satanista, psychicznie chory, niemodny, pusty, płytki i niedojrzały emocjonalnie gówniarz. Chory, sfrustrowany, pełen zazdrości, poczucia krzywdy, wierzący że szczęście przyjdzie wraz z przedmiotami bądź nowymi ideami - to chodzący ideał, idealny konsument, wzorowy obywatel chwalony i poklepywany po plecach przez polityka, biznesmena i kapłana jednej z tysiąca jedynie słusznych religii.
Społeczeństwo niszczy, ale i wyciąga rękę (z żyletką), by pomóc Ci w Twej rozpaczy i bólu. Chwyciłem tę miękką, zdradliwie śliską dłoń i zacząłem korzystać ze stadnych "mądrości". Jadłem w dużych ilościach słodycze, ponieważ wszyscy jedli. Jedli dziadkowie, rodzice, nikt nie miał świadomości, co ta trucizna robi nie tylko z ciałem (cukrzyca, głębokie rany czy amputacja stopy, mój znajomy chirurg obcinał takich setki), ale i z psychiką (rozrośnięty grzyb candida steruje zachowaniem nosiciela, wydzielając toksyny gdy nie dostaje cukru). Wiedziałem jedno; gdy myśli o swoich brakach (urojonych: inni mieli dziewczyny, pieniądze, fajnych kumpli a ja nie) były za potężne, a ja się aż zwijałem z psychicznego bólu (gardziłem swoim życiem, uważałem się za śmiecia), zjedzenie krówki czy czekolady pomagało. Gdy stres rósł, skorzystałem z kolejnej zdobyczy cywilizacji, a więc papierosów, które na filmach sensacyjnych palił każdy twardziel, którym i ja chciałem być. Gdy stres stawał się zbyt duży, papieros na jakiś czas mnie uspokajał, tłumił; przez chwilę było lżej, a gdy ulga minęła, wszystko wracało razem z pragnieniem kolejnego papierosa i lękiem, że zabraknie mi pieniędzy na fajki. Kiedyś paliłem nawet kiepy, głód "bucha" był tak wielki. Presję wywieraną przez umysł na mnie (skoro obserwujesz umysł, to nie jesteś nim) łagodziła też głośna, metalowa muzyka. Zacząłem popijać, ćpać, na szczęście reakcje organizmu były tak obrzydliwe (góra i dół, czasem jednocześnie), że zaprzestałem. Skąpany w papierosowym dymie, nażarty słodyczami, otumaniony zawodzeniem jedzącego żywcem kota wyjca wiedziałem jedno; szczęście jest w przyszłości, jest moją idealną połówką o której są piękne piosenki, filmy, książki i komiksy...
Nabrali mnie...
Pragnąłem by miłość na swych skrzydłach uniosła mnie hen, hen daleko od trudów i bolączek życia młodego mężczyzny, od tego całego syfu i gnoju, który był tylko i wyłącznie moją interpretacją. Pod wpływem filmów, książek, komiksów (ulubiony Thorgal miał Aricię), opinii otoczenia marzyłem o zakochaniu, drugiej połówce; cały płonąłem na myśl o zbliżeniu seksualnym, lubieżnej kopulacji. Wyobrażałem sobie nowe, lepsze życie przez które przejdę trzymając za dłoń piękną, kochaną dziewczynę. Obraz życia jawił się jako znany, prosty, możliwy do osiągnięcia; szczęście zdaje się być na wyciągnięcie ręki - ale w przyszłości, wszystko co dobre zawsze wydawało się być w przyszłości, nigdy tu i teraz. Chwila obecna była tylko szczeblem na drabinie, po której wchodząc miałem się dostać do cudownej przyszłości.
"Pójdziesz na wieki do piekła"
Światopogląd który został we mnie sztucznie stworzony (przez kulturę i wychowanie), trzymał mnie w więzieniu. Pod wpływem "zakazanych" przez kościół książek, zaczynał kruszyć się monolit wiary w religię. Gdy pęka podstawa programowania człowieka, wszystko inne zacznie także upadać; to tylko kwestia czasu. System nas więżący, ma swoje mechanizmy obronne. Gdy ktoś doznaje załamania wiary, zaczyna pytać tych, którzy mu tę wiarę "zainstalowali w głowie". Zaczyna się przekonywanie, straszenie Szatanem, w końcu oskarżenia o pychę, zdradę i sranie we własne gniazdo. System broni się wykorzystując wszystkie Twoje lęki; straszy piekłem, opętaniem, chorobami, ośmieszeniem przed rodziną i otoczeniem, w końcu pełnym rodzinno - społecznym ostracyzmem. Kto nie wytrzyma, ten wraca na stare śmieci, kto wytrzyma, czeka go gehenna.
FAZA II UMIERANIA - NIEPEWNOŚĆ
Stało się. Pierwsze wzięcie za dłoń kobiety, pierwszy pocałunek... wspólne rozmowy do białego ranka, tańce, hulanki, swawole... pierwszy seks (no dobra, seks był już przedtem, ale bez miłości). Pojawia się stan zakochania, hormonalny haj gdzie hormony młodego człowieka (zacząłem późno, miałem chyba 25 lat) unoszą go niemal w powietrze. Lęki, frustracje, kompleksy; wszystko to znika, przykryte hormonalnym chluśnięciem w żyły, które może trwać maksymalnie dwa lata. Natura przewidziała, że w tym czasie nastąpi zapłodnienie. A że ludzie oszukali naturę i wymyślili prezerwatywy... para przechodzi przez pierwszy rok, półtora jak burza, gdy nagle ktoś odcina "prąd". Poziom hormonów się zmniejsza, następuje odkochanie. Lęki, problemy i frustracje które zdawało się że odeszły, wracają do zaskoczonego małolata. Dodatkowo pojawiają się pierwsze poważniejsze konflikty, kłótnie. Gdy znika stan haju, młodzi kochankowie zaczynają się wzajemnie oskarżać o brak przyjemności. Już wiesz że wzór związku w który wierzyłeś, nie do końca jest taki, jaki powinien być. Czujesz niepewność, podłoga zaczyna lekko drgać, poruszać się - ale nadal twardo na niej stoisz, a Titanic śmiało rozcina fale; góra lodowa istnieje, ale jeszcze jej nie widać.
FAZA III UMIERANIA – ZAPRZECZENIE
Konflikty przybierają na sile. Wszystko może wywołać kłótnię i potok oskarżeń, błahe zdarzenie czy słowo, rzucony kapeć, obsikana deska sedesowa. Zaczynasz czytać moje teksty na samczeruno, ale to co Ci nawsadzano do głowy w młodości, bardzo mocno gryzie się z tym, do czego nie tylko ja doszedłem (oczywiście pod wpływem ciężkiej, wieloletniej choroby, ciosów i cierpienia, nie ma innej drogi do przebudzenia). Gdy czytasz o przyziemności kobiety, emocjonalności używanej tam, gdzie trzeba użyć logiki (dziecko paple i gęga, emocjonalna kobieta się tym cieszy, mężczyzna by zwariował), jej wrodzonym egoiźmie (koniecznym by przetrwało potomstwo), uwielbieniu przez nią wszystkiego co daje przetrwanie (siła, bezwzględność charakteru, pieniądze, władza, sława) a pogardzie do tego co zmniejsza jej szanse (uczciwość, dobroduszność, spokojny charakter) - wszystko w Tobie krzyczy, ponieważ Twój obraz kobiety (tak naprawdę nie Twój, tylko "sprzedany" Ci przez społeczeństwo, a Ty w niego uwierzyłeś) to wrażliwa poetka, filozofka, efemeryczna, duchowa istota, której celem jest piękno sztuki, Boska harmonia i rajska słodycz miłości.
Twoje zaprzeczenie to nie tylko gwałtowne ruchy czaszką na nie, ale wyzwiska, szyderstwa, złośliwości, ponure proroctwa dotyczące mojego życia (zdechnę w samotności, nikt mi nie poda szklanki wody, itd.); co bardziej "prawilni" złożą donos do skarbówki, na policję czy gdzie się da, bym wreszcie "zamknął mordę" i poszedł do psychiatry. Gdy dziewczyny swym zachowaniem rwały mój obrazek na strzępy, zaprzeczałem temu. Wierzyłem że źle trafiłem, że za mało kochałem, ba! byłem za dobry jak przekonywały Panie. Zaprzeczałem faktom, ponieważ wierzyłem że kobieta jest zupełnie inna. Jednak powtarzające się schematy u mnie i znajomych, były coraz bardziej zastanawiające.
FAZA IV UMIERANIA – BUNT, AGRESJA
Stało się. Dziewczyna zdradziła Cię z kolegą - kłamała do końca, do czasu gdy pokazałeś jej dowody. Wtedy obwiniała Ciebie. Zdradziła Cię, bo czuła się niekochana, za mało czasu z nią spędzałeś. Płaczesz i wrzeszczysz, bo nie rozumiesz co ona mówi - pracowałeś, bo narzekała że nie macie nowego auta. Ona mówi że trzeba było siedzieć z nią w domu, ale jakbyś siedział, byłoby że nie jesteś pracowity. Jesteś za wysoki, za niski, za dobry, za niedobry. Buntujesz się, upijasz, demolujesz szafki w kuchni. Poświęciłeś jej tyle czasu, energii i pieniędzy, a ona Cię zdradziła. Jak tu się nie wściec? Jeszcze nie wiesz, że tego co mówi kobieta się nigdy nie słucha; słowa są nieistotne, liczą się czyny. Kobieta zawsze odwraca kota ogonem, zawsze oszukuje w ważnych sprawach. Zdradziła bo liczyła że związek z Tobą da jej przyjemność, a gdy minął odpowiedni czas, hormony zniknęły razem z przyjemnością. Ona tych teorii nie zna (uważa je za gówniarskie, płytkie), więc brak przyjemności zrzuca na Ciebie. Wszystko co powie by wytłumaczyć swój brak przyjemności, nie ma znaczenia, to bajki.
Gdy rozwalasz szafkę po dowiedzeniu się o zdradzie, słyszysz że jesteś nienormalny, więc ona odchodzi. To Ty jesteś winny, rozumiesz? Co byś nie zrobił, to będzie zawsze Twoja wina. Ponieważ szkoda Ci mebli, przenosisz agresję do środka siebie; upijasz się, ćpasz, prowokujesz bójkę. W ten sposób poniżasz się, karzesz siebie, a choroba nie każe długo na siebie czekać. Stresu nigdy nie można trzymać w sobie, trzeba go rozładować; albo on rozładuje się w Twoim ciele, niszcząc je.
FAZA V UMIERANIA – TARGOWANIE SIĘ Z LOSEM
Odejście dziewczyny czy żony z którą utożsamiłeś swoje szczęście, potwornie boli; jakby zrywano z Ciebie pasami skórę. Ten ból jest tak silny, że zrobisz wszystko by minął. Dzwonisz do niej, jej rodziny, znajomych, czołgasz się na wycieraczce ex z kwiatkami, koczujesz pod jej firmą... czy zależy Ci na dziewczynie? Nie, chcesz by ból minął, został przykryty obecnością kobiety, z którą skojarzyłeś swoje poczucie przyjemności. Jesteś żebrakiem, upadlasz się dla przyjemności, którą powinieneś sam w sobie wzbudzać, np. rozwijaniem samooceny którą promuję, a którą wściekli o utratę dojnych krów krytycy nazywają narcyzmem, egoizmem i gówniarstem. Ludzie nie chcą byś kochał siebie, bo wtedy się dobrze czujesz, i nie zależysz od ludzkich komplementów i krytyki; gdy kochasz siebie, nie da się Tobą manipulować. Dlatego taka furia, taki wrzask... Gdy kobieta wróci, oboje będziecie sobą gardzić. Kobieta wie że jesteś słaby, a kobieta gardzi słabością u mężczyzny; wie że wyjście z domu zamieni Cię w jęczącą ze strachu galaretkę. Mężczyzna już wie, że kobieta trzyma go mocno za szyję - wystarczy że zrobi coś nie tak, a kobieta odejdzie, wtrącając go w otchłań bólu. To ma być szczęście, miłość? Nie, to gnój, piekło dla dwóch żebraków, gdzie każdy chce dostać miłość, ponieważ sam siebie nie kocha. Im mniej masz miłości do siebie, tym więcej trzeba Ci jej z zewnątrz, ale przecież inni też jej szukają, więc katastrofalne zderzenie jest tylko kwestią czasu.
FAZA VI UMIERANIA – DEPRESJA
Bunt jako agresja przeciwko szafkom czy małżonce, w końcu zamiera. Nie masz siły niszczyć wystroju mieszkania, gdyż zaczynasz wreszcie rozumieć że co byś nie zrobił, zawsze wpadniesz z deszczu pod rynnę. Ideały nie dają szczęścia, pozycja i pieniądze też nie dają, związek to piekło na ziemi; nie ma z kim walczyć, system wydaje się być niepokonany. Agresja i niezgoda na rzeczywistość zmienia się z postaci aktywnej (agresja, bójka, bicie talerzy), w pasywną (depresja, brak energii i sił). Człowiek w fazie piątej szarpie się i szamoce na haczyku okoliczności, w szóstej by nie oszaleć, organizm odcina napęd i energię; człowiek leży cały dzień w łóżku, śpi i nie chce żyć. Wtedy różne mędrki radzą mu "wziąć się w garść", kompletnie nie rozumiejąc powagi sytuacji. Niby żyjesz, ale to tylko agonalna wegetacja. Konasz.
FAZA VII UMIERANIA – POGODZENIE SIĘ Z FAKTEM ŚMIERCI (PRZYZWOLENIE)
Opadasz z sił, przestajesz wierzyć w te wszystkie bzdury, serwowane Ci od dzieciństwa. Upada wiara w oficjalną wersję historii, religijne bajki, społeczne mity na temat sukcesu, podziw dla etykietek i władzy. Jesteś absolutnie zrezygnowany, gotowy na śmierć wszystkich przekonań, które sprawiają Ci cierpienie. Wtedy umierasz jako niewolnik, stworzony przez społeczeństwo stadny człowiek, by narodzić się na nowo; już na innych zasadach, kierowany życzliwością do siebie, oraz dużym dystansem do świata, ludzi i tego co Ci oferują. Rodzisz się na nowo, więc musisz przejść na nowo proces dobrej, zgodnej z Twoją naturą socjalizacji. Śmierć oznacza nowe, szczęśliwsze życie, którego centrum nie jest już poszukiwanie szczęścia na zewnątrz (nałogi, rodzina, zakochanie, religia, rozwój własnych zdolności), a odkrywanie skarbów wewnątrz siebie. Pojawia się spokój, błogość, rozkosz, wielka lekkość, ulga, olbrzymia ilość energii, żywotność; i to jest dopiero życie, gdzie praktycznie jesteś niezniszczalny.
Nie zależysz od ludzkich nastrojów, nie da się Ciebie obrazić, zastraszyć. By tak się stało, miłość którą odczuwasz w sobie (iskra Boska), musi stać się absolutnym celem i sensem życia, a wszystko inne krąży jedynie na orbicie. Gdy nie przyzwyczajasz się do tego co Ci serwuje świat, nie powstaje cierpienie i ból. Gdy się przywiązujesz, pojawia się lęk że coś co daje przyjemność zniknie. Wraz z przywiązaniem i zależnością nabywasz lęki, rozpacz, tracisz spokój. Każde przywiązanie to pakt z diabłem, na mocy którego coś zyskujesz (dziewczynę, pozycję, pieniądze), ale tracisz możliwość cieszenia się tym. Bo jaka to radość, jeśli towarzyszy jej strach przed utratą? Celem życia musi być Boskość w nas samych. Wtedy i tylko wtedy można być w pełni wolnym, z rozkoszą korzystać z życia; pozycji, pieniędzy, zabawy.
Komentarze (2)
najlepsze
mam nadzieję, że nie odbierzesz tego komentarza negatywnie, bo pisałam całkiem ogólnie. po prostu tak widzę pewne rzeczy, kiedy piszesz o zawieraniu paktu z diabłem. ;p przywiązanie jest dla mnie negatywne w tym sensie, że ktoś chce wypełnić pustkę w swoim sercu czymś/kimś. wykorzystuje innych, o tym też piszesz, że jest żebrakiem.
jednak ktoś, kto szczerze kocha siebie, to raczej oddaje jeszcze "część siebie" tej innej osobie, więc to jest pozytywne
"Wraz z przywiązaniem i zależnością nabywasz lęki, rozpacz, tracisz spokój. Każde przywiązanie to pakt z diabłem, na mocy którego coś zyskujesz (dziewczynę, pozycję, pieniądze), ale tracisz możliwość cieszenia się tym. Bo jaka to radość, jeśli towarzyszy jej strach przed utratą?"
Marku, czy kochasz swoją matkę? ogólnie rodziców raczej kochasz, czyż