Istnieje mit, że w Chile za Pinocheta zdarzył się cud gospodarczy. Realia są znacznie bardziej złożone, daleko mniej sielankowe.
Pierwsze lata po zamachu były dramatyczne: spadł popyt na miedź, wzrosły ceny ropy, inflacja była poza kontrolą. Szokowa terapia wyprodukowała bezrobocie w skali wcześniej nieznanej (jedna piąta pracujących znalazła się na bruku), płace spadły o dwie trzecie. Otwarcie granic zamordowało część rodzimej produkcji – spadek o jedną czwartą. Zdławiono ruch związkowy, unieważniono prawa pracownicze. Położenie chłopów pogorszyło się nawet w stosunku do czasów latyfundium. (Podaję te informacje za Historia de Chile wydaną przez Uniwersytet Cambridge).
Poprawiać zaczęło się pod koniec lat siedemdziesiątych. Opanowano inflację. Dzięki dostępności kredytów rozpoczął się boom konsumpcyjny: sprzęt audio z Japonii, samochody z Korei, perfumy z Francji i whisky ze Szkocji.
Ale... prawdziwe pieniądze, przede wszystkim dzięki prywatyzacjom, trafiły do rąk wąskiej elity.
Ale... „Dużą część klasy średniej ucieszył wojskowy zamach stanu, gdyż oznaczał przywrócenie porządku, czystości obyczajów, spódnic u kobiet i krótkich włosów u mężczyzn, ale szybko zaczęły ją dręczyć wysokie ceny i bezrobocie. Z pensji nie starczało na życie...”.
Ale... „Podczas gdy prosperowały luksusowe interesy, cudowne instytucje finansowe, egzotyczne restauracje i przedsiębiorstwa importowe, u bram fabryk ustawiały się kolejki bezrobotnych mających nadzieję na zatrudnienie za minimalną dniówkę. Siła robocza stoczyła się do poziomu niewolnictwa i po raz pierwszy od wielu dziesięcioleci przedsiębiorcy mogli bez przeszkód zwalniać pracowników, nie wypłacając im odszkodowań i wtrącać do więzień za najmniejszy protest”.
Te literackie opisy Isabel Allende, innymi słowami, wracały w wielu moich rozmowach w Santiago.
Polityka ekonomiczna Pinocheta miała dalekosiężne skutki społeczne. Neoliberalna rewolucja – wówczas jeszcze nie wymyślono słowa „neoliberalizm” – była skutecznym narzędziem opanowania konfliktów społecznych. Wolny rynek – wsparty karabinami i terrorem – miał dyscyplinować rozpolitykowane i pełne aspiracji społeczeństwo. Nie było po co wyciągać ręki po pomoc państwa; nie można było niczego żądać. Wszystkim rządził nowy pan: Rynek.
Załamanie gospodarki na początku lat osiemdziesiątych zmusiło ekipę Pinocheta do korekty wolnorynkowej utopii. Żarliwą ideologię „konserwatywnej rewolucji” zastąpił zimny pragmatyzm. A wszystko z powodu recesji, która w osiemdziesiątym drugim roku wstrząsnęła Ameryką Łacińską. Największa zapaść w regionie dotknęła neoliberalną krainę: Chile.
Pogrążony w kryzysie kraj uratowała nie „niewidzialna ręka” rynku, lecz interwencja rządu. Państwo uratowało przed upadkiem prywatne banki i zadłużyło się na miliony dolarów u zagranicznych wierzycieli. Długi prywatnych właścicieli mieli spłacać wszyscy Chilijczycy.
Powierzchowna obserwacja, czyli zmysły, zadają kłam krytykom pinochetowskiego modelu. Znakomite drogi, komfortowe autostrady. Sklepy pełne towarów i kupujących ludzi. W sercu Santiago nie widać slumsów. Biedni żebrzą tak samo, jak w wielu miejscach na świecie – nic, co by odróżniało Chile na niekorzyść od innych krajów regionu.
Lecz gdy wyjedzie się na obrzeża miasta, choćby pojedzie piątą linią metra na jej naziemnym odcinku, z dala od centrum, łatwo przekonać się, że nawet zmysły potrafiły kłamać.
Santiago znakomicie ukrywa biedę. Osiedla nędzy i przemocy, callampas, wypchnięto za czasów dyktatury na peryferia lub poza granice miasta. Nie mają one rozmiarów favelas z Rio de Janeiro, ani ranchos z Caracas – tam dzielnice slumsów przytłaczają, nadają miastu na pierwszy rzut oka trzecioświatowy rys, stwarzają poczucie niepokoju, zażenowania, zagrożenia. W Chile na dużo mniejszą skalę, ale świat żyjących poza dobrodziejstwami naszej cywilizacji istnieje. I nie jest marginesem o wymiarach błędu statystycznego, szczególnie poza stolicą.
Bieda w Chile zawsze była mniejsza niż w sąsiednich krajach. Dlatego nie poraża, nie atakuje wzroku od pierwszej chwili. Nierówny podział dochodu sytuuje Chile na drugim–trzecim miejscu wśród najbardziej „nierównych” społecznie krajów regionu; tuż za Brazylią i Meksykiem. Przedsiębiorstwo „Chile” działa, ale bajki o cudzie... między bajki.