Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #shoegaze #dreampop

#dekadawmuzyce - podsumowanie ostatnich 10 lat w muzyce.

Albumy

#8
My Bloody Valentine - m b v (2013)

Gatunki: shoegaze
RIYL: Moje krwawe walentynki, Lost in Translation

wśród fanów My Bloody Valentine (i generalnie entuzjastów DOBREJ MUZY), chyba nie ma osoby, która nie próbowałaby odtwarzać w myślach scenariusza, jak potoczyłyby się LOSY ŚWIATA, gdyby Kevin Shields poszedł za druzgocącym ciosem z 1991 roku, nie czekając aż 22 lat na wydanie następcy Loveless...

ja sam obstawiam, że gdyby zmieścił się w widełkach tej samej dekady, to rozpatrywano by obie płyty jako korespondujące ze sobą, wymieniające się i absorbujące część osobistej treści i energii ogniwa. nie żebym próbował ochrzcić m b v, jako kontynuatora "różowej plazmy" w prostej linii - bardziej coś w rodzaju próby otrząśnięcia się z zachłyśnięcia tym miłosnym uniesieniem. racjonalnego wyparcia części pochłoniętej substancji, bez wypłukiwania jej najważniejszych pierwiastków i minerałów. ale już w innej, mniej przytłaczającej odsłonie, gdzie uścisk treści nie ciąży tak bardzo nad słuchaczem I pozwala nam się z nią oswajać w czasie rzeczywistym.
dla osobistej weryfikacji i eksperymentu polecam puścić sobie oba albumy w ciągu, jeden za drugim - wyjdzie na jaw, że “ten z drugi” dosyć wyraźnie wyłania się z objęć “tego pierwszego” – jednak z każdym kawałkiem, każdą sekundą m b v wyrywa się coraz bardziej z zasięgu działania lovelessowskiego magnetyzmu, stając się całkowicie odrębną wypowiedzią.

kolejna kwestia związana z rozbieżnościami pomiędzy wymyśleniem/wyprodukowaniem/spreparowaniem a faktycznym wydaniem materiału jest taka, że jak zauważa część krytyki, nie sposób umiejscowić trzeci album “bloodsów” w sensownym ramach czasowych w taki sposób, aby jednoznacznie określić widniejące za nim historyczne tło. twórcza śpiączka, kilkunastoletnie zmagazynowanie myśli, które po ideologicznym wybudzeniu, wciąż przemawia na tyle odważnym i oświeconym głosem, by dalej wystawiać słuchaczy na próbę przewartościowania osobistych standardów piękna. by wciąć móc podziwiać ich ambicje, ponadczasowo wybiegające poza schematy muzyki popularnej. jednak z drugiej strony, ci bardziej świadomie poruszający się w muzycznych gatunkach słuchacze, nie będą mieli wątpliwości, że obcują z czymś co nosi w sobie charakterystyczne cechy gitarowego indie, kojarzonego z realiami lat 90. ale niech ktoś mi powie, czy od tamtego czasu, ktoś uraczył nas czymś nowym? czymś nowatorskim w kwestii tego, “co można jeszcze zrobić z gitarami” w muzyce? powątpiewam....

chciałoby się powiedzieć, że m b v ugrzęzło w czaso-przestrzennym potrzasku. w znaczeniowej I historycznej nieuchwytności, gdzie w takiej sytuacji wielu osobom może być ciężko przyswoić fakt, że to autentycznie jest kolejny album “tego” zespołu, który blisko 30 lat temu wydał na świat Loveless. że to naprawdę nie jest kolejna “woda po kisielu”, w której ambitni “grajkowie”, nie posiadający nawet 1/10 talentu Kevina Shieldsa próbowali nieudolnie imitować zgęstniałą, shoegazową magmę sfabrykowaną przez ich idoli. zdaje sobie sprawę, że to wszystko brzmi podniośle I czołobitnie, ale ciężko nie wtapiać się przynajmniej jedną nogą w takie tony, gdy po raz kolejny we wpisie pada nazwa Loveless.
myślę, że sporo osób mnie zrozumie, bo nie jestem osamotniony w uczuciach, którymi darzę wspomniany albumy. a przecież mówimy tutaj o kontynuacji, zgoła innej, ale rozedrganej w absolutnie niepodrabialny i niespotykany nigdzie indziej w muzyce sposób. więc pomimo wspomnianego wcześniej “historycznego potrzasku”, forma jak i treść są całkowicie oswobodzone z jakichkolwiek ograniczeń, a w takiej sytuacji daty, liczby i etykiety przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.
KurtGodel - #godelpoleca #muzyka #shoegaze #dreampop

#dekadawmuzyce - podsumowanie...
  • 4
  • Odpowiedz
@KurtGodel: ten album faktycznie został wydany za późno, kiedy era shoegaze'u już dawno przeminęła, myślę że gdyby wyszedł w tamtych czasach mógłby mieć dziś status kultowy, a tak to przeszedł trochę bez echa mimo że jakościowo to bardzo wysoka półka
  • Odpowiedz
  • 1
@zdanewicz powiem Ci, że te 6 lat temu, jak album w końcu wyszedł, to pamiętam spore poruszenie w sieci, a reakcje były naprawdę różne. Dużo osób nawet nie chciało uwierzyć, że to faktycznie ich album(na /mu/ krążyły co jakiś czas fejki, posklejane z mało znanych kawałków wyrwanych z odmetow bandcampa), Shields i zespół nawet specjalnie nie akcentowali faktu wydania, tak jakby chcieli zupełnie odebrać powagę sytuacji. Ale rzeczywiście, jak dekada dociera nam
  • Odpowiedz
@KurtGodel: muszę do niego wrócić, kojarzy mi się właśnie z porą zimową, nie pamiętam dokładnie w którym miesiącu wyszedł ale na pewno w okresie zimowo-świątecznym pierwszy raz go słuchałem i z tym mam najlepsze skojarzenia
  • Odpowiedz