Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
80/100

Gankutsuou (2004), TV, 2-cour
studio Gonzo

Święto w kalendarzu – Gonzo wypuściło czyste złoto. Gankutsuou możecie kojarzyć z rozmaitych fruwających po sieci screenshotów, to jest to anime w którym trochę po Klimtowsku mienią się nakładane warstwami tekstury, używane do wypełnienia konturów. Poza tą zapisującą się w historii złotymi zgłoskami sztuczką, jest to zresztą produkcja diabelnie wciągająca, wariacja nt. Hrabiego Monte Cristo, przeniesiona daleko w przyszłość i udrapowana na modłę anime. To dziecko p. Maedy, króla stylistów, produkowane w duecie z p. Matsubarą, odpowiedzialnym również za stylistykę Oh! My Goddess. Spodziewajcie się długaśnej i mocno melodramatycznej opowieści o zdradzie i zemście, wobec których można wyłącznie siąść i zapłakać.

Młode paryskie gagatki, Albert de Morcerf i Franz d’Epinay, zażywają hulaszczego życia na Księżycu, odpoczywając od ziemskiego dobrego towarzystwa. Paniczykom wpada w oko nie lada dziwadło – przybyły nie wiedzieć skąd i dlaczego tak bajecznie bogaty hrabia Monte Cristo. W wyniku pewnego splotu okoliczności, hrabia ratuje życie Albertowi, za co w zamian prosi o wprowadzenie na paryskie salony. Młody człowiek nawet się nie domyśla, jak doskonale Monte Cristo zna te salony, i jaka wielka grozi im krzywda… Oglądamy zemstę Monte Cristo na trzech zdrajcach – prokuratorze Villeforcie, bankierze Danglarsie, a także na ojcu Alberta, generale de Morcerf. Zemsta to znajoma dla czytelników oryginalnej prozy p. Dumasa, chociaż przybiera w anime nieco inny wymiar.

Jako że Albert stał się de facto główną postacią opowieści i jej ciężar jest w znacznej mierze przeniesiony na młodsze pokolenie bohaterów Hrabiego Monte Cristo, sporo naoglądamy się rozmaitych wątków romantycznych, zdrad i trójkątów, paryskiego zepsucia i młodzieńczej swady. Przez większość fabuły Albert być może nieco podejrzewa hrabiego o maczanie palców w co okrutniejszych zbiegach okoliczności, jednak wrodzony idealizm i czyste serce zakazują mu podejrzewać swojego wybawiciela, wielkiego człowieka. Świetnie się ogląda ideały Alberta roztrzaskane w drzazgi, jak i serialową interpretację postaci hrabiego, odgrywanego tu przez p. Joujiego Nakatę po prostu obłędnie.

No dobrze, ale my tu nie o tym – Gankutsuou przykuwa uwagę przede wszystkim przez to, jak wygląda, a wygląda wyśmienicie. Pod tymi wszystkimi warstwami wizualnego przepychu czai się kreska p. Matsubary, miła dla oka i żywo wprawiana w ruch, którą dopiero później zalano teksturami, nieruchomymi względem kadrów animacji (efekt, na mniejszą skalę, znać możecie z kurtki Stana z Monkey Island). Tekstury czerpią żywcem z twórczości p. Klimta i rodzimej dla twórców anime tradycji ukiyo-e, tj. charakterystycznych japońskich drzeworytów, o ostrych liniach i odważnej kolorystyce. W czasach wiktoriańskich ukiyo-e chętnie trafiały na europejskie pocztówki, rozbudzały wyobraźnię grafików szczególnie plakatowych, a studio Gonzo zapewniły w 2004 wizualne arcydzieło. Nawet te nieliczne mechy i inne maszyny, po Gonzowsku szkaradne, nie zdołały obrzydzić mi estetycznie seansu.

Stylówa totalna – do designów ubrań zatrudniono projektantkę mody, p. Annę Sui, do muzyki p. Burnela, basistę The Stranglers. Przez ścieżkę dźwiękową przewalają się zarówno elektryczne gitary, jak i francuski wokal, w scenach dość kluczowych dla przeszłości hrabiego sporo jest akcentów bardzo typowo południowych. Serial kupuje mnie na starcie niby-francuską stylistyką, sci-fi przebranym za arystokratyczne salony, adaptacją kultowego dzieła kultury, zaś jego wybitna stylizacja jedynie podnosi go w moich oczach gdzieś na wyżyny tego, co anime ery Photoshopa sobą reprezentują. Znamiennym jest, że serial tak świeży wizualnie jest już tak koszmarnie stary, a jego duchowych następców na horyzoncie nie widać.
tobaccotobacco - #anime #bajeksto
80/100

Gankutsuou (2004), TV, 2-cour
studio Go...

źródło: comment_D76xTFHm2cRyYfqmR0wrIqXnDk25ZoZA.jpg

Pobierz
  • 4
  • Odpowiedz