Wpis z mikrobloga

Janusz Filipiak, prezes Cracovii: Chcemy konkurować z Europą

- Jeśli chodzi o majątek, to jesteśmy na drugim miejscu w Polsce. I już zaczęło się to przekładać na miejsce w tabeli Ekstraklasy - mówi właściciel Cracovii, która w zakończonym właśnie sezonie awansowała do europejskich pucharów. Rozmowa z Januszem Filipiakiem, prezesem Cracovii.

Jarosław K. Kowal: Po zakończeniu sezonu wszędzie czytałem: „Prezes Filipiak wytrzymał presję”. Rzeczywiście była duża?
Janusz Filipiak:
Nie była duża. Wiemy przecież, co się dzieje w klubie i jak pracujemy. Z zewnątrz nasza sytuacja w trakcie sezonu wyglądała dramatycznie, ale w środku było zrozumienie tego, co trzeba zrobić. Wiedzieliśmy, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Dramatów nie było.

Trener Michał Probierz mówił, że kilka miesięcy temu prawie nikt nie wierzył w to, że Cracovia zagra w europejskich pucharach. Pan wierzył?
– Zdecydowanie tak. Wykonujemy konkretną pracę dla osiągnięcia konkretnego rezultatu. Wierzyliśmy, że to, co robimy, zadziała. Mówię jeszcze raz: tylko z zewnątrz wyglądało to dramatycznie. W dużej mierze dlatego, że kibice – podkreślam to wyraźnie – słusznie domagali się poprawy wyników. Pracowaliśmy jednak w spokoju.

Już w trakcie sezonu dał pan zgodę na dodatkowe transfery. Sprowadzenie Airama Cabrery i Janusza Gola było kluczowe?
– Z pewnością tak. Nie była to jednak żadna dziwna decyzja. Odeszło dwóch piłkarzy, Krzysztof Piątek i Miroslav Covilo, a na dodatek kontuzji doznał Gerard Oliva, który w pierwszym meczu sezonu pokazał się z bardzo dobrej strony. Nagle wszystko się posypało, więc trzeba było ratować sytuację. Na szczęście udało się ściągnąć Gola, co wcale nie było takie proste. Długo się zastanawiał, bo byliśmy w trudnej sytuacji, i nie każdy na jego miejscu by się zdecydował. A on się zgodził i pomógł. Jesteśmy mu wdzięczni.

Jak się współpracuje z wiceprezesem Probierzem? Często się kłócicie?
– Nie. Powiedziałbym, że to płynna współpraca. Nie mam żadnych problemów, role są dobrze rozdzielone, jeden drugiemu nie wchodzi w kompetencje.

To pana wymarzony trener na lata?
– Po okresie, który mamy za sobą, mogę powiedzieć, że tak. Bierze na siebie dużą odpowiedzialność. Nie tylko trenuje, ale zarządza drużynami, trenerami, szkoleniem...

Trzy lata temu, kiedy po raz ostatni awansowaliście do eliminacji Ligi Europy, zapytałem pana, czy wymarzonym trenerem jest Jacek Zieliński. Wie pan, co wtedy odpowiedział?
– Nie pamiętam.

„Tak”.
– Ale trenera Jacka Zielińskiego nadal cenię, czasem wymieniamy maile, ostatnio złożyłem mu gratulacje z okazji utrzymania w Ekstraklasie Arki Gdynia. Nasze relacje ciągle są dobre, lubimy się.

Długo zajęło panu odchorowanie ostatniej przygody Cracovii z europejskimi pucharami?
– Nie. Wtedy niektórzy piłkarze pokazali, że mentalnie nie są gotowi do wielkiego sportu. Zresztą już kiedyś publicznie podałem ich nazwiska. Problemem było to, że nie przykładali się do wygrania meczu na forum europejskim, nie potraktowali go poważnie.

Jak rozumiem, dziś w kadrze nie ma takich piłkarzy?
– Mnie się wydaje, że nie. Mamy zawodników, którzy się angażują i którzy rozumieją, jaka szansa jest przed nimi. Przecież puchary dla młodych i ambitnych graczy to najlepsze okno wystawowe.

To też okno wystawowe dla Comarchu i dla samej Cracovii?
– (śmiech) My sobie dajemy radę, mamy 20-procentowy wzrost sprzedaży. Puchary to duża dźwignia, ale nie jest nam jakoś dramatycznie potrzebna. Ważne jest to, by zawodnicy zrozumieli, że puchary im są potrzebne, by zapracować na lepsze kontrakty.

Więc gdzie chciałby pan pojechać z drużyną na mecze eliminacji Ligi Europy?
– W pierwszej rundzie drużyny są słabe i chcielibyśmy gładko przez nią przejść, choć polskie kluby mają różne doświadczenia w tym względzie. Dwa razy już byliśmy w pucharach. Najpierw wszyscy lekceważyli Szachcior Soligorsk, a to okazała się bardzo dobra drużyna [Cracovia przegrała z nią w 2008 r. w Pucharze Intertoto – przyp. red.]. Skendija po zwycięstwie z nami [2016] dobrze sobie radziła w kolejnych rundach.

Chcemy więc uniknąć wpadki, przejść pierwszy dwumecz, a potem zobaczymy. Ale nie mam wymarzonego kierunku. Najlepiej, by był to zespół z Europy Zachodniej.

W przyszłym sezonie Cracovia będzie mocniejsza? Przykład Piasta Gliwice działa na pańską wyobraźnię? Przecież przed rokiem bronił się przed spadkiem, a teraz został mistrzem.
– Nie o to chodzi. Piast przede wszystkim przełamał przekonanie kibiców, dziennikarzy i piłkarskich decydentów, że mistrzem ma być Legia, Lech lub Lechia. To najważniejszy efekt minionego sezonu, dla wielu szok. Dotąd świadomość polskiego kibica była taka, że tytuł musi zdobyć Legia, bo – jak to mówią kibice – jest prowadzona przez Warszawę, bo sprzyjają jej sędziowie, komisje i tak dalej. Piast udowodnił, że każdy może powalczyć. W mojej ocenie to bardzo fajne.

Następna będzie Cracovia?
– Tego chcemy.

I co zrobić, by tak się stało? Pytam też o sprawy finansowe. Wspominał pan, że budżet Cracovii może być większy niż dotąd.
– Środki finansowe nie są ograniczeniem. Mamy więcej pieniędzy, niż jesteśmy w stanie wydać na nowego piłkarza. Bo nie chodzi o to, by w ciemno wydać dużo kasy. O wiele większym problemem jest znalezienie takiego zawodnika, który na tę kasę zasługuje i w dodatku będzie chciał grać w Cracovii.

W tym okienku transferowym znaleźliśmy już dwóch zawodników, dwóch kolejnych jeszcze szukamy. Oni są oczywiście namierzeni, ale jak zwykle transfery to układ wielowymiarowy. W grze są: drugi klub, menedżer, zawodnik, często też jego żona.

Jeden z piłkarzy zdecydował się na odejście z poprzedniego klubu i transfer do Cracovii właśnie ze względu na żonę...
– Cieszymy się. Mamy wyśmienite relacje z Sergiu Hanką i jego żoną. Wspaniale wmontowali się w nasz klub. To fajna przygoda Cracovii i fajna przygoda Hanki.

Które polskie kluby mogą rywalizować z Cracovią pod względem płynności finansowej?
– Jeśli chodzi o majątek, to – według oficjalnych audytów finansowych – jesteśmy na drugim miejscu po Zagłębiu Lubin.

Szkoda, że nie przekłada się to na miejsce w tabeli.
– (śmiech) Powoli się będzie przekładać, proszę pana. Albo już zaczęło się przekładać.

Ważna kwestia: zatrzymanie najlepszego strzelca, Airama Cabrery, jest w ogóle możliwe?
– Cały czas rozmawiamy, decyzji nie ma. Proszę chwilę poczekać. Nie ujawniamy przebiegu rozmów w ich trakcie.

Sezon zakończył się sukcesem nie tylko sportowym. Udało się też zwiększyć frekwencję. Do niedawna przekroczenie granicy 10 tys. osób na trybunach było nie do pomyślenia. Pod tym względem kryzys został już zażegnany?
– Chcę podziękować kibicom i bardzo proszę, by to napisać. Po trudnym okresie jesienią pojawiły się dobre wyniki, a kibice bardzo ładnie na nie odpowiedzieli. Dziś nasze relacje są dobre. Cieszy mnie to bardzo i będziemy ciężko pracować, by to utrzymać.

Jak udało się zażegnać kryzys? Na to złożyło się kilka czynników. To nie jest tak, że były tylko piękne słowa, bo wykonaliśmy bardzo dużą pracę. Ale przede wszystkim kibiców zachęcili zawodnicy walką i trener zaangażowaniem. To było widać, że im zależy. A z taką drużyną ludzie na trybunach się utożsamiają. Można chodzić na spotkania z kibicami, opowiadać historie, zaklinać rzeczywistość, ale na koniec liczy się tylko wynik.

Ostatecznie dużo się zmieniło w kilka miesięcy. Wspominał pan, że niedawno dostawał groźby. Słyszałem, że zniszczono kilka samochodów z logo Comarchu.
– Tak, zdjęcia pojawiały się w internecie. Nas to wszystko nie zniechęca, rozumieliśmy frustrację kibiców. Ludzie przychodzą na mecz, by zobaczyć, jak drużyna wygrywa. Kiedy przegrywa, zaczynają się dołować. I wychodzą tego typu sytuacje.

Półżartem: frekwencja na trybunach będzie jeszcze lepsza, bo dożywotnie karnety na mecze mają dostać urodzone w Krakowie sześcioraczki.
– (śmiech) A widzi pan! Tylko trochę to jeszcze potrwa, zanim przyjdą na mecz.

Przyznanie im karnetów to jedno z marketingowych działań, za które klub jest ostatnio bardzo chwalony.
– Jestem z tego zadowolony. Po trudnej jesieni w klubie zrozumieliśmy, że marketing jest ważny... Przepraszam, nie lubię słowa „marketing”. Przeszliśmy po prostu na komunikację totalną z kibicami, w ten sposób to nazwę. Wszyscy w tym uczestniczą, łącznie z prezesem Jakubem Tabiszem, który był krytykowany, zawodnikami, trenerem i moją osobą.

Kolejnym powodem, by się chwalić, będzie ośrodek treningowy w Rącznej?
– 31 maja nastąpi symboliczne wbicie łopaty, wcześniej przekażemy plac budowy firmie Łęgprzem. Będzie pan wojewoda, będzie wiceminister sportu, jest możliwość, że będzie też prezes Zbigniew Boniek. Legia z hukiem ogłaszała rozpoczęcie budowy swojego centrum treningowego, a nasze będzie podobne lub większe.

Ciążyło panu to, że rozpoczęcie budowy tak bardzo się odwlekało?
– Nie odwlekało się. Po prostu w Polsce realizacja każdej inwestycji zajmuje dużo czasu. To problem tego kraju. Trzeba było uzyskać bardzo dużo pozwoleń, m.in. wyciąć drzewa, nasadzić nowe. Tyle to wszystko trwało nawet mimo bardzo pozytywnego podejścia gminy Liszki i pana wójta Misia. Drugie ograniczenie: otrzymaliśmy dofinansowanie, więc musieliśmy wszystko robić w dyscyplinie finansów publicznych. I to też powodowało opóźnienia.

Czego jeszcze brakuje, by mógł pan powiedzieć, że Cracovia to klub na miarę pańskich oczekiwań?
– Wie pan, my zdecydowanie budujemy wartość klubu. Mamy stadion, halę lodową. Nie pyta pan o hokeistów, a to też ważna sprawa. Na Cichym Kąciku, w co ludzie wątpili, powstaje Cracovia Sport Park. Budujemy ten klub! Jak powiedziałem, Zagłębie jest finansowym liderem, ale my mamy drugie miejsce pod względem posiadanego majątku i infrastruktury sportowej.

Infrastruktury, o budowę której ciągle apeluje trener Probierz.
– Wielu ludzi komentuje w negatywny sposób jego wypowiedzi o bazie treningowej, ale my mamy problem. Klub musi mieć drużynę rezerw i drużyny juniorskie, które nie mają gdzie grać. Trzeba sobie to wyraźnie powiedzieć. No jak tu trenować? Chcemy konkurować z Zachodem, gdzie posiadanie siedmiu, ośmiu boisk jest koniecznością.

źródło: wyborcza

#cracovia #pilkanozna #ekstraklasa #comarch
  • Odpowiedz