Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
TLDR:
Niby sobie radzę z życiem ale czuję że to kłamstwo

Kilka słów o mnie:
- Prawie 30 lat na karku
- Wysoki, szczupły
- Pracuję od kilku lat jako programista - zarabiam całkiem nieźle chociaż do mitycznych 15k ciągle daleko
- Dobrze odnajduję się w pracy - raczej jestem lubiany i ceniony
- Ostatni związek (trwający około rok) zakończony rok temu z mojej inicjatywy
- Mieszkam w jednym z największych miast w Polsce.
- Wynajmuję małe ale komfortowe mieszkanie dostosowane do moich potrzeb.
- W pojedynkę objechałem spory kawałek europy (2-3 tygodniowe wyprawy ze spaniem pod namiotem - codziennie w innym miejscu)
- Samodzielnie uczę się gry na jakimś instrumencie
- Sport ze stałą ekipą 2 razy w tygodniu
- Oszczędności na 20% wkładu własnego do trzydziestokilku metrowego mieszkania
- Ateista
- Kilka razy do roku odwiedzam rodziców (nie w święta). Z rodzeństwem, resztą rodziny oraz znajomymi z czasów szkolnych / licealnych / studiów kontaktu brak.

Z tej listy wynika że jakoś daję sobie radę - sam na jej podstawie porównywałem swoją wartość z wartością innych osób.

To dlaczego myślę że sobie nie radzę? Podzieliłem to na kategorie - wydaje się że to są główne problemy:

- Pieniądze - W ostatnich latach wydałem sporo pieniędzy na rozrywkę - jakieś kursy czy wakacje - gdybym miał podliczyć stosunek "uzyskane szczęście"/"cena" obawiam się że nie uzyskałbym wartości > 1. Nie zrozumcie mnie źle - w wakacjach zawsze ceniłem sobie uczucie wolności, braku przywiązania do czegokolwiek - zawsze wakacje mi to dawały. Niemniej jednak mam wrażenie że to mityczne szczęście jakby mi gdzieś umykało.
Czy ciągły konsumpcjonizm jest celem życia (lepsze wakacje, telefon, sprzęt do sportu, samochody)?

- Miejsce życia - Siedzę w wynajmowanym mieszkaniu - mógłbym wziąć kredyt na własne ale zupełnie nie czuję przywiązania do tego miejsca.
Mógłbym za rok czy dwa wyprowadzić się za granicę - do sąsiada u którego trawa jest zawsze bardziej zielona - Ale po co?
Kolejny raz w życiu rzuciłbym wszystko i pojechał gdzieś dalej, gdzie jest lepiej prościej. Z tym że nie czuję tego że jest prościej. Jasne - jest więcej kasy - ale co dalej?

- Ja - zauważyłem że po pracy włączam radio/streamy cokolwiek żeby w mieszkaniu nie panowała cisza. Daje to iluzję tego że jednak nie jestem sam. Z drugiej strony potrzebuję swojej przestrzeni - miejsca i czasu które mam tylko dla siebie. Związek zakończył się min. dlatego że powoli ograniczałem ilość kontaktu z dziewczyną (nie mieszkaliśmy razem) na rzecz "swojej przestrzeni" - nie wchodząc w szczegóły - temat został zamknięty. W kontaktach z rodziną - za rodzeństwem nie przepadam, spotkania rodzinne na których już się nie pojawiam zwyczajnie mnie mierziły - te same tematy od lat - ten sam teatrzyk od lat. Mógłbym napisać relację z tych spotkań 5 lat do przodu i nie sądzę żebym się pomylił.

- Koncept rodziny - Rodzina dalsza - jaki jest sens utrzymywania z nią kontaktu? Wujostwo, kuzynostwo, rodzeństwo - przecież widuje się ich tylko na komuniach, ślubach a potem na pogrzebach. Po co w ogóle udawać że się znamy - przecież każdy ma swoje życie, samodzielnie rozwiązuje swoje problemy, nie jesteśmy dla siebie wzajemnie autorytetami? Po co zapraszać na wesele takie osoby? Po co pytać takie osoby "co słychać" - skoro odpowiedzią zawsze będzie "stara bieda" nawet jeśli przewróciłyby dzień wcześniej życie do góry nogami?

- Związek - gdybym wszedł w związek to boję się że straciłbym siebie. W przypadku gdy pojawiają się dzieci trzeba się zebrać w sobie i zapewnić im i ich matce byt.
Do lepszego bytu (mieszkania, żłobków, przedszkoli, zajęć pozalekcyjnych, samochodu, wakacji) potrzeba więcej pieniędzy - to da się zrobić - koszt jest jednak duży. Więcej odpowiedzialności za firmę, nadgodziny, stresujące spotkania z managerami różnych poziomów, większe zobowiązania kredytowe (bo jak jest więcej kasy to więcej się jej wydaje).
Czy warto się o to zabijać?
Kiedyś usłyszałem takie powiedzenie że związek może się udać tylko jeżeli dwie strony potrafią być szczęśliwe bez siebie. To chyba nie czas na związek.

Podsumowując : czuję że życie zaczyna przeciekać mi przez palce, ja nie mam odpowiedzi na podstawowe pytania a mój wieloletni system wartości nadaje się do kosza.

Btw: Tak wiem - Z takimi problemami powinienem udać się do specjalisty.

#anonimowemirkowyznania

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Eugeniusz_Zua
Dodatek wspierany przez: Wyjazdy studenckie
  • 6
OP: @Cwelohik: Nie mam zakoli. Jeśli kiedyś się pojawią to nie będę miał z nimi problemu - ogolę się na łyso.

@bezbekpol: Czytałem kiedyś o zaburzeniach osobowości - nie wiem czy pasuję do którejkolwiek. Wiadomo że każdy przypadek jest indywidualny jednak jest dużo sprzeczności w opisach schorzeń i ich diagnostyce (przynajmniej na pierwszych kilku stronach google). Już pomijam to że autodiagnoza (o ile w ogóle możliwa) to nie jest
@AnonimoweMirkoWyznania: Moim zdaniem, odpowiadając na te pytania - i tak i nie.

Tak wygląda prawdziwe życie, jeżeli odetniesz od niego emocje. Tak naprawdę nie mamy żadnego celu by żyć. Rodzina to zbieranina obcych ludzi, których łączy tylko krew. Spotkacie się z 1-2 razy na rok (o ile), pogadacie o bzdetach i tyle. Jesteście dla siebie obcymi ludźmi. Związki? Zawsze musisz pogodzić się z tym, że to ograniczenie i wymagania względem siebie.