Wpis z mikrobloga

Alfabet Macierewicza. Polecam rowniez lemingom z bUlem dupy / z biletami w rekach.

Adam Michnik – zawsze w cieniu Jacka Kuronia. Pamiętam takie zdarzenie z lipca 1976 roku. Byliśmy w jakimś mieszkaniu na Stegnach, mówiłem o konieczności organizowania pomocy dla robotników. Kuroń strasznie się do tego zapalił. Michnik stał z boku i wreszcie powiedział: „To niech sobie Jacek i Antek zakładają te kółka samokształceniowe czy komitety, a ja wyjeżdżam”. I rzeczywiście, wkrótce wyjechał do Paryża na zaproszenie Sartre’a. Gdy wrócił w maju 1977 roku, przyjęliśmy go do Komitetu Obrony Robotników. Już jednak w sierpniu, po naszym wyjściu z więzienia, robił wszystko, by KOR przestał działać.

Odnoszę wciąż wrażenie, że ma olbrzymie kompleksy wobec polskiej kultury. Zachowuje się tak, jakby uważał, że tylko narzucając swój sposób postrzegania świata, będzie mógł ukryć swoje słabości i fakt, że nie jest w stanie sprostać wartościom ukształtowanym przez polską cywilizację. Zawłaszczył gazetę, którą strona opozycyjna otrzymała podczas ustaleń Okrągłego Stołu, i bardzo chciałby zawłaszczyć i przekształcić na swoje wyobrażenie polską świadomość narodową. Pechowiec.

Andrzej Czuma – poznałem go w latach 70., mówiono o nim wówczas „Pomnik”. To nieco uszczypliwe określenie nawiązywało do dystansu, jaki Andrzej utrzymywał wobec większości kolegów. Była w tym także nuta zazdrości, miał opinię człowieka niezłomnego. Uważałem, że współpraca z jego środowiskiem daje mi nadzieje na wyprowadzenie polskiego ruchu oporu spod wpływów środowisk lewicowych. To się bardzo przykro rozmyło w latach 80. W lipcu 2009 roku usłyszałem od kogoś, że Andrzej publicznie stwierdził, iż Katyń nie był ludobójstwem. Nie chciałem w to wierzyć. Kiedy zapytałem o to w Sejmie, ze stoickim spokojem powiedział: „Tak, to nie było ludobójstwo”. To była ostatnia rozmowa. Andrzej Czuma powinien wiedzieć, że sprawy Katynia nie wolno poświęcać dla doraźnych celów politycznych. Rząd Tuska to zrobił i nie poszłoby mu łatwo, gdyby nie uzyskał poparcia takich osób jak Czuma.

Andrzej Gwiazda – mam przed oczami postać Andrzeja, który wieczorem 12 grudnia 1981 roku podczas obrad Komisji Krajowej chodził po hali Stoczni Gdańskiej. Miał w rękach tajemniczy przyrząd i twierdził, że dzięki jego wskazaniom może odnaleźć podsłuchy zainstalowane przez bezpiekę. Atmosfera była napięta, wiedzieliśmy, że w kraju coś się działo, ludzie przekrzykiwali się w pomysłach, a Wałęsa sprawiał wrażenie, jakby wszystko to lekceważył. „Co wyście, szaleju się najedli?!” – to była odpowiedź na propozycje zareagowania na niepokojące informacje, które zaczęły do nas docierać. I wtedy właśnie Andrzej z całkowitym spokojem człowieka zdającego sobie sprawę z najbliższej przyszłości chodził od ściany do ściany z tym chałupniczym wykrywaczem podsłuchów.
Gwiazda miał swoje wielkie chwile podczas negocjacji w stoczni w sierpniu 1980 roku. Jego wiedza na temat polskiej gospodarki pokazała społeczeństwu i całemu światu, że strajk robotników nie jest tylko buntem, ale jest protestem prawdziwych gospodarzy Ojczyzny, ludzi świadomych uwarunkowań i sytuacji, w jakich znalazła się Polska.
Andrzej ma niezwykły dar analizy i poczucie realizmu. Żadne piękne słowa nie są w stanie zaburzyć mu właściwej oceny rzeczywistości.

Aneks do raportu z likwidacji WSI – codzienna lektura Bronisława Komorowskiego.

Jawnym dowodem odpowiedzialności Donalda Tuska za tragedią smoleńską jest cyniczne oddanie śledztwa w ręce Rosjan, co do dzisiaj utrudnia dojście do prawdy i przesądza o degradacji politycznej państwa polskiego. Tym samym podjął się roli grabarza Polski.

Anna Walentynowicz– trafnie nazwana Anną Solidarność, polską Joanną d’Arc. Poznałem ją w 1979 roku, ale zaprzyjaźniliśmy się w końcu lat 90. Nasze relacje przed 1989 rokiem nie były zbyt bliskie, ponieważ Ania identyfikowała się wówczas z poglądami Jacka Kuronia. Nie formułuję tego jako zarzut. Inna była wtedy atmosfera polityczna, a przede wszystkim nie była wówczas dostępna wiedza o rozmowach Kuronia z bezpieką. Dopiero umowy Okrągłego Stołu pokazały prawdziwe intencje Kuronia i jego środowiska.
Ania była osobą niezwykle dzielną. Jej postawa robiła wrażenie i przyciągała ludzi. Wyznawanych wartości – a zwłaszcza sprawiedliwości i patriotyzmu – była zdecydowana bronić bez względu na konsekwencje.

Dla Ani „Solidarność” była świętością – czymś dużo ważniejszym niż organizacją zawodową i ruchem społecznym – była jej dzieckiem. Bardzo przeżywała to, co stało się z „Solidarnością” po 1989 roku. Nigdy nie zaakceptowała tej nowej formuły związku. Mówiła: fałszywa Solidarność, neo-Solidarność, łże-Solidarność. Do końca życia wierzyła, że ta prawdziwa jeszcze powróci. Stąd jej ogromna aktywność na wielu polach i niezwykłe zaangażowanie w różne inicjatywy. Jedną z nich były cykliczne seminaria zatytułowane „W trosce o Dom Ojczysty”. Ich pomysł zrodził się, jak pamiętam, w trakcie korespondencji z Ojcem Świętym, Janem Pawłem II. Trudno sobie wyobrazić, że te seminaria początkowo odbywały się w piwnicach i małych salkach! Dla tak zasłużonej dla Polski osoby nie znalazło się żadne inne godne miejsce! Udało mi się zorganizować kilka spotkań na terenie Sejmu. Wielka, wspaniała Anna Walentynowicz, która za swoją postawę i dokonania powinna być nagradzana pomnikami, na pierwszym seminarium w sali kolumnowej Sejmu RP popłakała się ze wzruszenia.

Ciągle mam w pamięci naszą ostatnią rozmowę dwa dni przed tragicznym wypadkiem w Smoleńsku. Ania była zmęczona, nie najlepiej się czuła i nie miała ochoty na ten wyjazd. Rozmawialiśmy o tym i ja uważałem, że nie może jej zabraknąć na uroczystościach w 70. rocznicę zbrodni katyńskiej. I poleciała… I dlatego na nas, którzy zostaliśmy, ciąży obowiązek wyjaśnienia przyczyny śmierci naszych przyjaciół.

Antoni – imię wymyśliła Mama. Gdy miałem 16 lat, odważyłem się powiedzieć Jej, jak bardzo cierpiałem przez całe swoje dzieciństwo z powodu takiego wyboru. Moje męki brały się stąd, iż w latach 50. i 60. nikt w Polsce nie nadawał dzieciom tego imienia. W szkole byłem jak dziwadło – jedyny Antoni. Mama wytłumaczyła mi wówczas, że ten wybór był wyrazem jej szczególnego kultu świętego Antoniego Padewskiego. Poznałem jego historię i zrozumiałem intencje Mamy.

Barbara – moja najstarsza siostra. Wychowywała mnie, a potem – w stanie wojennym – zajmowała się moją 4,5-letnią córką, gdy Hania i ja byliśmy internowani. Barbara m.in. z Bohdanem Cywińskim brała udział w reaktywowaniu po 1956 roku harcerstwa. Wiele rozmów w tej sprawie odbyło się w kuchni naszego mieszkania na Ogrodowej. Jako niespełna 10-letni chłopiec przysłuchiwałem się im i stąd może wzięła się trwająca do dzisiaj fascynacja harcerstwem i jego ideami. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o Kuroniu jako o osobie, która zwalczała odradzający się patriotyczny, niepodległościowy ruch harcerski. Muszę przyznać, że te sprawy zajmowały mnie wówczas nie mniej niż gra w zośkę.

Bogdan Borusewicz – w przeszłości dzielny chłopak. Było mi go przez długi czas żal i nalegałem, by przyjąć go do KOR-u. Miałem wówczas wrażenie, że jest w Gdańsku osamotniony w swojej walce z bezpieką. W czerwcu 1992 roku domagał się, by uchwała lustracyjna objęła także ujawnienie agentury wojskowej. Dziś to człowiek, który słucha dyktatu Tuska i jest gotów wspierać byłe WSI.

Jan Olszewski w końcu lat 80. pokazywał nam zagrożenia rodzącego się sojuszu rosyjsko-niemieckiego, trafnie dostrzegał niebezpieczeństwa Okrągłego Stołu i był zdeterminowany, by przeprowadzić dekomunizację celem odbudowy niepodległości Polski.

Broda – od 18. roku życia nieodłączny atrybut mojego wyglądu. Z krótką przerwą na sierpień 1980 roku, gdy – żeby wydostać się z domu obstawionego przez Służbę Bezpieczeństwa, która chciała mnie aresztować – musiałem zgolić brodę, wąsy, przebrać się w sukienkę i wyjść z koleżanką do czekającego już na nas samochodu przyjaciół. Wybieg okazał się skuteczny.

Nawet nie pamiętam, dlaczego ją zapuściłem. Od dłuższego czasu broda mnie męczy, ale moja żona twierdzi, że nie lubi zmian.

Niepodległość – Polska. Bez niej nie ma możliwości rozwoju gospodarczego, społecznego ani indywidualnego. Naród polski bez niepodległości skarleje i zostanie zniszczony, a wartości, które wnosił i wnosi do dorobku ludzkości, zostaną wyeliminowane z naszego życia.

Bronisław Komorowski – znam go bardzo długo. W 1981 roku przekonywał mnie i całe kierownictwo Klubów Służby Niepodległości, by na I Krajowym Zjeździe „Solidarności” w 1981 roku głosować na Jana Rulewskiego, bo on w przeciwieństwie do Wałęsy jest twardym antykomunistą. Od 1989 roku trwale związany w wojskowymi służbami specjalnymi. Ten zadzierzgnięty wówczas sojusz doprowadził go do żałosnego stanu, który dzisiaj możemy obserwować.

Jego stosunek do prezydenta Lecha Kaczyńskiego i zachowanie w związku z tragedią smoleńską – począwszy od tych strasznych słów: „z trzydziestu metrów nawet ślepy snajper by trafił”, a skończywszy na aprobacie oddania śledztwa w ręce rosyjskie – na trwałe zmienił nasze relacje.

Chory z nienawiści – o seansach nienawiści pisał i mówił Jerzy Urban, mając na myśli błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszkę. Natomiast określenia „chory z nienawiści” użył po raz pierwszy – jeśli mnie pamięć nie myli – Jacek Kuroń w stosunku do Jana Olszewskiego i do mnie. Powiedział coś w tym stylu: to są moi byli koledzy, oni nie są agentami, są tylko chorzy z nienawiści. Mam wrażenie, iż każdy, kto przez lata powtarzał ten zwrot, włącznie z samym Kuroniem, miał, przede wszystkim, problem z własnym sumieniem i faktycznie opisywał nim swój stan. Strasznie im wszystkim współczuję, bo wyglądają na ludzi wielce umęczonych.

Piotr Naimski – współtwórca wszystkich ważnych inicjatyw, jakie podejmowaliśmy. Przyjaciel.

Dekomunizacja – ta prawdziwa wiąże się ze zrozumieniem szkód moralnych, intelektualnych i duchowych, jakich dokonał w cywilizacji europejskiej i światowej ruch komunistyczny. Destrukcja spowodowana tą ideologią ma ogromne rozmiary i konsekwencje. Dokonała się przede wszystkim w wieku XX, ale trwa również i dziś. Z tego punktu widzenia dekomunizacja to dużo więcej niż wyparcie komunistów z administracji państwowej. To prąd filozoficzny i polityczny, którego celem jest odbudowanie naszej państwowości w oparciu o zdrowe, prawdziwe wartości. Komunizm to śmierć cywilizacji zachodniej. A jedynym jej ratunkiem jest antykomunizm.

Donald Tusk – 10 kwietnia 2010 roku to moment, który zasadniczo zmienił mój stosunek do niego. Wcześniej był dla mnie politykiem na usługach różnych lobby polityczno-gospodarczych, realizatorem wyznaczanych przez nie zadań. Ot, jeden z wielu ludzi Okrągłego Stołu. Dziś wiem, że jest jedną z głównych postaci odpowiedzialnych za tragedię smoleńską, że obarczają go zarówna za plan polityczny z nią związany, jak i działania organizacyjne podległych mu urzędników. Jawnym dowodem jego odpowiedzialności jest cyniczne oddanie śledztwa w ręce Rosjan, co do dzisiaj utrudnia dojście do prawdy i przesądza o degradacji politycznej państwa polskiego. Tym samym podjął się roli grabarza Polski.

Dziadek – Adam Macierewicz był osobą dosyć apodyktyczną. Zdecydowaną. Wychował pięciu synów. Był wielce zapracowany. Z uwagi na narodowe poglądy czterem synom dał imiona słowiańskie: Lechosław, Zdzisław, Zbysław, Janusz. Dziadek niemal wszystkie zarobione ciężką pracą pieniądze przeznaczał na działalność polityczną. Był bliskim współpracownikiem Romana Dmowskiego, w czasie I wojny światowej jednym z organizatorów pomocy dla ludności polskiej uciekającej do Rosji. Komitety pomocy, na których czele stał, często po prostu umożliwiały przeżycie tym ludziom. Zachowały się w domu listy do mojego Dziadka kierowane przez osoby objęte pomocą. Pamiętam, że wśród listów były podziękowania m.in od Juliusza Osterwy. Dziadek miał olbrzymi księgozbiór, a w nim najważniejsze pozycje publicystyczne z przełomu XIX i XX wieku. I oczywiście komplet Przeglądu Narodowego, wszystkie pisma Dmowskiego i Popławskiego, ale również Piłsudskiego. Wielkość Marszałka doceniał, choć się z nim nie zgadzał.

Fajka – palenie fajki to nałóg, któremu oddawałem się od 18 roku życia przez kilka dziesięcioleci. Byłem harcerzem, prawo harcerskie zakazuje palenia papierosów – nie mówi natomiast nic o fajce. A poza tym muszę się przyznać, była w tym też odrobina snobizmu. Nie palę od 1994 roku.

„Głos” – jestem emocjonalnie związany z tym pismem, przez długie lata byłem jego redaktorem naczelnym. Wychodziło od października 1977 roku w drugim obiegu. Od początku, mimo że skład redakcji był szeroki, „Głos” wydawany był przez ludzi wywodzących się z 1. WDH – „Czarnej Jedynki” – m.in. Piotra Naimskiego, Ludwika Dorna, Wojciecha Fałkowskiego, Urszulę Doroszewską, Marcina Gugulskiego, a także – spoza naszego środowiska harcerskiego: Jakuba Karpińskiego (figurował w stopce jako Marek Tarniewski), Jana Olszewskiego, Bohdana Cywińskiego i Jerzego Łojka. Od 1979 roku coraz większą rolę w zespole redakcyjnym odgrywał Jarosław Kaczyński. Stale pisywali m.in. Zbigniew Romaszewski i Wojciech Arkuszewski, choć ten pod licznymi, różnymi pseudonimami. Po 1989 roku „Głos” zaczął ukazywać się legalnie, przez jakiś czas był nawet dziennikiem, robionym przez pięcioosobowy zespół! Wymagało to heroicznego wysiłku i zaangażowania, nie mniejszego niż w czasach opozycji. Tym bardziej, że przecież większość z nas jednocześnie zajmowała się pracą zawodową czy też działalnością polityczną. Niewiele osób wie o tym, że „Głos” jest najdłużej ukazującym się tytułem drugiego obiegu wydawniczego, jedynym powstałym w latach 70., którego wydawanie było kontynuowane po 1989 roku Nigdy nie udało nam się uzyskać finansowego wsparcia np. z tzw. Funduszu Wydawnictw Niezależnych. W formie internetowej pismo ukazuje się do dzisiaj.

Gotowanie – teraz zdarza mi się bardzo rzadko. W latach 70., na początku naszego małżeństwa, zajmowałem się domem, ponieważ żona pracowała, a ja na życzenie władzy ludowej wręcz przeciwnie. Lubiłem przyrządzać różnorodne potrawy z kalmarów, które za Gierka były dość powszechnie dostępne. Podawałem je najczęściej zasmażane z ryżem. Na śniadanie omlety – w tym się specjalizowałem. Podobno mężczyźni przywiązują się do biurka, stroju i menu. Mogłem jeść dzień w dzień to samo na obiad, ale taki system niekoniecznie odpowiadał mojej rodzinie.

Góry – najbliższe są mi Tatry. Od najmłodszych lat razem z Mamą i jej przyjaciółmi chodziłem po Tatrach. Od 30 lat jeżdżę do małej miejscowości położonej na granicy między Gorcami i Pieninami. Przez okno widzę Hawrań i Murań. Z powodu braku czasu teraz jeżdżę w góry bardzo rzadko, ale nawet jeden dzień tam spędzony sprawia, że natychmiast znika całe zmęczenie.

Gromada „Włóczęgów” – taką nazwę nosił krąg starszo-harcerski powołany przez środowisko 1. Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. Romualda Traugutta przy liceum im. Tadeusza Reytana w Warszawie. Nie chodziłem do tej szkoły, ale byłem drużynowym „Czarnej Jedynki” – nawiązującej do tradycji przedwojennego harcerstwa. Gromada „Włóczęgów” miała wyszkolić kadrę instruktorską dla powstających drużyn. Po wydarzeniach na Wybrzeżu w roku 1970 doszliśmy do wniosku, że niepodległość jest bliżej, niż się dotąd wydawało. Przekształciliśmy Gromadę tak naprawdę w klub polityczny. Organizowaliśmy comiesięczne dwudniowe spotkania w okolicach Warszawy mające przybliżyć nam sytuację polityczną, społeczną i gospodarczą Polski. Chcieliśmy rozmawiać na temat naszej przyszłości, dyskutować z osobami, które uważaliśmy wówczas za autorytety, i w oparciu o to sformułować program. Wśród prelegentów byli: ks. Jerzy Chowańczak, Ireneusz Gugulski, Adam Podgórecki, Marek Budzyński, Tadeusz Mazowiecki. Na zebrania Gromady każdy miał prawo wprowadzić jedną osobę spoza naszego grona, przyjeżdżaliśmy z ludźmi bliskimi, przyjaciółmi, rodzinami... Po wydarzeniach Czerwca ’76 to środowisko zapoczątkowało akcję pomocy represjonowanym robotnikom i stało się zapleczem dla powołanego 23 września Komitetu Obrony Robotników.

Strach towarzyszy mi bardzo często, ale bardzo rzadko mnie paraliżuje. Staram się mu nie ulegać, bo tylko przezwyciężenie strachu daje szansę zrealizowania celów, które sobie stawiamy.

Z Gromady wyszli ludzie, którzy dali początek nowej elicie i po latach w wolnej Polsce odegrali istotną rolę w życiu politycznym i naukowym: Piotr Naimski, Małgorzata Naimska, Urszula Doroszewska, Ludwik Dorn, Marcin Gugulski, Krzysztof Łączyński, Wojciech Fałkowski, Marek Barański, Wojciech Onyszkiewicz, Janusz i Jerzy Kijowscy, Dariusz Kupiecki, Jerzy Wiśniewski.

Hobby – nie mam hobby. Każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie książek, w górach – taternictwo i narciarstwo. Kiedyś też chętnie żeglowałem i mam nadzieję do tego powrócić.

Honor – Bóg, Honor, Ojczyzna. Najważniejsze wartości dla każdego Polaka. Honor to wartość, która była obecna w moim wychowaniu od wczesnych lat. Samo słowo rzadko było wypowiadane poza wieczorami, podczas których Mama czytała nam „Trylogię”, a później Słowackiego. Życie bez honoru jest wegetacją – wszystko można stracić, ale utrata honoru oznacza zniszczenie człowieczeństwa.

Jacek Kuroń – słyszałem o nim dużo wcześniej, ale poznałem go dopiero około 1974 lub 1975 roku. Niewątpliwie osoba z wielką energią, dużo większą niż wszyscy jego koledzy i towarzysze razem wzięci. Jestem pewien, iż do końca swych dni był mentalnie człowiekiem formacji komunistycznej. Przeciwdziałał reaktywowaniu po Październiku’56 tradycyjnego harcerstwa. Wyrządził też wielkie szkody „Solidarności”, wpychając ją do rozmów okrągłostołowych. A na koniec skrzywdził Polskę, ratując komunistów i występując przeciwko lustracji i dekomunizacji. Gdyby nie jego determinacja, wielu działaczy opozycji nie wzięłoby udziału w paktowaniu z dawną władzą. Kuroń z żelazną determinacją realizował wszystkie postanowienia Okrągłego Stołu i był gotów lojalnie współpracować z Jaruzelskim. Dziś wiemy, że od połowy lat 80. prowadził regularne rozmowy ze Służbą Bezpieczeństwa. Przy tym wszystkim Kuroń był człowiekiem autentycznym, bardzo emocjonalnym, nie udawał bohatera, gdy zdradzał, mówił wprost, o co mu chodzi. Tym się różnił od swoich kolegów i wychowanków.

Jan Kulczyk – pasta bhp. Kilka lat temu dowiedziałem się, że był jej producentem i dystrybutorem. Oznacza to, iż wkład tego pana w rozwój wydawnictw drugiego obiegu jest wprost nie do przecenienia: pasta bhp była bazą do przygotowania farby drukarskiej. Domyślam się, że jest to wkład nieświadomy.

Jan Lesiak – w latach 70. i 80. funkcjonariusz Departamentu III Służby Bezpieczeństwa skierowany do rozpracowywania czołówki opozycji – m.in. Jacka Kuronia i Jarosława Kaczyńskiego. Po 1989 roku negatywnie zweryfikowany, ale dzięki rekomendacji Kuronia znalazł zatrudnienie w Urzędzie Ochrony Państwa. Stanął na czele specjalnego zespołu inwigilującego partie prawicowe i polityków niechętnych Wałęsie. Celem jego działań była dezintegracja i zniszczenie wszystkich środowisk niepodległościowych, które wskazywały na konieczność dekomunizacji i lustracji. Jednostka ta bezpośrednio podlegała szefowi UOP, a zgodę na taki proceder wydał minister Milczanowski. Dokumentacja operacji znalazła się w tzw. szafie Lesiaka.

Jan Olszewski – prawdziwy mąż stanu. Człowiek, który najpełniej rozumie uwarunkowania, w jakich Polska znalazła się po 1945 roku. Wspierał nas przy zakładaniu Komitetu Obrony Robotników, sformułował podstawowe tezy listu do Cartera podpisanego przez nas wspólnie z Piotrem Naimskim i wskazującego na strategiczną wartość sojuszu polsko-amerykańskiego. W końcu lat 80. pokazywał nam zagrożenia rodzącego się sojuszu rosyjsko-niemieckiego, trafnie dostrzegał niebezpieczeństwa Okrągłego Stołu i był zdeterminowany, by przeprowadzić dekomunizację celem odbudowy niepodległości Polski. Stosuje taktykę zmuszania przeciwnika do odkrycia swojego najsłabszego punktu. Ma rzadką, ale pierwszorzędną cechę dla polityka – działa po to, by osiągnąć wyznaczone cele, a nie po to, by za wszelką
Ideologia_Gender - Alfabet Macierewicza. Polecam rowniez lemingom z bUlem dupy / z bi...

źródło: comment_NvSohJlK9LJ1xADRfP7c6co0Y7Qpr1ke.jpg

Pobierz
  • 27
  • Odpowiedz