5 powodów, dla których Putin nie rozpęta wojny jądrowej
W swoim orędziu z dnia 21 września Putin, ogłaszając mobilizację, znów napomknął o broni jądrowej, którą dysponuje Rosja i zagroził Zachodowi jej użyciem. „To nie blef” – powiedział. Już samo to zdanie w sposób oczywisty wskazuje na to, że jest to blef, ale są również inne powody, dla których – moim zdaniem – Putin nie rozpęta wojny jądrowej. Jako wykopowy ekspert z Instytutu danych z dupy postanowiłem je przytoczyć.
1. Uderzenie jądrowe nie rozwiązuje żadnego problemu strategicznego
To najbardziej racjonalny argument. Kwestia wojny atomowej jest mocno nacechowana emocjonalnie, lecz należy pamiętać, że każde działanie wojenne powinno być uzasadnione. Co mogłoby mieć na celu uderzenie jądrowe?
Najbardziej oczywista odpowiedź to powstrzymanie ofensywy Ukraińców. Rzecz jednak w tym, że Ukraińcy atakują przede wszystkim nie dlatego, że tak bardzo zależy im na odzyskaniu okupowanych terenów, ale dlatego, że ich życie i życie ich rodaków jest w niebezpieczeństwie. Ukraińcy walczą, żeby przetrwać. Uderzenie jądrowe tylko zwiększyłoby motywację Ukraińców do ofensywy, a nawet zachęciłoby ich do bardziej radykalnych działań.
Z tego samego powodu uderzenie jądrowe również nie doprowadziłoby do kapitulacji Ukrainy. Ukraińcy już niejednokrotnie udowodnili, że wolność jest dla nich wartością, dla której są gotowi poświęcić życie. Niby dlaczego to by się miało zmienić po użyciu broni atomowej? Prawdopodobnie na odwrót walczyliby jeszcze zacieklej.
Z innej strony, atak nuklearny z dużym prawdopodobieństwem poskutkowałby przystąpieniem do wojny NATO. Jak zobaczyliśmy w ostatnich miesiącach, Rosja nie radzi sobie nawet z Ukrainą. Owszem, wojsko ukraińskie obecnie jest jednym z najlepszych w Europie – składa się na to liczebność, doświadczenie bojowe i coraz lepsze uzbrojenie – i nie należy go bagatelizować, ale potencjał wojenny NATO nadal jest nieporównywalnie większy. Rosja nie ma najmniejszych szans w starciu z NATO, zarówno w wojnie konwencjonalnej, jak i jądrowej.
Zostaje więc tylko opcja globalnej wojny atomowej z użyciem setek głowic nuklearnych i zagładą całej ludzkości. Czy taki scenariusz jest prawdopodobny? Aby odpowiedzieć na to pytanie, przejdźmy do kolejnego argumentu.
2. Putin nie jest ani szaleńcem, ani fanatykiem i bardzo ceni sobie życie, ponadto jest tchórzem
Żeby spalić świat w ogniu globalnej wojny jądrowej, trzeba być albo fanatykiem, albo szaleńcem. Putin rzeczywiście lubi udawać fanatyka, aby straszyć Zachód, ale nim nie jest. W Rosji jest powiedzenie „trzymajcie mnie siedmioro”, którego się używa, gdy ktoś celowo pragnie sprawić wrażenie szaleńca, który zaraz zrobi coś strasznego. To właśnie robi Putin.
Całe poprzednie życie Putina wskazuje jednak na to, że jest on osobą po pierwsze bardzo pragmatyczną, po drugie bardzo ceniącą sobie życie – i to życie nie byle jakie.
Czy człowiek, który zbudował sobie pałac warty 5 miliardów złotych i na czyim jachcie zainstalowano złote uchwyty na papier toaletowy, wygląda na fanatyka, który ma w dupie swoje życie, swój majątek, swoje liczne kochanki i dzieci – i zamierza to wszystko poświęcić w imię Wielkiej Rosji?
Putin lubi życie, lubi pieniądze i lubi władzę. Nie podejmie decyzji, wskutek której może to wszystko stracić. I to właśnie dlatego najważniejszym, co może i musi zrobić Zachód, jest utrzymanie Putina w przekonaniu, że odwet za dowolny atak nuklearny będzie natychmiastowy i stanowiący bezpośrednie zagrożenie dla samego Putina. Żadnych „ojejku, nie chcemy III wojny światowej”. Na razie – w odróżnieniu od pierwszych tygodni wojny – reakcja Zachodu wygląda całkiem dobrze. Oby tak było dalej.
Jest to ważne również dlatego, że Putin jest tchórzem. To stwierdzenie nie ma na celu go poniżyć – aczkolwiek nie mam zamiaru od tego się powstrzymywać – ale po prostu przedstawia fakt. Putin bardzo, ale to bardzo nie lubi ryzyka. Zawsze działa podstępem, zawsze kłamie i zawsze unika odpowiedzialności.
Przykładowo przypomnijmy sobie słynne „ich tam niet” i „zielonych ludzików”, którzy okupowali Krym w 2014 roku. Do samego końca Putin twierdził, że na półwyspie nie ma żadnych żołnierzy rosyjskich.
Co więcej – bądźmy szczerzy – w 2014 roku Rosja naprawdę mogła podbić całą Ukrainę w 3 dni i nie spotkać się ze stanowczą reakcją Zachodu. Do tego jednak trzeba było mieć jaja i działać szybko. Putin potrzebował 8 lat, żeby się na to zdecydować. 8 lat, w ciągu których Ukraina wzmocniła swoje wojsko i wykształciła świadomość narodową i społeczną. 8 lat, w ciągu których Zachód wreszcie zrozumiał, z czym ma do czynienia.
W końcu nawet obecnej wojny Putin nie potrafi nazwać wojną, od początku mówi tylko o „operacji specjalnej”. Wiele zresztą wskazuje na to, że naprawdę liczył, że będzie jak z Krymem w 2014, że weźmie Kijów w 3 dni i że Zachód po prostu nie zdąży zareagować – i tylko dlatego zdecydował się na atak. Jestem pewien, że gdyby wiedział, jak potoczą się sprawy, nigdy by nie rozpoczął tej inwazji.
3. Putin ogłosił mobilizację
Tak, to też argument za tym, że wojny jądrowej nie będzie.
Po pierwsze przeprowadzenie ataku nuklearnego nie wymaga mobilizacji. Globalna wojna atomowa – tym bardziej. Ogłoszenie mobilizacji jednoznacznie wskazuje na to, że wojna nadal będzie prowadzona za pomocą środków konwencjonalnych.
Po drugie z wewnętrznego punktu widzenia mobilizacja jest dla Putina bardziej niebezpieczna niż uderzenie jądrowe, ponieważ mobilizacja jest ingerencją – i to dotkliwą – w życie zwykłych Rosjan. Mobilizacja – w odróżnieniu od uderzenia jądrowego – znacznie zmniejszy poparcie zarówno dla „operacji specjalnej”, jak i dla samego Putina. W przypadku ataku nuklearnego byłoby dokładnie na odwrót – większość Rosjan poparłaby takie rozwiązanie, ponieważ oznaczałoby, że Rosja nadal jest wielka i należy jej się bać, co dla przeciętnego Rosjanina jest powodem do dumy oraz koniecznym i dostatecznym warunkiem do zgody na życie w gównie.
Ten fakt, że zamiast tego obserwujemy mobilizację, oznacza, że z pewnych powodów uderzenie jądrowe uznano za bardziej niebezpieczną od mobilizacji opcję. Owe powody mogą być wyłącznie zewnętrzne i to wskazuje na to, że Putin doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji ataku nuklearnego i nie życzy ich sobie. Nie życzy tak bardzo, że decyduje się na mobilizację, która niesie ze sobą spore ryzyko i naprawdę może doprowadzić do końca jego reżimu. (Swoją drogą, właśnie dlatego nazwano ją „częściową” – tu też przejawia się tchórzliwa natura Putina).
4. Zarówno Putin, jak i propagandyści rosyjscy cały czas grożą światu wojną jądrową
Zarówno Putin, jak i jego propagandyści notorycznie i bezczelnie kłamią. To takie samo prawo natury jak e = mc2.
Co mówił Putin w 2014 roku, anektując Krym? „Ich tam niet”.
Co mówił Putin w ciągu 8 lat wojny na Donbasie? Że Rosja nie bierze udziału w tym konflikcie.
Co mówił Putin w ciągu kilku miesięcy przed inwazją, ściągając wojsko do granicy z Ukrainą? Że Rosja nie zamierza zaatakować Ukrainy.
Co mówił Putin kilka dni przed ogłoszeniem mobilizacji? Że mobilizacji nie będzie.
Teraz Putin mówi, że skorzysta z broni jądrowej i że „to nie blef”. Brzmi wiarygodnie, nieprawdaż?
5. Nawet gdyby Putin zdecydował się na wojnę jądrową, rozkaz prawdopodobnie nie zostałby wykonany
Na koniec przypuśćmy, że wszystkie poprzednie założenia są błędne. Być może, analiza osobowości Putina jest całkowicie nietrafiona. Być może, jest śmiertelnie chory i zamierza zabrać ze sobą do grobu całą ludzkość. (Swoją drogą, co w takim razie przeszkadza mu w zrobieniu tego już teraz?) Co wtedy?
Otóż nie istnieje żaden czerwony przycisk, który mógłby natychmiast doprowadzić do wystrzelenia głowic nuklearnych. To skomplikowany proces, w którym decyzja jest przekazywana wykonawcom przez szereg dowódców i oficerów. Ponadto należy wziąć pod uwagę, że moment, w którym Putin hipotetycznie mógłby wydać rozkaz odpalenia głowic jądrowych, byłby momentem największej słabości Putina. W tym momencie jego władza już wisiałaby na włosku. A zatem każdy dowódca i każdy oficer przekazujący rozkaz dalej stanąłby przed wyborem: poświęcić wszystko, w tym życie swoje i swoich bliskich i skazać świat na nuklearną zagładę lub odmówić wykonania rozkazu człowieka, który już wkrótce może stracić władzę, a być może i życie. Prawdopodobieństwo tego, że przynajmniej jedno ogniwo w tym łańcuchu zawiedzie, jest bardzo duże.
No i w końcu – jest to myślenie życzeniowe, ale jednak – prawdopodobnie głowice jądrowe są w takim samym stanie, jak cały sprzęt wojskowy Rosjan. Czyli w stanie złomu. Tak że mam nadzieję, że jeśli jednak jakaś głowica wybuchnie, to wyłącznie pod dupą Putina.
Komentarze (46)
najlepsze
Komentarz usunięty przez moderatora
Broń atomową też można stopniować.
Ja uważam prawdopodobną taką kombinację
1. atak na pogranicze ukraińsko-rosyjskie (czyli powiedzmy gdzieś w okolicach Dniepru obok Chersonia) - czyli "to nasze terytorium"
2. narracja "bronimy swojego przed wojskami ukraińskich faszystów" - czyli nie atak
3. uderzenie małym nukiem, ktory spali tylko mały obszar - czyli "przecież użyliśmy tylko minimalnej siły"
4. uderzenie na zgrupowanie ofensywy ukraińskiej (spalenie znaczącej ilości sprzętu i żołnierzy łatwym sposobem) -