Niedawno wyszło Wasteland 2 i gra ta zmusiła mnie do refleksji. Często oczekiwania bardzo negatywnie wpływają na to jak coś odbierasz, nawet jeśli jest to świetne. Po Wasteland 2 spodziewałem się, że będzie to taki prawilny Fallout 3, ponieważ "Trójka" wydana przez Bethesdę była zupełnie inną grą niż Fallout 1 i 2. Wielu fanów pierwszych Falloutów zachwalało nowego Wasteland'a jeszcze przed jego premierą. Okazało się, że gra przypomina Fallouta i tematyką i rozgrywką (chociaż moim zdaniem bliżej jej systemowo do Shadowrun Returns) ale jakoś brakuje jej iskry. Poza tym jest dosyć liniowa i mało sandboxowa.
Czy Wasteland 2 jest słaby? Nie. Zawiodłem się jednak, ponieważ oczekiwałem innej gry (np. więcej zabawy z perkami itp.) no i dostałem coś innego niż oczekiwałem. Ten sam zabieg wykorzystano przy promocji Fallout 3 - wtedy byłem bardzo zawiedziony pomimo tego, że tamta gra była wspaniała. Ktoś wtedy powiedział, że byłoby lepiej gdyby gra nie nazywała się Fallout, i ta osoba miała rację. Ja rozumiem, że w XXI wieku marketing działa tak, że nowe produkcje trzeba porównywać do znanej marki, albo jeszcze lepiej jest wykupić prawa do marki i wypuścić pod tą nazwą coś zupełnie odmiennego. Czy jest to jednak zabieg potrzebny, skoro fani "legendy" zbesztają nowy tytuł mimo, że był udany, a głównym jego mankamentem było to, że odbiega za bardzo od oryginału?
Ta sama relacja zachodzi pomiędzy książką, a filmem na jej podstawie. Za przykład niech posłuży tutaj World War Z. Przeczytałem książkę zanim obejrzałem film. Ironii dodać może fakt, że było to wydanie związane z filmową premierą, więc na jej okładce była morda Brada Pitta. Dzieło podobało mi się głównie dlatego, że nie była to typowa powieść - było napisane w konwencji reportaży i raportów nt. epidemii zombie. Na rozdziały składały się opowiadania z perspektywy różnych ludzi, co dodawało książce smaku. Później obejrzałem film i zastanawiałem się dlaczego ten twór nazywa się World War Z, bo jedyną rzeczą, którą zaczerpnięto z książki był w zasadzie motyw walki z zombie. Gdyby Resident Evil wydano pod nazwą World War Z, to miałoby mniej więcej tyle samo związku z książką, co produkcja z Pięknym Bradem.
Dzisiaj pomyślałem, że przecież ten film nie był zły. Pod względem efektów specjalnych był genialny. Akcja też była wartka i w zasadzie jest to świetny film akcji. Naszła mnie zatem kolejna myśl - czy gdybym najpierw obejrzał film, to czy książka by mnie nie zawiodła? Chyba tak, ponieważ w książce tej nie ma zbyt wiele akcji. Bardziej postawiono tam na formę dokumentu, bardzo strawnego i interesującego. Nie jest to powieść akcji, a raczej bardzo ciekawe i dosyć poważne studium ludzkiego zachowania, w tym przypadku w starciu z dość abstrakcyjnym i fantastycznym incydentem, ale to jest ten element, który czyni je atrakcyjnym. Z kolei gdybym spodziewał się akcji i jednego bohatera... zawiódłbym się.
Jaki z tego morał? Chyba muszę mniej polegać na zapowiedziach i obietnicach producentów, a bardziej skupić się na poznawaniu nowego dzieła. Teraz rozumiem jak takie chwyty marketingowe potrafią rozbudzić wyobraźnię, i w rezultacie masz już zarysowany w głowie obraz dzieła, które jest o wiele lepsze niż właściwa produkcja. W tym wypadku film World War Z byłby o wiele lepszy gdyby nazywałby się inaczej.
Komentarze (14)
najlepsze
Wat? Autor miał styczność z grą tylko przez ~5h? XD
Poniżej spoiler!
Też byłem nieco zawiedziony. Ale mimo wszystko, Wasteland 2 to całkiem przyjemna gra.
Otwartość i styl rozgrywki lepiej by porównać z pierwszym Wasteland - a akurat w tej sprawie nic nie powiem, bo sam nie grałem