No dobra, czas na finałowe podsumowanie projektu. Trochę się działo przez te 30 dni... Były wielkie sukcesy i wielkie porażki, zdążyłem narobić sobie wrogów w lokalnej bojówce ASP ( ͡° ͜ʖ ͡°), dostałem krzywą samozadowolenia w twarz, a nawet zostałem zwyzywany od podludzi. Kto by pomyślał, że tyle rzeczy może się dziać podczas głupiego projektu o rysowaniu...
Zaczynałem kompletnie od zera. Nie mam żadnych predyspozycji w kierunku rysowania, a nawet powiedziałbym, że jestem pod tym względem trochę uwsteczniony. Przewodnikiem mi była książka Marka Kistlera
You can draw in 30 days". Bazarowy tytuł, prawda? Też tak na początku myślałem, ale książka ta różni się znacząco od innych podobnych na rynku. Gość ma talent do tłumaczenia, robi to w sposób przystępny, odpowiednio dawkuje wiedzę i wie, jak czują się osoby, które nie potrafią rysować: z czym mogą mieć problemy, o co mogłyby spytać i tak dalej. Książkę oceniam na mocne 8/10 - byłoby więcej, ale zakończenie jest koślawe.
Założeniem experymentu było, aby w 30 dni nauczyć się rysowania na tyle, na ile to możliwe, ale by minimum umieć rysować mangowe twarze i prezydenta mirko. Ryje z chińskich bajek już umiem, a prezydenta mirko obiecuję zrobić na dniach w formie animacji ( ͡° ͜ʖ ͡°).
A więc cele uważam za osiągnięte.
Statystyka projektu:
Zużyłem 2 ołówki B9, pół ołówka HB, jedną gumkę i 31 kartek A4. Pierwszy wpis z tagu (
//www.wykop.pl/wpis/9020540/postanowilem-w-koncu-nauczyc-sie-rysowac-szczyt-mo/ ) dostał się do gorących z liczbą 82 plusów. Początkowo tag obserwowało 120 osób, potem przez długi czas ponad 170, a przez ostatnie dziesięć dni liczba ta dobiła do 220. Poświęciłem na ten projekt ok. 19-20 godzin. Przez pierwsze 20 dni nie przekraczałem raczej 20 minut dziennie, przez ostatnie 10 było to trochę więcej, bo po 30 minut. 4 godziny rysowałem obraz z okazji dwudziestego dnia projektu i podobnie obraz finałowy. Ten drugi prezentuję niniejszym po raz pierwszy, a ten pierwszy po raz drugi:
//
Skany z wszystkich dni po kolei możecie zobaczyć tutaj: //imgur.com/a/MtET9
//
A teraz obiecany artykuł podsumowujący cały experyment. Podzieliłem go na 2 części: w pierwszej macie moje ogólne przemyślenia, a w drugiej opisałem krok po kroku metodę, którą się kierowałem. W powiązanych podrzucę kilka praktycznych porad od siebie.
Niektórzy mogą się poczuć urażeni pierwszym tekstem (zwłaszcza pospólstwo po ASP ( ͡° ͜ʖ ͡°))... Więc jeśli należysz do grupy urażonych, to nic nie szkodzi. Podczas czytania pamiętaj po prostu, że jestem z tych głupków, którzy wszystko robią po swojemu i nie pójdą za czyjąś radą, choćby miało im to wyjść na dobre - i jeszcze dorobią sobie do tego skomplikowaną teorię...
„O innych wymiarach, praktyce, która nie jest niezbędna i dlaczego nienawidzę realistycznego rysowania”
Próbowaliście kiedyś wyobrazić sobie 4 wymiar w rzeczywistości? Pewnie wielu z was tak. Mogliście trafić w sieci na jakiś filmik o czwartym wymiarze z animacją teseraktu i próbowaliście zrozumieć o co w tym chodzi... ale z pewnością za wiele z tych prób nie wyszło. Bo to tak, jakby istota dwuwymiarowa chciała zrozumieć trójwymiar. Być może przebywając przez bardzo długi czas "w towarzystwie" takich czterowymiarowych obiektów, tj. nieustannie patrząc na nie i wchodząc z nimi w interakcję (np. w jakiejś grze), człowiek mógłby w jakimś stopniu je zrozumieć - w sensie: poczuć, odbierać jako coś naturalnego, na zupełnie instynktownym poziomie, a nie matematyczno-wiedzowym. Tak jak człowiek przebywający w obcym kraju, po pewnym czasie „czuje” już język, a nie dekoduje go tylko na poziomie wykutych struktur gramatycznych. Większość polaków doskonale posługuje się językiem polskim (no, przynajmniej w sensie komunikacyjnym...) i nie potrzebuje wiedzieć do tego czym są deklinacje, przypadki i zdania podrzędnie złożone. Ba, większość pewnie nawet nie wie... a jednak jakoś mówią.
Czy uzasadnione będzie więc porównanie, iż można rysować nie zdając sobie sprawy, jak dokładnie to działa? Nie znając różnych wymyślnych "zasad" i teorii? Oczywiście, że tak - bo te zasady i teorie powstały w oparciu o coś, tak jak zasady gramatyki spisano w oparciu o język, który już istniał od dawien dawna. Nie odwrotnie. Idąc tym tropem, dochodzimy do jeszcze ciekawszej obserwacji: **te zasady nie muszą być właściwe**. Co gorsza, pokładając całą swoją nadzieję w zasadach wymyślonych przez kogoś, tworzysz w sobie odruchy i przyzwyczajenia, bezpowrotnie niszcząc opcję wymyślenia własnych zasad... Będziesz mógł już co najwyżej rozbudowywać tamte.
Mam kompletnie inne podejście do rysowania, a w zasadzie do tworzenia czegokolwiek. Nie widzę rysunku mangowego - czy jakiegokolwiek innego stylu - jako czegoś, co wynikło z modyfikacji przedstawienia świata realnego. Co więcej, jestem pewien, że tak nie jest... Każdy styl po pewnym czasie generuje swój własny świat, swoje własne zasady, prawie że jak prawa fizyki. Te zasady mogą mózg wykręcać i nie dawać się nawet ujarzmić w teorii, mogą być sprzeczne z wszelką logiką. Przykładowo, w mandze twarze z profilu mają często usta niemal na policzku. Przypadkowa osoba, spytana „co jest nie tak na tym rysunku”, nie zauważy nic dziwnego. Dlaczego? Bo to po prostu „działa” w mandze, pasuje do tego świata i już. Jest dużo innych tego typu właściwości: piszczele dłuższe od ud, okrągła głowa w widoku od dołu, prawie-że-brak nosa, oczy bez powiek, dłonie bez paznokci, nie wspominając o dziesiątkach dziwnych min... Te elementy współgrają ze sobą, tworząc konkretny styl, „świat”. Niektórym wydaje się, że droga do poznania i zrozumienia takiego świata jest tylko jedna: poznać teorię rysunku, a potem praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka. Cóż - na pewno nie dla mnie.
Ja wolę wymyślać własne teorie.
Podczas tego projektu codziennie wrzucałem skany **absolutnie wszystkich rysunków**, jakie wykonałem. Dobitnie podkreślam to od początku, bo to bardzo istotna rzecz w kontekście metody, którą wypracowałem. Mogliście zauważyć, że najczęściej robiłem maxymalnie 3, czasem 4 szkice konkretnego obiektu z danej lekcji. Właściwie nie można tu mówić o żadnej praktyce ani ćwiczeniach... Bardzo szybko przekonałem się, że rysowanie w kółko jednej i tej samej rzeczy wcale nie sprawia, że wychodzi mi ona lepiej. Nawet czasami wychodziła gorzej... Jak więc jest z tą praktyką? Aby to zrozumieć, musimy najpierw przeanalizować czym jest umiejętność rysowania, a dopiero potem jak działa zdobywanie tej umiejętności przez praktykę.
Rysowanie to nie umiejętność fizyczna, jak np. podnoszenie ciężarów czy walka mieczem, tylko psychiczna - jak władanie językiem obcym. Twój poziom nie podnosi się przez trening zmieniający ciało, tylko przez nabywaną wiedzę. Rozumienie języka polega na tym, że możesz zdekodować znaczenie słów i zależności między nimi, odczytując w ten sposób przekaz. Tak samo jest z rysowaniem: jeśli wiesz, jaka jest rola każdego elementu obrazu, dlaczego znajduje się tu, a nie gdzie indziej i potrafisz to zastosować dla wymyślonego przez siebie celu - umiesz rysować.
A „wyćwiczenie ręki”? Wyćwiczenie ręki to nic innego jak pamięć mimowolna. Mogliście tego doświadczyć oglądając np. serial na komputerze - po kilku, kilkunastu odcinkach prawdopodobnie przeskakiwaliście opening z dokładnością do 3 sekund. To samo dzieje się, gdy kilkaset razy kreślicie taką samą linię - siłą rzeczy po tylu razach nie będziecie się już nawet zastanawiać, co robicie. Ale to jest tylko różnica w czasie realizacji umiejętności, a nie sama umiejętność.
A na czym polega osławiona „praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka”? Najpierw czytasz instrukcję, słuchasz wykładu, wkuwasz zasady czy jakkolwiek postanowiłeś się uczyć. Potem próbujesz to zastosować - rysujesz, porównujesz swój rysunek z wzorcowym i zastanawiasz się, co tu nie gra. Próbujesz znowu. Jeszcze raz porównujesz, sprawdzasz czy na pewno zrozumiałeś zasady, jeszcze raz rysujesz, i jeszcze raz i jeszcze, z nadzieją, że za którymś razem „wyjdzie”. Ręka boli, nadgarstek zgrzyta, piasek pod oczami... aż po jakimś czasie - zazwyczaj bardzo długim - zauważasz, że Twój rysunek się poprawił. Nawet nie wiesz dlaczego, po prostu „doszedłeś do wprawy”.
Tylko że do tego samego momentu mogłeś dojść zupełnie inną drogą, znacznie krótszą i nie męcząc się przy tym: po prostu usiąść i pomyśleć chwilę. Dłuższą chwilę. I - co najważniejsze! - samemu, bez cudzych teorii.
Zamiast bezsensownie powtarzać konkretny rysunek raz za razem, w nadziei, że któryś z tych razów okaże się sukcesem - zrób jeden szkic, odetchnij chwilę i popatrz na niego wnikliwie. Porównaj go z oryginałem. Zastanów się, które elementy „robią” ten właściwy rysunek dobrym. Przeanalizuj jak jedne kształty mają się do innych i co się stanie, jeśli zmienisz jakiś element. Łyknij herbatki. Zapamiętaj, co przykuwa TWOJĄ uwagę, a nie co ktoś inny sugeruje Ci, że powinieneś tam widzieć. Kiedy przekroczysz ten próg „zrozumienia” (sam nazywam to „wejściem w inny wymiar”) nie będziesz musiał zadawać kolejnych pytań, jak narysować to czy tamto... to będzie oczywiste i naturalne, będzie wynikało z wszystkich poprzednich rzeczy. Nie pytasz, dlaczego czasownik „robić” w pierwszej osobie liczby pojedynczej czasu teraźniejszego to „robię”. Tak już jest i to oczywiste. Kiedy byłeś mały, nikt nie tłumaczył Ci gramatyki języka polskiego, nie wkuwałeś tabeli z odmianą czasowników zatwierdzonej przez Najwyższą i Jedyną Słuszną Radę Języka Polskiego - sam wszystko zauważyłeś i wywnioskowałeś! Z każdą obserwacją Twoja wiedza rosła wykładniczo i nawet nie zdawałeś sobie z tego sprawy. Bo TWOJE obserwacje są dla Ciebie zupełnie naturalne, a cudze obserwacje musisz w siebie wmuszać, przyjmować czyjś sposób myślenia. I tak samo jest z rysowaniem.
Ale ale, ogólniki i opisy na bok, bo jak wiadomo, jeden obraz powie więcej, niż tysiąc słów. Czym były te rzeczy konkretnie w moim przypadku? Na przykładzie mangowej twarzy, z którą długo się zmagałem: wcięcie nad policzkiem i odległość krawędzi oka od krawędzi twarzy.
Tak, te drobne obserwacje sprawiły, że natychmiast, z dnia na dzień, moje rysunki zmieniły się z tego po lewej, w to po prawej:
Dlatego ja za znacznie lepszą opcję uważam "wejście" w świat konkretnego stylu samemu, na podstawie własnych obserwacji, a nie trzymanie się zestawu praw i teorii, które jeden głupek z drugim głupkiem wymyślili kilkaset lat temu... i to dla zupełnie innego świata. Naturalnie nie znaczy to, że masz absolutnie unikać zasad i teorii, które ktoś już wcześniej wymyślił. Jasne, korzystaj, jeśli Ci to pomaga! Być może któraś z tych teorii jest właśnie dla Ciebie, trafia w Twój sposób myślenia. Ale jeśli czegoś nie rozumiesz - pomyśl samodzielnie, zamiast bez sensu ćwiczyć w kółko według czyjejś metody. Jest bardzo, bardzo, bardzo prawdopodobne, że sam wytyczysz sobie drogę znacznie łatwiejszą do zrozumienia, szybszą i prostszą.
Oczywiście, jeśli w przypadku rysowania twój problem leży gdzie indziej, tj.: ręka trzęsie ci się jak emerytowanemu budowlańcowi z alzheimerem, to rozwiązaniem nie jest siedzenie i myślenie. To jest problem czysto fizyczny i tego się przeskoczyć nie da, tak jak nie da się z piwnego brzuszka zrobić kaloryfera w 30 dni. Musisz poćwiczyć kontrolę nad mięśniami, potrenować kreślenie linii, może trochę kaligrafii, kalkowania, a może nawet musisz się przebadać pod jakimś kątem - cholera wie, nie jestem lekarzem.
„O tym, dlaczego 2x20 minut w 2 dni jest bardziej efektywne niż 40 minut jednego dnia”
Wiele osób mówiło mi, że 20 minut dziennie to za mało, niech będzie godzina, albo przynajmniej 40... Niestety ich sposób myślenia wynikał dalej z wiary, że „praktyka czyni mistrzem”. Nie czyni.
Przy godzinie ćwiczenia naraz efektywna jest tylko część tego czasu: najpierw człowiek przyzwyczaja się do aktywności, potem następuje efektywna nauka, a pod koniec chce się już tylko odpocząć. 20 minut to zbyt krótko, by się zmęczyć, ale wystarczająco długo, by coś zrobić - i pozostać nienasyconym. Właściwie jest to przerwanie aktywności tuż pod koniec etapu efektywnego. Dzięki temu mózg będzie przywoływał sobie myśli z tej sesji aż do następnego razu, więc w rzeczywistości nauka trwa prawie bez przerwy. Co więcej - przez niedokończenie sesji i nieustanne targanie myślami, od razu przed ”zasiądnięciem” do kolejnej sesji rysowania, będziesz wiedział co chcesz natychmiast zrealizować. Całkowicie pomijany jest więc etap wdrażania się do aktywności. Niezły skrót, co? 20 minut jest dzięki temu wykorzystywane niezwykle efektywnie. Naturalnie możesz to trochę skrócić albo rozciągnąć - mnie zdarzało się i 30, ale zawsze pilnowałem tego, by nie skończyć jednego dnia wszystkiego, o czym myślałem.
(Co ciekawe, ta właściwość rozciąga się na wiele innych dziedzin, np. seriale - cieszą się większą popularnością niż filmy, bo dają złudzenie jakby historia "ciągle trwała" poza ekranem, jakbyśmy przebywali w świecie serialu od początku jego emisji do końca, a nie tylko przez półtorej godziny, jak w przypadku filmu. Ale to temat na zupełnie inną opowieść...)
A na koniec krótko o tym, dlaczego nie znoszę rysowania realistycznego: bo już istnieje urządzenie, które doskonale odwzorowuje świat realny w postaci obrazu. Nazywamy je „aparatem fotograficznym”. Więc po jasną cholerę mam się uczyć robienia tego ręcznie?
"Metoda, którą wypracowałem"
Jest to moja autorska technologia i przedstawia sposób, w jaki konkretnie przebiegała moja analiza rysunków. Ponieważ dysponuję zerowym talentem rysowniczym, przypomina ona trochę programowanie i jest przeznaczona przede wszystkim dla ludzi pozbawionych talentu. Daję na to swoją gwarancję, to jest - gwarantuję, że jeśli w Twoim przypadku nie zadziała, to będę miał to totalnie w dupie. Czytając ją, miej w głowie tą uwagę: wiesz, że wiatr wieje nie po tym, iż go widzisz, tylko dlatego, że widzisz czym porusza.
A teraz do rzeczy. Ogólny plan wygląda tak:
Etap 1
1. Szkic pierwszy "na tępaka"
2. Dzielenie na kawałki
3. Debugowanie
Etap 2
4. Szkic drugi "beta": składanie kawałków
5. Debugowanie
Etap 3
6. Szkic 3 "własny"
(Opcjonalnie: 7. Porównanie z obiektem realnym)
Etap 1:
1. Na pierwszy rzut oka każdy obraz, którego nie potrafimy narysować, wydaje się niesamowicie skomplikowany i przytłaczający. Najpierw narysuj swój pierwszy szkic najlepiej, jak potrafisz. Nie analizuj, nie porównuj - po prostu rób.
- Następnie dzielisz obraz wzorcowy na w miarę logicznie odseparowane elementy; przykładowo: słonia na trąbę, kły, nogi, ogon, tułów, uszy. Oczywiście nie tnij kartki, tylko tak „w myślach”... Separuj elementy na podstawie ich kształtów albo subiektywnego wrażenia dużej różnicy. Teraz porównaj poszczególne elementy swojego szkicu do tych na obrazie wzorcowym - porównuj kształt, cień, fakturę i tak dalej, ale jeszcze nie porównuj całego obiektu. Możesz zakrywać kartką to, czego akurat nie analizujesz.
- Jeśli stwierdzisz, że "generalnie jest ładnie, elementy są niezłe, ale coś tu nie gra, tylko nie wiem co", to bardzo dobrze - zapraszamy do Etapu 2. Jeśli nie, to zaczynasz Etap 1 od nowa i jeszcze raz przeprowadzasz separację elementów - tylko tym razem dzielisz elementy, które wybrałeś na jeszcze mniejsze i znowu próbujesz je narysować. Może dojść nawet do tego, że po dzieleniu zostaną Ci same linie! Debugowanie w etapie 1 służy właśnie do tego, żeby zidentyfikować, gdzie konkretnie popełniasz błąd. Jest nawet całkiem prawdopodobne, że nie umiesz dobrze narysować np. koła czy zwykłej prostej linii, a trudno byłoby Ci to dostrzec, gdybyś porównywał rysunki w całości. Kiedy już zidentyfikujesz błąd, oczywiście musisz go naprawić i ponowić szkic. Jeśli nie wychodzi Ci nawet rysowanie jednej linii, masz problem nie z brakiem wiedzy, a z kontrolą ręki. Przekalkuj linię z obrazu wzorcowego (skup się na zapamiętaniu tego, jak ruszasz ręką), a następnie spróbuj powtórzyć ruch samodzielnie. Może wystąpić uczucie „nie, to nie tak szło” - niestety, nie mam na to żadnej rady, musisz z tym jakoś walczyć.
Etap 2:
4. Ok, udało się? To teraz, skoro już umiesz narysować poszczególne elementy, zrób jeszcze raz szkic całego obrazu, wykorzystując nabytą wiedzę.
- Podobnie jak na poprzednim etapie, porównujesz i debugujesz. Jeśli coś wygląda źle, to wiesz już, że problem leży w połączeniach elementów albo w kompozycji, ale nie w samych elementach. Błędem mogą być np. proporcje obiektów względem siebie, same łączenia, niewspółgrające cienie itp.
(Jak nietrudno zauważyć, te wszystkie etapy są bardzo podobne, różnią się tylko skalą przeprowadzanych operacji.)
Etap 3:
6. Odrzuć obraz wzorcowy, przestań polegać na instrukcjach: rysuj sam. Początkowo możesz poczuć nudności i objawy jak przy chorobie lokomocyjnej, ale nie przejmuj się, rysuj. Następnie zastanów się, co wyszło. Tak: zastanów się co wyszło, a nie - porównaj i wynotuj błędy. Oceń swoje dzieło samo w sobie, w oderwaniu od tego, na którym się wzorowałeś.
Dlaczego tak? Posiłkując się bez przerwy obrazem wzorcowym, jest bardzo mało prawdopodobne, że poczujesz "ok, teraz wygląda doskonale!". Będziesz nieustannie porównywał swoje dzieło do obrazu wzorcowego, który przecież wcale nie jest jedyną słuszną opcją! Może się okazać, że twoje dzieło te
Komentarze (128)
najlepsze
"Pomnik człowieka, któremu się chciało".
( ͡° ͜ʖ ͡°)
Oczywiście wiadomo, że nie
Ale dla każdego 30 dni to tyle samo.
Błąd. Nie jest tyle samo, bo nie będzie można porównać efektów. Jeden będzie 30dni trenował po 20minut dziennie a drugi po 1,5h
Lepszy do tego jest już istniejący tag, który wziął się od wykładu TED: #naukaw20godzin
To znalezisko przypomniało mi pewną ciekawą konferencję TED o podobnej tematyce. Do bycia "względnie dobrym" w czymś wystarczy zaledwie 20 godzin rozłożone na cały miesiąc, mniej więcej tyle, ile wymagała
@Boomkin: Zacząłem od Duolingo, które ktoś mi wcześniej polecał, ale nigdy nie poświęciłem mu wyjątkowo
Nieee, nie chce mi się.
Lepiej @Goryptic powiedz czym skanowałeś, bo musiałem podkręcać obraz żeby było wyraźnie widać ;p
Ja z moim "skillem" rysowania bym potrzebował miesięca albo dwóch, żeby dojść do poziomu jaki miałeś w 1 dniu nauki ( ͡° ʖ̯ ͡°)
Jesteś mistrzem koleś! :D