Witajcie,
Sprowokował mnie ten komentarz:
//www.wykop.pl/link/1927566/sad-uchylil-wyrok-za-smierc-kierowcy-trafionego-bryla-lodu/#comment-20616776
i kilka innych pod tym samym wykopem.
Narzekacie na to, że ukarano Was niewspółmiernie do wagi popełnionego wykroczenia/przestępstwa, ale nie piszecie, kto Wam taką karę zaproponował. Policja? Prokurator? Jeśli nie skazał Was sąd, tylko zgodziliście się na dobrowolne poddanie się karze, to czytajcie dalej.
Otóż z moich skromnych doświadczeń wynika, że w przypadku wykroczeń i przestępstw mniejszej wagi dobrowolne poddanie się karze to opcja najgorsza z możliwych i nie warto się na to decydować. Dla tych, co nie lubią czytać, krótka rada: jeśli macie poczucie, że za to co zrobiliście mandat lub inna kara proponowana przez policję czy prokuratora jest zbyt surowa, idźcie do sądu. Istnieje duże prawdopodobnieństwo, że zasądzona kara będzie niższa albo też postępowanie zostanie umorzone.
Przykłady z życia:
1. Prowadzę działalność gospodarczą i co kwartał muszę składać m.in. deklarację VAT-UE. Zwykłą deklarację VAT-7 lub VAT-7K można złożyć przez internet bez podpisu elektronicznego, ale deklaracji VAT-UE już niestety nie. Czyli co kwartał muszę jechać na pocztę i wysyłać ten świstek poleconym.
Pewnego dnia dostałem list z urzędu skarbowego, w którym wezwano mnie do stawienia się w danym dniu i złożenia zeznań w sprawie złożenia tejże deklaracji po terminie. Trochę się zdziwiłem, bo pamiętałem dobrze, że deklarację wysłałem dokładnie w dniu, w którym mijał ustawowy termin na jej składanie. Z potwierdzeniem nadania listu poleconego udałem się do urzędu skarbowego. Co się okazało? Owszem, deklarację wysłałem w terminie, ale dla wersji elektronicznej. Dla wersji papierowej ustawowy termin minął dziesięć dni wcześniej.
Młoda pani urzędniczka pochyliła się łaskawie nad młodym przedsiębiorcą i wspaniałomyślnie zaproponowała najniższy możliwy mandat w wysokości 160 zł. Uznałem, że to zbyt surowa kara i nie przyjąłem mandatu. Sprawa trafiła do sądu, dostałem jeszcze kilka poleconych z groźnie brzmiącymi pismami (zakończenie postępowania dowodowego, akt oskarżenia itd.), aż w końcu nadszedł dzień rozprawy.
Posiedzenie było "w sprawie o umorzenie postępowania", czyli sąd od razu przyjął korzystną dla mnie linię, i trwało dosłownie kilka minut. Wyjaśniłem, że nie miałem świadomości istnienia dwóch różnych terminów na złożenie deklaracji VAT-UE w zależności od sposobu jej złożenia, ale teraz już to wiem i nie ma potrzeby karać mnie mandatem, aby mi tę wiedzę "ugruntować". Sąd umorzył postępowanie i dość ostro skrytykował urząd skarbowy w uzasadnieniu do postanowienia.
Na tym się niestety nie skończyło - urząd skarbowy wniósł apelację. Kolejna rozprawa, już w sądzie okręgowym, trwała jeszcze krócej. Tym razem jednak na sali obecny był prawnik reprezentujący urząd (na pierwszą rozprawę nikomu z urzędu nie chciało się fatygować). Sędzia zapytał go, czy podtrzymuje wniosek o apelację, a mnie, czy zgadzam się z wyrokiem sądu pierwszej instancji. Kilka godzin później mogłem się już cieszyć prawomocnym postanowieniem o umorzeniu postępowania i obciążeniu kosztami sądowymi skarbu państwa (czyt. ja też się na zrzucę).
- Wracałem na rowerze z małej imprezy do domu po kilku piwach. Jechałem dość wiekowym pojazdem marki Wigry 3 po chodniku z prędkością rzędu 15 km/h i w pewnym momencie musiałem minąć parkujący przy chodniku radiowóz. Godzina 1:30 w nocy, w okolicy ani żywej duszy = idealne warunki do upolowania pijanego rowerzysty. Procedura standardowa, czyli transport na komendę, badanie alkomatem, zamknięcie w celi razem z rowerem, wypisywanie papierów. Po dwóch godzinach mnie wypuścili z zaproszeniem na następny dzień w celu złożenia zeznań.
Miałem szczęście, bo następnego dnia przesłuchiwał mnie życzliwy policjant, który po wykonaniu telefonu do dyżurnego prokuratora i uzyskaniu jego "propozycji" (1000 zł mandatu, roczny zakaz prowadzenia rowerów) odradził mi dobrowolne poddanie się karze i pomógł sformułować wniosek do sądu o warunkowe umorzenie postępowania. W tamtych czasach prowadzenie roweru "pod wpływem" było jeszcze przestępstwem, a nie wykroczeniem, więc to była jedyna sensowna opcja.
We wniosku skierowanym do sądu prokurator zażądał tym razem tylko środka karnego w postaci rocznego zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych (bez mandatu), co było dla mnie wybitnie dotkliwą karą z uwagi na to, że nie posiadałem wówczas prawa jazdy żadnej kategorii. Niestety, człowiek był młody i głupi - stwierdziłem, że akurat wtedy powinienem w końcu to prawo jazdy zrobić i postanowiłem o tym powiedzieć na rozprawie sądowej. Liczyłem na to, że sąd ostatecznie niczego mi nie zakaże, a skończy się tylko na mandacie i kosztach sądowych.
Przypuszczam, że pani sędzia chciała mi pójść na rękę i uwzględnić moją prośbę, ale niestety sam sobie zaskodziłem. Roczny zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych został zamieniony na dwuletni zakaz prowadzenia rowerów. Oprócz tego wywalczyłem w ten sposób warunkowe umorzenie postępowania, czyli utrzymanie statusu "niekaranego", i znacznie niższy mandat: 100 zł + 120 zł kosztów sądowych.
Czy było warto? Pewnie! Przy warunkowym umorzeniu postępowania okres obowiązywania zakazu sądowego można skrócić o połowę, a więc koniec końców kara okazała się łagodniejsza niż ta, którą zaproponowano mi na komisariacie. Byłaby jeszcze łagodniejsza, gdybym w trakcie rozprawy trzymał język za zębami.
...
Jak widać można uniknąć kary za drobne występki albo ją złagodzić. Dlaczego więc tak rzadko z tej możliwości korzystamy? Oczywiście na przygotowanie się do spraw sądowych i same rozprawy trzeba poświęcić odrobinę czasu, ale naprawdę warto próbować: raz, że my możemy na tym wiele skorzystać, dwa, że za jakiś czas mogą też skorzystać inni.
Jeśli zalejemy sądy masą takich drobnych spraw, to jest szansa, że instytucje państwowe nauczą się, jak należy interpretować "niską szkodliwość społeczną", a prawo w tych najbardziej wkurzających normalnego człowieka kwestiach (picie pod chmurką, wykroczenia drogowe albo skarbowe niskiej wagi itp.) może w końcu się zmieni.
Komentarze (2)
najlepsze