Śmierć jest przypadkiem…
Naszła mnie taka refleksja, gdy przechodziłem obok starego, zarośniętego krzewami cmentarza upamiętniającego żołnierzy radzieckich, gdzie pomniki w kształcie gwiazdy dumnie stały poniżone przez wysoki na 5 metrów pomnik Katjuszy.
- Ilu z nich wiedziało kiedy, gdzie i w jaki sposób opuści ten nędzny świat żywych? Ilu z nich zostawiło rodziny z myślą, że wrócą z frontu? Ilu z nich nie wiedziało do ostatniej chwili, że umrą? Nie pojęte jest to jak mało trzeba, by porzucić życie doczesne i wszcząć wieczne... Mógłby teraz jechać samochód, a kierowca próbując odebrać telefon, bądź pisząc sms'a wjechałby na chodnik i mnie potrącił, mogłaby spaść też na mnie gałąź, która godząc mnie w czaszkę spowodowałaby jej pęknięcie i potężny wylew wewnętrzny. Mógłbym teraz zachwiać się i upaść na ten wystający pręt, który przebiłby moje organy. Mógłbym zostać ugryziony w szyję przez tego wielkiego psa, który wyprowadzany na materiałowej smyczy byłby w stanie dopaść mnie ciągnąć za sobą dodatkowy balast w postaci właściciela. Dlaczego więc to się nie dzieje?
Stałem pod furtką patrząc otępiałym wzrokiem w górę lekko pochyłej ulicy. Moje myśli krążyły wymyślając co raz to nowe możliwości mojej śmierci.
- Furtka - ciężka, metalowa, stara, zamocowana na jeszcze starsze zawiasy. Bez problemu podczas otwierania, mogłaby zerwać się i spaść na mnie łamiąc mi żebra.
Od wejścia na moją posesję do drzwi wejściowych dzieliło mnie raptem 10 metrów. Jednak okazało się to być dość dużo, by mózg znów odciął się i odleciał.
- Z obu stron przejścia jest betonowy murek, który trzyma za sobą jakieś 15 ton ziemi. Gdyby nie wytrzymał i uległ temu naporowi, zalałoby mnie nie pozwalając się ruszyć, bądź zmiażdżyłoby mi stopy, piszczele, uda oraz miednicę. Nie przeżyłbym tego z powodu uszkodzeń wewnętrznych, oraz przeogromnych wewnętrznych krwotoków. No i te schody po których teraz wchodzę. Kafelki... Ostre kanty, śliska powierzchnia, z jednej strony ściana, a z drugiej betonowa, kafelkowana poręcz o równie kanciastym jak schody kształcie. Chwila nieuwagi i poza połamanymi nogami i rękoma, można otrzymać bonusowe pęknięcie podstawy czaszki, oraz złamany kręgosłup. No i te drzwi... Masywne, drewniane... Choć dość nowe, więc i mocno się trzymające. Jednak mógłby ktoś za nimi stać, czekać aż wrócę do domu, zamknę za sobą drzwi na zasuwę, a następnie gdy odwieszałbym klucze na wieszaczek otrzymałbym potężne uderzenie w kark deską. Możliwe, że byłby to nóż i ugodziłby w żebra. A może i siekiera, która osiadłaby na kręgosłupie. Niewykluczone, że miałby pistolet i strzelając w potylicę obryzgałby sobie swoją czarną bluzę szczątkami mojej skóry, włosów i mózgu.
Stałem teraz w małym przedpokoju. Jego ściany pokryte są panelami, których odcień jest blado-niebieski. Sufit również jest nimi pokryty lecz te były pierwotnie białe, a od kurzu i dymu nabrzmiały szarością i pożółkły. Uderzając w nie, wydobywa się głuchy dźwięk, który spowodowany jest pustą przestrzenią, między pokryciem a ścianą.
- Ta przestrzeń może mieć parę centymetrów, a może też być przeogromna. Uderzając mógłbym przelecieć przez te panele trafiając w zakurzoną, brudną dziurę, gdzie biega mnóstwo szczurów. Dżuma. Czarna śmierć. Albo szybsza metoda - zostać zjedzonym żywcem przez szczury. Długie, żółte i piekielnie ostre zębiska wbijałyby się w moje ciało, a następnie wyrywałyby pokaźne kawałki mięsa, przecinały żyły. Obgryzanie ścięgien, kości... Krew, która tryska niczym woda z fontanny. Lecz woda z fontanny posiada zamknięty obieg. Moja krew jednak wyciekałaby coraz wolniej, aż do momentu gdy z mego ciała nie zostałoby nic, prócz oczyszczonych kości. Ciekawe, czy szczury jedzą chrząstki?
Z przedpokoju wszedłem do jasnej kuchni z prostym umeblowaniem, by wstawić wodę na herbatę w czajniku, który pamięta jeszcze moją prababcię - wytrzymał 40 lat i nie ma zamiaru się przepalić, nie złapała go nawet rdza. Otworzyłem szafkę, która mieściła się po wschodniej stronie pomieszczenia i wyciągnąłem szklankę do której włożyłem torebkę zielonej herbaty.
- Ta szafka nie jest specjalnie mocno umocowana, mogłaby spaść w każdej chwili i nie wzbudziłoby to specjalnego zdziwienia. Jest w niej masa szkła i porcelany. Spadając przygniotłoby mnie co najmniej 80 kilogramów. do tego spadając szkło potłukło by się i wylądowałbym w tych odłamkach dociśnięty meblem i tym co nie zdążyło wypaść. W najlepszym wypadku miałbym tylko rany kłute i cięte, w ciut gorszym, wykrwawiłbym się momentalnie. Sama szklanka trzymana przeze mnie w dłoni jest zagrożeniem. Pękając, zacisnąłbym w dłoni ostre kawałki szkła, które wbiłyby się w moją dłoń po same kości palców. Wykrwawienie. Wykrwawienia nie takie wolne jakby się mogło wydawać. A palnik gazowy? Mógłbym podpalić sobie o niego rękaw. Bawełna momentalnie by się zajęła, pokrywając moje ciało płomiennym kostiumem. Skończyłbym jak kiełbasa, która osuwając się z kija wpadła w rozżarzone węgle.
Moje rozmyślenia trwały na tyle długo, że woda w czajniku zaczęła już wrzeć. Zalałem herbatę i ustawiłem mały talerzyk na szklance. Chwyciłem za ucho, by przenieść ją do salonu, gdzie miałem zamiar ją wypić. Szedłem bardzo ostrożnie, bowiem już nie raz poprzez nieuwagę zahaczyłem o dywan w przedpokoju i wylałem zawartość naczynia na podłogę. Delikatnie postawiłem szklankę na stole po czym rozejrzałem się po pokoju. Drewniany stół, dwa masywne fotele, jeszcze bardziej masywna sofa, telewizor, na ścianie obraz jakiś kwiatów, nigdy nie wiedziałem jakie to były kwiaty. Prócz tego znajdowała się tam również wielka szafa, oraz dopasowana witryna z porcelaną i pamiątkami z wyjazdów.
- Po drodze mógłbym się potknąć, oblać się wrzątkiem, paść twarzą w potłuczone szkło, rąbnąć o kant stołu bądź komody... Telewizor mógłby na mnie spaść, a szafa przewrócić tym samym pochłaniając me ciało niczym trumna.
Chwyciłem za gazetę, której prenumeratę wygrałem przez czysty przypadek. Pół roku temu, kupiłem jedną, bo jechałem na południe i chciałem się czymś zająć. Był tam kupon, który wypełniłem i wysłałem do redakcji. Jak się okazało zająłem drugie miejsce w loterii, bowiem odpowiedziałem poprawnie na 90% pytań, które moim zdaniem były dość banalne. No może poza tym jednym o obraz, który znajduje się w Kremlu na miejscu honorowym - ale kto normalny by to wiedział? Na okładce widniał żołnierz przyodziany w błękitny hełm, który wskazywał jego przynależność do ONZ, a nad nim krzyczał wielki, żółty napis: JAK DŁUGO DAMY ZABIJAĆ NASZYCH RODAKÓW?, przykre jest to jakich haseł muszą się dopuszczać tabloidy, by zyskać atencję i sprzedać nakład. Niestety poza aferą o śmierci jedenastoletniej dziewczynki, która została zgwałcona w lesie i z równie tragicznym skutkiem wypadku w Tatrach, gdzie to jeden turysta próbował zdobyć 150 metrową ścianę bez zabezpieczeń, nic nie znalazłem ciekawego. W zasadzie to w tym szmatławcu zawsze pisali takie głupie artykuły. Odłożyłem gazetę i wziąłem się za picie mojej zaparzonej herbaty. Byłe jeszcze dość ciepła, jednak powolne picie uratowało mnie przed dłuższym czekaniem, aż przestygnie. Zadzwonił telefon. Powoli wstając nasłuchiwałem jego sygnału. Zadzwonił 5 razy i ucichł. Mimo to postanowiłem go wziąć ze sobą, bo jeśli to było coś ważnego to będą dzwonić raz jeszcze. Odłożyłem szklankę i talerzyk do zlewu i poszedłem się położyć w moim mało wygodnym, wielkim, pomarańczowym łóżku. Nie musiałem długo czekać na ponowny sygnał telefonu.
- Dzień dobry, Maria z tej strony. - odezwał się lekko ochrypły dźwięk w słuchawce.
- Dzień dobry. W jakim celu pani dzwoni? - Odparłem szorstko, ponieważ za nic nie kojarzyłem żadnej Marii...
- Dzwonię z biura pogrzebowego "Atlanta". Przepraszam, że mówię to tak bezpośrednio, jednak sprawa nagli i nie możemy sobie pozwolić na zbędne wyjaśnienia. - Kobieta po drugiej stronie, zdawała się rzeczywiście śpieszyć, bowiem mówiła co słowo szybciej. Na mojej twarzy pojawił się niepokój. Biuro pogrzebowe? O co tu chodzi?
- W takim razie proszę o natychmiastowe wytłumaczenie mi dlaczego Pani dzwoni. - Starałem się mówić grzecznie ale i stanowczo.
- Pana ojciec wyznaczył Pana jako osobę odpowiedzialną za jego pogrzeb. Z racji tego, trzeba czym prędzej wypełnić odpowiednie dokumenty. Jak już mówiłam czas nagli. Proszę przyjechać na...
- Chwila, chwila. Nie tak szybko, bo nie nadążam. Mój ojciec nie żyje? - wtrąciłem się zdenerwowany.
- Proszę sobie nie żartować w takiej sytuacji. Pana ojciec leży od dwóch miesięcy w szpitalu i dobrze Pan o tym wie, przecież odwiedziny następowały średnio 3 razy w tygodniu. Stan zdrowia ojca jest krytyczny. Nie wiadomo kiedy jego stare serce się podda. - Niemalże wyrecytowała kobieta.
- Przepraszam ale to pomyłka. Mój ojciec nie leży w szpitalu. - Zdenerwowanie znów przeistoczyło się w niepokój.
- Pan ... ? - Spytała surowym tonem Maria.
- Nie. I nigdy tu taka osoba nie mieszkała. Musiała pani się pomylić przy wpisywaniu numeru. - Ulga? A może jednak ukryty strach?
- Czy to numer ... ?
- Tak. Jednak nie jestem Panem ..., a mój ojciec nie leży w szpitalu. Ostatni raz w mordowni był 25 lat temu.
- Gdzie? Z resztą nie ważne. Najmocniej przepraszam za całe zajście. -Powiedziała pośpiesznie i się rozłączyła.
Wsłuchiwałem się jeszcze przez dłuższą chwilę w regularny sygnał wydobywający się z głośnika. Trzymałem telefon tak mocno, że dłoń zaczęła mi się pocić, a palce sztywnieć. Czułem się strasznie zmieszany, bowiem takie telefony to naprawdę rzadko spotykane ewenementy. Chcąc się upewnić, a właściwie dla uspokojenia mego ducha wolałem zadzwonić do ojca i z nim chwilę porozmawiać. Wybrałem numer, nie bez problemów bowiem dłonie powoli odmawiały posłuszeństwa. Ta kobieta wprawiła mnie w stan skrajnego zdenerwowania, może to jakiś sygnał? Pierwszy sygnał - cisza. Drugi, trzeci, czwarty - nadal nie odbiera, zaczynam się niepokoić.
- NOOO ODBIERZ TEN TELEF... - wydarłem się, aczkolwiek momentalnie zacichłem, bo ojciec podniósł słuchawkę
- Dzień dobry, dom państwa ... w czym mogę pomóc? - Czystym i niemal formalnym tonem odezwał się mężczyzna już pod sześćdziesiątkę.
- Cześć tato, dzwonię żeby dowiedzieć się co tam u Ciebie słychać. - Czy wyczuł w moim głosie zdenerwowanie?
- Miło z twojej strony. Dawno nie dzwoniłeś. U mnie jest wszystko dobrze jak na ten wiek. Może i nie pobiegnę maratonu ale dychę skończę w przerwie reklamowej na polsacie.
- Byłeś ostatnio u jakiegoś lekarza?
- Nie rozumiem skąd to pytanie. Nie, nie byłem. Przecież wiesz, że do lekarza chodzę raz na 4 lata i to tylko i wyłącznie z powodu wady wzroku.
- No tak, tak. Wiem to. - Nie chciało mi się dalej rozmawiać, czułem że to i tak sztucznie z mojej strony wypada. - W takim razie skoro wszystko jest w porządku to nie będę ci głowy zawracał.
- Może byś ojca wreszcie odwiedził? Jakieś piwko byśmy sobie dobre wypili? Ostatnio piłem belgijskie, miód w gębie. Wpadniesz to cię poczęstuję!
- Póki co nie mam czasu tato. - Nie czułem potrzeby przyjeżdżania jeszcze w tym miesiacu, ba kwartale do niego. Nie jestem typem człowieka, któremu zależy na utrzymaniu więzi rodzinnych, choć mimo wszystko to mój ojciec.
- Wiecznie zalatany! Jak nie za pracą to za kobitami!
- Przyjadę, choć jeszcze nie wiem kiedy. Nie martw się, uprzedzę cię telefonem, żebyś nie musiał mnie wypatrywać przez miesiąc stojąc w tym swoim oknie.
- O rzesz! Ale serwis! Oglądasz Radwańską? - Entuzjazm tego człowieka dało się usłyszeć, a niemal i zobaczyć przez słuchawkę. Nawet w mailu potrafił pisać tak, by jego wiadomości były na tyle ekspresyjne żeby podczas czytania je widzieć oczami wyobraźni.
- Nie. Ale skoro Ty oglądasz to nie przeszkadzam. Miłego dnia Tato.
- Miłego dnia synu, miłego dnia. ZNOWU!
Rozłączyłem się, póki nie zaczął opisywać mi oglądanego meczu przez telefon. Zawsze wydawał się mi trochę dziwny. Mówił rzeczy oczywiste, zachwycał się sportem w sposób inny niż reszta... Nie kibicował nigdy jakiejś konkretniej stronie - "Niech wygra lepszy". Te słowa zapadły mi w pamięć. Lecz moje myśli uciekły gdzieś dalej.
- Dostać taką rakietą, która po serwisie wyleciała z rączki... Nie skończyłoby się to zbyt dobrze pomimo tego, że jest zrobiona z lekkiego metalu, a może to aluminium? Tak czy siak wstrząs mózgu gwarantowany. A jakby dostać w żuchwę? Pogruchotana, zęby wybite, a stawy zniszczone. A jakby na takim stadionie zapadłaby sie trybuna na której bym siedział? Setki ludzi, kawałki betonu, plastikowe krzesełka, metalowe pręty i belki... To wszystko by na mnie spadło. No i do tego elektryka, chyba wolałbym żeby gruz zmiażdżył mi czaszkę niż przerwany kabel od oświetlenia grzał mój mózg, powodował skurcze wszystkich mięśni i w końcu spowodował zatrzymanie akcji serca. Podobno świadomość utrzymuje się jeszcze kilka, bądź kilkanaście sekund - czy czuje się wtedy ból?
Ten dzień mimo, że była dopiero 19:20 mocno dał mi się we znaki i wyczerpał moją psychikę doszczętnie. Cały czas trzymając telefon w dłoni położyłem się i zamknąłem oczy z nadzieją, że odpocznę podczas snu choć chwilę. Niestety naiwny jestem niesamowicie. Zamiast błogiego stanu usypiania otrzymałem potężną dawkę gonitwy myśli.
- Dlaczego istnieje śmierć? Czy nie mógłby istnieć inny sposób pozbywania się czegoś co jest już niepotrzebne? Śmieci wyrzucamy na wysypiska, gdzie pochłania je ziemia, jedzenie zjadają zwierzęta domowe, bądź dzikie. Ewentualnie wywożą je do tej niby super zaawansowanej technologicznie elektrowni, która ledwo oświetla ulicę prądem, który powstał poprzez transformację ciepła pochodzącego z rozkładających się odpadów organicznych. Zwierzęta też giną - zjadane przez drapieżników bądź z rąk naszych pobratymców. Dlaczego wszystko prędzej lub później trafia na przemiał do ziemi? Z prochu powstałeś w proch się obrócisz... Jaki to ma sens? Rodzimy się z 2 komórek czyli skończymy znowu jako 2 komórki? Przecież rozkład jest dość złożony i zostaje z niego więcej niż 2 komórki. Czy po śmierci stanę się robakiem, który skonsumował moje szczątki? A później kretem, który pożarł mnie-robaka? A później wbite przez kogoś wid...Stop! To zła droga. Może większy sens ma reinkarnacja? Tylko co się dzieje z naszą świadomością pomiędzy jednym życiem a drugim? Dlaczego to takie skomplikowane i nie ma na to odpowiedzi? Czy ja nie zadaje za dużo pytań? Boże, ja chcę spać. Potrzebuję snu. Jutro usmażę na obiad łososia. Pysznego, mięciutkiego, różowiutkiego łososia. Dawno go nie jadłem, więc będzie to bardzo dobry pomysł. Tylko będę musiał rano pójść do sklepu, żeby dostać dobrą sztukę. Co to była za kobieta, która dzwoniła do mnie dzisiaj? Niby się tylko pomyliła ale jednak to dość dziwna pomyłka. A jeśli ona teraz siedzi w zacisznym mieszkaniu, gdzieś na przedmieściach, pije swój ulubiony sok, ogląda serial? Czy spodziewałaby się, że ktoś może się włamać do pustego mieszkania pod jej nieobecność i zaczaić się na właśnie taką okazję, żeby jej poderżnąć gardło? Albo skręcić kark. A jeśli miałby broń? Sytuacja dość podobna do mojej z drzwiami, choć ja miałbym minimalne szanse jako facet. Ta biedna niczego nie spodziewająca się kobieta nie wydałaby z siebie nawet krzyku przerażenia. Sparaliżowałyby ją. Ostatnie chwile życia spędziłaby z ciałem nieboszczyka. Nie mogłaby nim ruszyć, nie słuchałoby się jej. Wydawałoby się jej całkowicie obce... Ciekawe jaka będzie jutro pogoda. Może będzie padać? Jeśli tak to mam nadzieję, że nie za mocno. Znów komuś zaleje piwnicę i będzie kłopot. Szczególnie jeśli będzie to osoba starsza... Biedna Pani ... spod trzynastki. Poszła zobaczyć czy jej woda nie wlała się do piwnicy i gdy zobaczyła, że jest już jej tam ponad 20 centrymetrów poślizgnęła się na wilgotnych kamiennych schodach łamiąc sobie obie nogi i ręce. Nie miała jak się podnieść, więc musiała niesamowicie cierpieć umierając doznając narastającej bezradności, okropnego bólu, oraz widząc swój dorobek życia, który podobnie jak ona zostaje wchłonięty przez wodę. Płyn wlał jej się do ust kiedy próbowała desperacko wziąć ostatni wdech, przelał się przez przełyk i miast trafić do żołądka wpadł do płuc. Przerażające. Znaleźli ją trzy dni później, gdy listonosz przynosząc emeryturę nie mógł się doprosić otworzenia drzwi. Ta kobieta zawsze witała go szerokim uśmiechem i zapraszała na zbawienną herbatę, a nawet ciasto bądź jeśli takowym nie dysponowała - kanapki. Mogło to się zdarzyć każdej osobie na tej ulicy, przecież wszyscy mamy kamienne schody, które stają się swoistymi sidłami, potrzaskami, które wykorzystują nasz własny ciężar, by połamać nam nogi. A to, że akurat połamie się jeszcze ręce i wody będzie dość, by zakryć naszą twarz to jest dzieło przypadku, bo to właśnie śmierć jest przypadkiem.
Usnąłem.