Wpis z mikrobloga

1106 + 1 = 1107

Tytuł: Han z Islandii
Autor: Victor Hugo
Gatunek: literatura piękna
Ocena: ★★★★★★★★★

– Mówię ci, że go nie chcę. Złoto na nic mi się nie przyda. Ludzie sprzedają chętnie swą duszę, ale nie sprzedają życia. Trzeba im odebrać je siłą.


Jest rok 1823. Pięć lat wcześniej ukazała się powieść Frakenstein autorstwa pani Mary Shelley. Edgar Allan Poe ma lat czternaście i na debit przyjdzie mu poczekać kolejne trzy. Minie jeszcze dwadzieścia cztery zanim na świat przyjdzie Bram Stocker, a jego Drakula zostanie wydany, gdy autor będzie miał lat pięćdziesiąt. Siedem lat przed przed wydaniem Drakuli, czyli w roku 1890 na świat przyjdzie Howard Phillips Lovecraft. W roku 1823 nie ma też jeszcze na świecie innych autorów, uważanych dziś za klasyków literatury grozy (za Wikipedią), jak Robert Louis Stevenson (ur. 1850), Gaston Leroux (ur. 1868), czy nasz Stefan Grabiński (ur. 1887).

W tym to roku 1828 na scenę wkracza pan Victor Hugo, który wydaje powieść pod tytułem Han z Islandii. Powieść ta zawiera elementy, które dzisiaj nazwalibyśmy elementami literatury grozy czy może horroru. Wtedy jednak nie wymyślono jeszcze tych terminów i, z tego co mi wiadomo, tego typu opowieści nazywano literaturą frenetyczną. W tej akurat powieści frenetycznej autor zabiera nas w podróż nie tylko w przestrzeni, rzecz bowiem dzieje się w Norwegii, ale i w czasie, bo akcja powieści rozgrywa się w roku 1699.

Na samym początku trafia czytelnik do domu umarłych: czegoś w rodzaju domu pogrzebowego czy może kostnicy. Miejsce to nazywane jest Spaldgest. Napotyka tam dwa trupy: Guth Stersen i Gilla Stadta. O losie, jaki prawdopodobnie zakończył życie tych dwojga kochanków dowiaduje się z rozmowy toczonej nad ich zwłokami. Poznaje tam również niejakiego Benignusa Spiagudry’ego, który w tej historii odegra pewną rolę, choć jednak wbrew własnej woli.

Z własnego wyboru w historię wplącze się natomiast Ordener Guldenlaw, którego pierwszy raz spotykamy w fortecy munckholskiej. Dowiadujemy się tam o nim tyle, że uwikłany jest w liczne dworskie intrygi, a na dodatek, wskutek – a jakże! – miłości i związanego z nią poświęcenia, postanawia wyruszyć aby stanąć do walki ze sławnym złoczyńcą, Hanem z Islandii.

Tenże Han z Islandii, człek ogromny, straszny i okrutny, jak o nim mówią, który w zadawaniu śmierci znajduje zabawę, a mocny jest tak, że sam jeden zawala kopalnie grzebiąc pracujących w nich górników, czy zrzuca skały z gór na przechodzące pod nimi wojska, taką trwogę wzbudza w okolicznych mieszkańcach, że ci boją się nawet wymawiać jego imienia; nazywają go szatanem wcielonym w człowieka.

Świetna, skomplikowana intryga, w której czasami się gubiłem ze względu na zawiłości dworskich obyczajów, nagromadzenie tytułów, ale i przez przybieranie przez bohaterów fałszywych tożsamości i radziłbym naprawdę uważnie czytać, szczególnie początek. Po mistrzowsku nakreślone postacie, do czego jestem u pana Hugo już przyzwyczajony i co niezwykle u tego autora cenię. Niezwykle barwne opisy norweskiej przyrody, a także znajomość obyczajów zwierząt – i tych północnych, ale i innych, na przykład tygrysów. Wspaniała wreszcie przygoda, z bohaterstwem, poświęceniem, zdradą, honorem i – a jakże! – miłością, a nawet z odrobiną zawadiackości. Zupełnie inna od opisanych wcześniej w Nędznikach czy Kościele Panny Maryi w Paryżu, niemniej równie zajmująca. Trochę kojarzyła mi się z Trzema muszkieterami Dumasa, być może właśnie ze względu na tę zawadiackość, być może dlatego, że i tutaj ważną rolę odegrała spinka, choć tym razem męska. To skojarzenie jest jednak bardzo luźne i jeśli jakiś miłośnik Atosa, Portosa i Aramisa (i może nawet d’Artagniana) zdecydowałby się po tym wpisie na lekturę a podobieństw tych nie znalazł, proszę nie zgłaszać pretensji. Zauważyłem też w Hanie z Islandii motywy, które przypomniały mi się opowiadanie pana Andrzeja Sapkowskiego o tym, co zdarzyło się w Blaviken, kiedy to Geralt spotkał tam Renfri. Nie jest tajemnicą, że autor wiedźmina inspirował się rozmaitymi źródłami, więc może i coś z tego Hana z Islandii rzeczywiście w tym Blaviken się znalazło?

***

Zupełnie oddzielną część tego wpisu chciałbym poświecić językowi i sposobowi prowadzenia narracji przez pana Hugo, w którym to sposobie jestem niemal zakochany. Po pierwsze zachwyca mnie sam sposób opowiadania, w którym autor zwraca się momentami bezpośrednio do czytelnika, licząc na jego domyślność, jak tutaj:

Czytelnik odgaduje zapewne, że nasi dwaj podróżni wyszli już z Przeklętej Wieży. W chwili kiedy ich spotykamy, daleko już za sobą pozostawiwszy wioskę Vygla, kroczą z trudnością po drodze górzystej, poprzecinanej kałużami błota i założonej kamieniami, które potoki powstałe w czasie burzy naniosły na wilgotną i lepką ziemię.


Przypominając mu pewne wydarzenia w taki oto sposób:

Czytelnik przypomina sobie zapewne, że hrabia w ten sposób zwykle nazywał generała Lewina Kunda, który rzeczywiście pochodził z Meklemburga.


Czy też pomijając część oczywistych opisów, licząc na wyobraźnię czytelnika:

Czytelnik z łatwością wyobrazi sobie, z jakim wzruszeniem wysłuchał tego obwieszczenia nieszczęśliwy Spiagudry.


Urzeka mnie rozmach i obrazowość porównań, jak na przykład tego:

Nawet anioł niszczyciel, o nieubłaganej godzinie, kiedy dusze występna rzuca na wieczne katusze, ulitowałby się niechybnie nad cierpieniem, które w owej chwili pożerało serce nieszczęśliwej kobiety.


A także wspaniałość opisów, gdzie przy pomocy zaledwie kilku zdań autor potrafi w mojej głowie wywołać niesamowicie wyraźny obraz, na którego tle rozgrywa się scena:

Nie ma wątpliwości, że ten kto by spostrzegł z daleka te trzy osobliwe postacie, na które płomień ogniska, poruszany powiewem morskiego wiatru, rzucał niepewne i czerwonawe światło, miałby zupełne prawo przestraszyć się, choćby nie wierzył w widma i duchy; dość było, aby wierzył w istnienie złodziei i był nieco bogatszy od poety.


Wreszcie pan Hugo bardzo sprawnie operuje takim typem humoru, który całkowicie pokrywa się z moim. Zdarzają się w książce dowcipne konkluzje, przedstawiane w formie dygresji, jak na przykład ta:

Maase, imię, którym rybak nazwał swoją żonę, oznacza po norwesku mewę. Rybaczka wcale się na to miano nie oburzyła, może dlatego, że było to jej imię prawdziwe (…)


Zdarzają się dowcipne porównania, jak tutaj:

Lapończyk, wedle biskupa Angrima, robił tyle hałasu we śnie ile kobieta na jawie.


Słodko-gorzkie obserwacje dotyczące (uniwersalnie?) relacji międzyludzkich:

Małżeństwo jednak nie przyszło im tak łatwo jak miłość. Były tam różne wyrachowania, nienawiść rodowa, krewni i inne przeszkody; rok cały byli rozłączeni, Karol wiele przecierpiał z dala od swojej Lucy, a Lucy wiele wylała łez w oddaleniu od swego Karola, zanim nastąpił szczęśliwy dzień, który ich połączył, aby odtąd wspólnie cierpieć i płakać mogli.


Czy wreszcie spostrzeżenia na temat nastrojów z czasów, w których rozgrywa się historia:

Tymczasem zaś cny Spiagudry zasiadł do kamiennego stołu, na którym leżało mnóstwo starych książek, zasuszonych roślin i kości, i pogrążył się w naukowym badaniu, jednającym mu u ludu, pomimo całej swej niewinności, opinię czarownika i czarnoksiężnika, co zresztą w owych czasach było przywilejem nauki.


Takich cytatów mam wynotowane z tej książki dużo więcej, całe mnóstwo, można by rzec, ale nie ma sensu chyba przepisywać ich tutaj więcej. Jeśli komuś się podobały, jeśli ma książkowy gust zbliżony do mojego, to sam sobie może takich cudeniek w Hanie z Islandii poszukać.

Wpis dodany za pomocą tego skryptu

#bookmeter #literaturapieknabookmeter
GeorgeStark - 1106 + 1 = 1107

Tytuł: Han z Islandii
Autor: Victor Hugo
Gatunek: lite...

źródło: comment_1648325031Bf7PJxNlsw6md1m7mjEe2G.jpg

Pobierz
  • 4
  • Odpowiedz
@ali3en: Akurat o wydaniach tej książki to mało wiem, ale wydaje mi się, że ta różnica może wynikać z formatowania tekstu. Nie dokopałem się do jakiejkolwiek informacji, czy któreś wydanie jest okrojone czy nie. Ja czytałem to z tą okładką z wpisu.
  • Odpowiedz