Wpis z mikrobloga

http://www.wykop.pl/link/2392238/prezes-jsw-o-protescie-gornikow-i-dzialaniach-zwiazkowcow-w-kopalniach/

- Związkowcy próbowali zarządzać kopalnią i mieć wpływ na wszystko. Popsuli autorytet dozoru górniczego - mówi Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej.

Oprócz tego przez cztery miesiące obowiązuje mnie zakaz konkurencji i w tym czasie będę dostawał 50 proc. miesięcznego wynagrodzenia.

To przykład, jak związkowcy manipulują faktami. Wymyślają niestworzone rzeczy, żeby wywrzeć na mnie presję.

W poniedziałek 26 stycznia zaczynało się referendum strajkowe. Rozpoczął pan procedurę zwolnień dyscyplinarnych związkowych liderów z kopalni Budryk, którzy zorganizowali podziemny protest. Potrzebne było takie zaognianie atmosfery?

- Oni złamali prawo. Nie można zatrzymywać ludzi pod ziemią, jeśli przepisy wyraźnie mówią, że po zakończeniu pracy powinni wyjechać na powierzchnię.

Kierownik ruchu zakładu ma problem z policzeniem tych ludzi, nie wie, co się z nimi dzieje i gdzie przebywają. To złamanie przepisów, które może się skończyć tragedią. I liderzy związkowi doskonale zdają sobie z tego sprawę.

Ci sami liderzy związkowi, jeśli tylko pod ziemią zostanie nieznacznie przekroczona temperatura, od razu piszą donos do Państwowej Inspekcji Pracy albo Wyższego Urzędu Górniczego.

Jeśli my jako zarząd nie będziemy wyciągać konsekwencji za łamanie prawa, to możemy zostać oskarżeni o działanie na szkodę spółki. Nie możemy odpuszczać takich spraw dla świętego spokoju. Trzeba wtedy odłożyć emocje na bok, nie ma mowy o żadnej zemście. Jest po prostu prawo, którego trzeba przestrzegać.

Skoro nie chodzi o konflikt personalny między panem a związkowcami, to dlaczego nie możecie się dogadać?

- Żeby to zrozumieć, trzeba się cofnąć w czasie - 15-20 lat temu po okresie przemian społeczno-politycznych spółki górnicze zaczęły się oczyszczać z tzw. obszarów wsparcia. Pozbywano się klubów sportowych, ośrodków wczasowych itp. To były czasy, kiedy w górnictwie było potężne zatrudnienie. Żeby związkowcy zgodzili się na takie odchudzenie, trzeba było kupić ich zgodę. To wtedy powstawały te wszystkie spółki córki, a "oczyszczanie" polegało na tym, że związkowcy dostawali te spółki córki, wchodzili do ich zarządów albo rad nadzorczych.

To samo stało się w Jastrzębiu. Do JSW przyszedłem z zewnątrz i miałem swobodę podejmowania decyzji. To była patologiczna sytuacja, więc zacząłem z tym zjawiskiem walczyć. Tu jest odpowiedź na pytanie, dlaczego liderzy związkowi tak mnie nienawidzą.

Jak wyglądała ta walka?

- Na przykład stołówki albo sklepiki na terenie kopalń. W wielu przypadkach prowadziły je związki albo liderzy związkowi. Proszę sobie wyobrazić, że ktoś ma 5 tys. klientów i każdy z nich ma do wydania 14 zł dziennie, czyli tyle, ile wynosi posiłek profilaktyczny. Na dodatek ci klienci nie mogą pójść gdzie indziej, bo tylko tam mogą zrobić zakupy. Żyć nie umierać. W tych sklepach ceny były bardzo wysokie. JSW wprowadziła bony, które można realizować w wielu miejscach poza kopalnią. W ten sposób skończył się interes związkowców.

Inny przykład to hotel Różany Gaj w Gdyni. Jeden ze związkowców ciągle podnosi kwestię, że na jego remont wydaliśmy 27 mln zł. Wcześniej ten hotel był zarządzany przez firmę, która należała do trzech związkowców. On był właśnie jednym z nich. Kiedy zobaczyłem, jak ten hotel został zrujnowany, spółka sama zaczęła nim zarządzać. Najpierw próbowaliśmy obiekt sprzedać, ale za cenę, którą oferowaliśmy, nie znalazł się chętny. Dlatego hotel został wyremontowany, wynajęliśmy firmę, która nim zarządza, a my dostajemy 70 tys. zł miesięcznie. To były czasy, kiedy mieliśmy pieniądze. Teraz w sytuacji kryzysowej hotel zostanie sprzedany.

Związkowcy domagali się odszkodowania. Twierdzili, że zainwestowali w dobudowanie czwartego piętra, ale jak dostałem do ręki ekspertyzy, okazało się, że tam nie ma nawet nadproży nad oknami. Liczyli, że dostaną 400 tys. zł, ale sąd nie przyznał im żadnego odszkodowania. Są wkurzeni, bo dobrze z tego żyli, lecz przecież to był majątek spółki.

Kolejna sprawa to wynagrodzenia związkowych liderów. Pięć lat temu je zweryfikowaliśmy. Wtedy rekordziści zarabiali nawet po 14 tys. zł miesięcznie. Postanowiliśmy dostosować zarobki do obowiązującego prawa, które mówi, że należy im się średnie wynagrodzenie wyliczone jak ekwiwalent za urlop wypoczynkowy z trzech ostatnich miesięcy na stanowisku, z którego odchodzili. Wzięliśmy średnie, które na tych stanowiskach wówczas się dostawało. Niektórzy liderzy stracili na tym nawet po 2 tys. zł. To musiało zaboleć, dlatego skoro dziś ci ludzie mogą się na mnie odegrać, to robią to. Sami kreują się przy tym na fachowców od zarządzania, a nie mają żadnych kwalifikacji. Szef "Solidarności" jeździł po kopalni kolejką, a wiceszef mierzył metan.

Chodzi tylko o interesy ekonomiczne?

- To, co teraz obserwujemy, to walka o władzę. Związkowcy próbowali zarządzać kopalnią i mieć wpływ na wszystko. W ten sposób liderzy związkowi popsuli autorytet dozoru górniczego. Proszę sobie wyobrazić, że to związki decydowały o awansach pracowników, i to było formalnie uregulowane. Składały dyrekcji listy awansów, a to przecież nie powinno zależeć od tego, czy związkowiec kogoś lubi, tylko od tego, czy ktoś jest dobrym fachowcem. Były sytuacje, że sztygar udzielał pracownikowi nagany, a związkowiec biegł od razu do dyrektora kopalni i ten dla świętego spokoju anulował swoją decyzję. Tak niszczono struktury zarządzania i autorytetu. To był chory system, który zagrażał normalnemu działaniu kopalni.

Udało się to zmienić?

- W dużej części tak. Zaczęliśmy przywracać kolejne szczeble drabiny zarządzania, by realizować cele firmy, a nie interesy związkowe. Postawiliśmy sprawę jasno - ludzie będą awansować, ale to dyrektor będzie to oceniał i o tym decydował. I nie musi być spolegliwy ani dobry dla liderów związkowych. Znam przypadek, kiedy jeden z moich poprzedników prezesów pojechał na ryby z liderem związkowym. Na drugi dzień ten prezes zwolnił kilku dyrektorów kopalń. Czy to jest normalne?

A dlaczego związkowcom nie podoba się spółka JSW Szkolenie i Górnictwo? Dzięki niej koszt zatrudnienia nowego pracownika jest o 20 proc. niższy. W minionym roku JSW nie zatrudniło ani jednego pracownika, wszystko odbywało się przez JSW SiG. Oznacza to, że związkowcy nie mają nowego narybku, ich wpływy się kurczą. Starzy pracownicy odchodzą, a nowi nie zasilają związków. Wiadomo, że od liczby członków zależy liczba liderów i to, ile osób zostało oddelegowanych do pracy związkowej. Naszych 103 liderów związkowych poczuło się zagrożonych, bo wkrótce się okaże, że część z nich będzie musiała wrócić do pracy. I zrobią wszystko, żeby tak się nie stało. Trudno sobie wyobrazić, że po 20 latach wrócą na dawne stanowiska, a nie mają zawodowej alternatywy. Liderzy związkowi są zakładnikami swojej pozycji i będą jej bronić do końca.