Heja! Kolejny bardzo celny fragment obnażający podłość i zuchwałość wyznających wiarę w KK. Im dalej w las, tym coraz ciekawiej, dlatego zachęcam do obserwowania #mrokisredniowiecza po więcej ciekawostek! :) Miłej lektury.
Traktat o tak zwężonej nieomylności papieskiej ukoronowany został „zakończeniem", uderzającym w nietolerancję kościelną i niedemokratyczny system ustanawiania rządców kościelnych: proboszczów, biskupów, a nawet samego papieża. Uderza więc Stojałowski w ludzi słabej głowy, a chorujących przy tym na manię uchodzenia za nader gorliwych, czy to katolików, czy kapłanów, którzy myślą, że gdy przesadzają w czymkolwiek, to wtedy najlepiej Bogu i religii służą. A więc przesadzają w ostrościach (oczywiście wobec innych, nie zaś wobec siebie), przesadzają w przedstawieniu prawdy, przesadzają w oburzeniu na tych, co się do ich zapatrywań zastosować nie chcą, a nie widzą, że przesadą najwięcej religii szkodzą. Skutek bowiem przesady jest taki: ludzie rozumniejsi, a więc tak zwana inteligencja, odstręczają się od Kościoła i religii, jak to widoczne jest z usposobienia całej tej warstwy ludzi, inni zaś, niewykształceni, popadają w błędy wręcz przeciwne wierze. Ta przesada rozerwała chrześcijaństwo na rozliczne sekty i przeszkadza w zjednoczeniu Kościoła. „Ci sami, którzy słowami o zjednoczenie się modlą lub do niego wzywają, czynami i postępowaniem od Kościoła odstraszają nie tylko odłączonych, ale nawet wiernych. Jeśli bowiem każda myśl wolniejsza jest wyklinaną, jeśli nawet w politycznych i społecznych sprawach chce się ludziom narzucać nieznośne jarzmo, jeżeli papieża przedstawia się nie jako ojca i pasterza na wzór Chrystusa, ale za półboga trzymającego pioruny w ręku, jeśli nie tylko wobec innowierców lub odłączonych, ale nawet wobec własnych braci katolików, byle odmiennych nieco zapatrywań, w rzeczach do wiary wcale nie należących, występuje się z nienawiścią i groźbą, to pytamy, jak można mieć nadzieję, aby się ewangelicy lub prawosławni zdecydowali połączyć z Kościołem, w którym widzą taką przesadę i taki brak miłości?"
Podnosząc stary spór kościelny o charakter władzy papieskiej wbrew teologom, którzy twierdzą, że biskupi nie są jako podlegli równymi papieżowi, oświadcza, że „papież jest pierwszy między równymi", be pochodzi z wyboru „spośród biskupów", jest „biskupem rzymskim" i co do biskupiego urzędu równy innym biskupom. Może złożyć tiarę papieską i zostaje znowu biskupem, „w końcu papieżowi przez papiestwo nic nie przybywa do godności biskupiej, tylko posiada «zarząd» całą społecznością Kościoła, podobnie jak wybrany spomiędzy gospodarzy wójt lub prezydent spomiędzy obywateli posiadają zwierzchnią władzę nad innymi gospodarzami i obywatelami, ale przecie równi im są i gdy ustępują, inni wstępują na ich miejsca. To pierwszeństwo papieży zmieniło się na samowładztwo (później nazywał je Stojałowski caryzmem kościelnym), i to nie jest z pożytkiem, ale ze szkodą Kościoła." Stojałowski zdając sobie sprawę, że w tym twierdzeniu nieprzyjaciele szukać będą herezji, nie tylko go nie cofa, ale atakuje niedemokratyczny system powoływania urzędników kościelnych.
Traktat o tak zwężonej nieomylności papieskiej ukoronowany został „zakończeniem", uderzającym w nietolerancję kościelną i niedemokratyczny system ustanawiania rządców kościelnych: proboszczów, biskupów, a nawet samego papieża. Uderza więc Stojałowski w ludzi słabej głowy, a chorujących przy tym na manię uchodzenia za nader gorliwych, czy to katolików, czy kapłanów, którzy myślą, że gdy przesadzają w czymkolwiek, to wtedy najlepiej Bogu i religii służą. A więc przesadzają w ostrościach (oczywiście wobec innych, nie zaś wobec siebie), przesadzają w przedstawieniu prawdy, przesadzają w oburzeniu na tych, co się do ich zapatrywań zastosować nie chcą, a nie widzą, że przesadą najwięcej religii szkodzą. Skutek bowiem przesady jest taki: ludzie rozumniejsi, a więc tak zwana inteligencja, odstręczają się od Kościoła i religii, jak to widoczne jest z usposobienia całej tej warstwy ludzi, inni zaś, niewykształceni, popadają w błędy wręcz przeciwne wierze. Ta przesada rozerwała chrześcijaństwo na rozliczne sekty i przeszkadza w zjednoczeniu Kościoła. „Ci sami, którzy słowami o zjednoczenie się modlą lub do niego wzywają, czynami i postępowaniem od Kościoła odstraszają nie tylko odłączonych, ale nawet wiernych. Jeśli bowiem każda myśl wolniejsza jest wyklinaną, jeśli nawet w politycznych i społecznych sprawach chce się ludziom narzucać nieznośne jarzmo, jeżeli papieża przedstawia się nie jako ojca i pasterza na wzór Chrystusa, ale za półboga trzymającego pioruny w ręku, jeśli nie tylko wobec innowierców lub odłączonych, ale nawet wobec własnych braci katolików, byle odmiennych nieco zapatrywań, w rzeczach do wiary wcale nie należących, występuje się z nienawiścią i groźbą, to pytamy, jak można mieć nadzieję, aby się ewangelicy lub prawosławni zdecydowali połączyć z Kościołem, w którym widzą taką przesadę i taki brak miłości?"
Podnosząc stary spór kościelny o charakter władzy papieskiej wbrew teologom, którzy twierdzą, że biskupi nie są jako podlegli równymi papieżowi, oświadcza, że „papież jest pierwszy między równymi", be pochodzi z wyboru „spośród biskupów", jest „biskupem rzymskim" i co do biskupiego urzędu równy innym biskupom. Może złożyć tiarę papieską i zostaje znowu biskupem, „w końcu papieżowi przez papiestwo nic nie przybywa do godności biskupiej, tylko posiada «zarząd» całą społecznością Kościoła, podobnie jak wybrany spomiędzy gospodarzy wójt lub prezydent spomiędzy obywateli posiadają zwierzchnią władzę nad innymi gospodarzami i obywatelami, ale przecie równi im są i gdy ustępują, inni wstępują na ich miejsca. To pierwszeństwo papieży zmieniło się na samowładztwo (później nazywał je Stojałowski caryzmem kościelnym), i to nie jest z pożytkiem, ale ze szkodą Kościoła." Stojałowski zdając sobie sprawę, że w tym twierdzeniu nieprzyjaciele szukać będą herezji, nie tylko go nie cofa, ale atakuje niedemokratyczny system powoływania urzędników kościelnych.
Wadowicki prokurator ścigał Stojałowskiego za zniewagę religii, jakiej miał się dopuścić odprawianiem mszy na stole w prywatnych domach. Odpowiedź na to dał Stojałowski w innym traktacie, Nauka o Mszy świętej, pomieszczonym w tymże samym kalendarzu. Z traktatu tego dowiedzieli się chłopi, że Jezus nic nie postanowił ani co do miejsca odprawiania mszy, ani co do innych obrzędów, toteż pierwsi chrześcijanie nie krępowali się pod tym względem i czynili, co im wiara i pobożność dyktowały. Liturgie, czyli „służby Boże", których używano przy mszy, układano później i w różnych stronach rozmaicie. Istnieją zatem liturgie: koptyjska, czyli starych Egipcjan, ormiańska, maronicka, grecka i łacińska. Z dużą sympatią zaznacza, że w pierwszych wiekach wszędzie zaprowadzono liturgię, czyli mszę świętą, w narodowym języku, to jest w języku takim, jakiego używali ci, którzy się do chrześcijaństwa nawracali. Nawet w VI jeszcze wieku po Chrystusie, gdy pierwsi Słowianie, Kroaci, na wybrzeżu adriatyckim mieszkający, przyjęli chrześcijaństwo, wprowadzono u nich nabożeństwo w narodowym języku kroackim, tak samo stało się w Bułgarii i na Morawach, gdzie apostołowali św. Cyryl i Metody. Jak język, tak i obrządki przy mszy świętej były rozmaite. Do IV wieku, to jest do nawrócenia Konstantyna, odprawiano msze święte wszędzie tam, gdzie zbierali się chrześcijanie na modlitwę, a więc w domach, podziemiach, w więzieniach, lasach itp. Za ołtarz służył prosty stół lub groby męczenników. Dopiero papież Sylwester, wybudowawszy z cesarzem Konstantynem pierwszy kościół lateraneński w Rzymie, złożył w nim na pamiątkę stół drewniany, na którym jeszcze święty Piotr odprawiał mszę świętą, i odtąd polecił budować ołtarze i używać w ołtarzach relikwii męczenników. Ale z tego jasno wynika, że odprawianie mszy nie jest przywiązane do miejsca lub jakiegoś obrządku. Wszystkie zatem obrządki przez Kościół co do odprawiania mszy świętej w późniejszych czasach postanowione, czy one tyczą się miejsca, czy szat kapłańskich, czy naczyń, czy modlitw i ceremonii jakichkolwiek, są chwalebne, dobre, pożyteczne i zachowane być powinny, o ile ku podniesieniu nabożeństw i czci Bożej służą. Atoli żaden z tych przepisów „obrządkowych" nie jest tak konieczny i niezbędny, aby w razie uzasadnionej i prawdziwej przyczyny nie mógł być zaniechany lub zmieniony. W artykule Z dziejów Mszy świętej pisząca pod inicjałami H. H. (Helena Hemplowa) dała przykłady, jak to na „piersi" św. Lucjana, okrytej krwią i ranami, w więzieniu chrześcijanie złożyli chleb i wino, a on tak leżąc konsekrację odprawiał. W czasie rewolucji francuskiej prześladowani księża odprawiali msze na łódkach na pełnym morzu, parę mil od brzegu, a ołtarz stanowiła beczka nakryta białym obrusem.
Czytelnicy tych wywodów byli nimi przekonani i zbudowani, a świadczyły o tym liczne zawiadomienia drukowane w gazetkach o odprawieniu zamówionych u Stojałowskiego mszy i wynagradzanych stypendiami mszalnymi, które ratowały jego egzystencję jako kapłana i człowieka. Msze te odprawiał w prywatnych domach, na stołach, na których rozkładał ołtarz misyjny. Wówczas to Stojałowski był na drodze do stworzenia nowej sekty „kościoła narodowego".