Jako że wystąpienie Emmy Watson w ONZ zbiera zewsząd poklask i tabuny ludzi łapią się akcji "He for she" jak chytra baba Trzech Cytryn, czuję się zobowiązany podzielić swoimi spostrzeżeniami względem tego wydarzenia.

Feministki przez tyle lat mówiły, że kobieta potrzebuje mężczyzny jak ryba roweru, a teraz wołają "mężczyźni pomóżcie nam"? Aż mi się przypomina monolog Rorschacha na początku filmu "Watchmen". Najwyraźniej nadal zbyt wiele kobiet nie rozumie, że nie można mieć równouprawnienia i rycerskości/szarmanckości jednocześnie. To przemówienie i cała kampania "He for She" nie jest niczym nowym, wpisuje się idealnie we wszystkie dotychczasowe działania feminizmu i uprawianą przezeń ekstrakcję zasobów od mężczyzn do kobiet.

Dla Emmy Watson nie jest problemem nienawiść wobec mężczyzn w środowiskach feministycznych. Problemem jest kojarzenie feministek z tą nienawiścią. Gdyby jeszcze jakiś mężczyzna nie łapał: tu nie chodzi o Ciebie. Tu nie jest problemem to, że Ty jesteś demonizowany i stajesz się obiektem mowy nienawiści, ale o to, że PR kobiet cierpi i przez to nie mogą one osiągać swoich celów.

Nie
Męskość to ideał ukształtowany przez tysiąclecia i niezliczone zastępy wspaniałych, silnych, mądrych


@Ornament: Widać nie jesteś mężczyzną bo jakoś przez ostatnie kilkaset lat nie siedzieli oni przed monitorami ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
@Ornament: Raczej ty, pieprząc o jakichś ideałach wziętych z przysłowiowej dupy i wypluwając ścianę tekstu kończąc zwrotem, że nie chcesz wdawać się w dyskusje. Świat się zmienia i to co było dobre pięćset lat temu dzisiaj staje się nie[pożądane. Deal with it
  • Odpowiedz