przez podejściem do albumu słyszałem tylko KRIT HERE, więc oczekiwania były mega wysokie. jak całość wleciała na streamingi, to odpaliłem sobie na spotifaju - tak się złożyło, że zacząłem od ostatniego numeru i wow, co za produkcja. ten kontrabas, przejścia na 808, jakieś momenty z jazzującymi bębnami. pełen zajawy przesłuchałem parę razy od deski do deski i niestety zawód, jest kilka kozackich tracków (wcześniej wspomniane + learned from texas, ten z lil

takitutej




















